Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W kinie - „Ostatnia rodzina”: Umarli też potrafią tańczyć

Redakcja
Dawid Ogrodnik, Aleksandra Konieczna, Andrzej Seweryn
Dawid Ogrodnik, Aleksandra Konieczna, Andrzej Seweryn Hubert Komerski/Aurum Film
Kiedy w finałowej scenie na podłodze krzepnie kałuża krwi - może jesteśmy wstrząśnięci, ale... możemy tą czerwoną plamę witać też z ulgą. Dokonało się to, co miało się dokonać.

Zaczynamy towarzyszyć Beksińskim w 1977 r., gdy rodzina jest katapultowana z małego Sanoka do wielkiej Warszawy. Rodzice i Tomasz dostają mieszkania w blisko położonych od siebie wieżowcach. Osiedlową ścieżkę między blokami dobrze przez lata wydepczą. Tomasz będzie wpadał do rodziców na obiady. Zdzisław - sam albo z żoną - będzie chodził sprawdzać „czy to już?”, gdy syn przez dłuższy czas nie będzie odbierał telefonu...

Nie interesuje mnie, czy Tomasz Beksiński faktycznie w chwilach depresyjnego buntu potrafił zdemolować rodzicom kuchnię czy wyrzucić przez okno telewizor. Niech się faktograficznym ortodoksom tłumaczy z tych scen Robert Bolesto - autor scenariusza. Dla mnie nawet kino zwane biograficznym nie do końca musi być kręcone 1:1 jeśli chodzi o wierność faktom.

W „Ostatniej rodzinie” interesujące są inne prawdy. Na pewno ta o rodzinie, która wymyka się przysłowiowej familijnej fotografii, gdzie wszyscy dobrze wychodzą. Kto tak naprawdę dźwiga najcięższy krzyż w trójcy Beksińskich? Zofia - żona coraz bardziej popularnego malarza, żyjącego filozofią i elektronicznymi gadżetami oraz matka młodego człowieka, który ma tak potężny problem z pobytem na świecie, że próbuje ten świat opuścić.

I tu „Ostatnia rodzina” wchodzi (może bardziej schodzi...) na poziom najważniejszy. To film właśnie o wychodzeniu z życia. Nie wiem, skąd taki temat u debiutującego dużą fabułą 32-letniego Jana P. Matuszyńskiego, ale wiele scen „Ostatniej rodziny” rozgrywa się w blokowym przedpokoju mieszkania Beksińskich. A motyw drzwi wejściowych/wyjściowych był przecież kluczowy w wielkim obrazie „Miłość” Michaela Hanekego...

Bohaterowie filmu Matuszyńskiego cały czas licytują się ze śmiercią. - A jak pani myśli, kto u nas pierwszy odejdzie? - zastanawiają się matki Zdzisława i Zofii, które dzielą z nimi lokum. - Ale nas przeciągnęła - z jakąś satysfakcją i podziwem podsumowuje śmierć swojej rodzicielki malarz. Zofia to nawet planuje położenie swojej trumny w rodzinnym grobowcu...

No dobra - śmierć jest nieuchronna. Cóż więc może człowiek wobec niej? Może mieć sztukę. Jeśli ktoś liczy, że „katastroficzne” czy „fantastyczne” (jakżeż Zdzisław nie lubił takich określeń jego dzieł) malarstwo Beksińskiego jest w tym filmie jakimś tropem, podpowiedzią, zapowiedzią fatum - może się rozczarować. Te obrazy, suszone wcześniej przez twórcę suszarką do włosów, owszem wypełniają ściany mieszkań bohaterów, ale... są dekoracją. Którą zachwycają się osobnicy pokroju marszanda Piotra Dmochowskiego (kto od razu rozpozna w tej roli Andrzeja Chyrę?).

A Tomasz? Daje radiosłuchaczom muzykę Petera Gabriela, Yazoo, Marillion, Ultravox czy Dead Can Dance i innych kapel z kultowej brytyjskiej stajni 4AD... Tłumaczy na żywo filmy z Bondem, puszczane z magnetowidu czy prześmiewców z grupy Monty Pythona. Ani w tym, że robi, co lubi, ani w popularności nie znajduje ukojenia dla ciągłego „jak mi źle na tym świecie”. Jakżeż mocna jest tu scena przywołana w kadrze kamery VHS (bo na takiej archiwizował swoje życie Zdzisław, co reżyser świetnie wykorzystał), kiedy rodzina siedzi przy stole. Dojmująca rozmowa. Bezradność rodzica.

Kiedy w finałowej scenie „Ostatniej rodziny” na podłodze krzepnie kałuża krwi - może jesteśmy wstrząśnięci, ale... możemy tą czerwoną plamę witać też z ulgą. Dokonało się to, co miało się dokonać. Bo film Matuszyńskiego to obejmująca 28 lat kronika zapowiedzianej śmierci. I szamotania się. Z nią. I z życiem. Niezwykły film.

„Ostatnia Rodzina”- najbardziej niezwykły film tego roku i najbardziej niezwykła płyta

Reżyser Jan P. Matuszyński miał kapitalny pomysł. Nie poprosił żadnego kompozytora, żeby napisał muzykę do „Ostatniej rodziny”. Postanowił umieścić na ścieżce dźwiękowej utwory, których słuchali Zdzisław i Tomasz Beksińscy. Płyty w tym filmowym wydawnictwie mamy dwie. Nie mogło być inaczej.

„Odpalając” płytę Tomasza cofam się do lat 80. Wieczór, w grundigu już ustawiona Trójka, w kieszeni czeka stilonowska kaseta. Za chwilę Beksiński junior da magiczny znak i nagrywamy (odkrywamy!) kolejny album...

A zatem na pierwszym krążku musi być popowe „Don’t Go” Yazoo, sąsiadując z ikonicznym „Love Will Tear Us Apart” Joy Division. Jest Peter Gabriel, Sisters Of Mercy, Talk Talk, porywający Ultravox... Ale też szarpie uszy “From Her To Eternity” Nick Cave And The Bad Seeds. Polską scenę reprezentuje diva gotyckiego rocka Anja Orthodox ze swoim Closterkeller...

Zdzisław Beksiński kontruje to wszystko na dysku nr 2 Dante Symphony Liszta, jedną z sonat Debussy’ego i całym zestawem fragmentów symfonii Mahlera. Syntezatorowe „The Last Family” współczesnego polsko-bułgarskiego kompozytora Atanasa Valkova brzmi jak memento.
Muzyka z filmu „Ostatnia rodzina”, Universal, 2016

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska