Hanks popierał w ostatnich wyborach Hilary Clinton, a Eastwood – Donalda Trumpa? Oparta na faktach historia Chesley’a „Sully” Sullenberga pogodziła ich na tyle, że nakręcili film, który podtrzymuje mit o solidarności Amerykanów w momencie niebezpieczeństwa.
Jak zbudować frapującą opowieść o czymś, co wszyscy doskonale znają? Bo chyba każdy słyszał o wyczynie kapitana „Sully’ego”, który 15 stycznia 2009 r. awaryjnie i udanie wodował na rzece Hudson, po tym, jak stado ptaków uszkodziło oba silniki pilotowanego przez niego samolotu - ze 155 osobami na pokładzie.
Clint Eastwood (po raz kolejny na krześle reżysera) wrogów dla okrzykniętego bohaterem pilota znalazł wśród członków bezdusznej Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu. To oni, korzystając z komputerów, sugerują, że „Sully” zbyt pochopnie zdecydował się na ryzykowny manewr, wszak mógł dolecieć na któreś lotnisko…
Robią to na tyle skutecznie, że nawet uczciwy do bólu i aż poczciwy w swym zwyczajnym bohaterstwie pilot (Tom Hanks idzie po kolejną nominację…) zaczyna mieć wątpliwości. I oczami wyobraźni widzi swój samolot, uderzający w wieżowce Nowego Jorku. To „widzenie” ma znaczenie, bo reżyser Clinton nawiązuje tu do traumy, jaką Amerykanie cały czas przeżywają po ataku 11 września 2001 r. Stąd ta wielka potrzeba pokazania „katastrofy”, podczas której nikt nie zginął.
A wygrali wszyscy – ci w samolocie, i ci, którzy ich później ratowali. To właśnie akcja ratunkowa – bardziej dokumentalna niż patetyczna – „buduje” ten film.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?