Pan Andrzej ma najbliżej do wałów. Tuż obok płynie Nysa. Trochę dalej Odra. Gdyby wały puściły, to wieś znalazłaby się pod wodą. Dlatego w zeszłym tygodniu ze wsi ewakuowano kobiety i dzieci.
- Nikt mnie nie musiał przekonywać - mówi Monika, córka pana Andrzeja. I spogląda znacząco na malucha wędrującego po pokoju. - Nie mogłam go tutaj zostawić. Trzeba było szukać bezpiecznego miejsca.
Pani Monika z synem, siostrą Justyną i matka Emilią trafiły do internatu "rolniczaka" w Gubinie. Na warunki nie narzeka - niewielkie pokoje, lodówka, ciepłe obiady, łazienka. Było dobrze. Ale w domu najlepiej, dlatego w poniedziałek wróciły do domu.
Tymczasem mały Hubert staje przy łóżku. Z ciekawością przygląda się stercie ubrań. - Przed tygodniem wszystko wynosiliśmy na strych. Nawet meble rozkręciliśmy, bo nowe i szkoda by były, gdyby je zalało - opowiada A. Krystyniuk. - Teraz wszystko znosimy na dół i układamy w szafach.
Pan Andrzej jest sołtysem. To z podwórka jego domu wydawano worki, które później trafiały na wały. Tuż obok zbudowano na Nysie nowy 250-metrowy odcinek. - Jest już spokojnie, ale wody jest nadal sporo. Jeszcze nie można zakładać krawata i iść na piwo - śmieje się.
Razem idziemy na wały. To tylko ok. 200 metrów. Przelanie przez nie grozi. - Nie na tym polega niebezpieczeństwo. Chodzi o to, by nie było przesiąków - opowiada Sobiesław Ogrodniczek, który z ramienia gminy odpowiada za ten kawałek wałów. Do dyspozycji ma grupę interwencyjną. Są tutaj od piątku 21 maja. Niedługo miną dwa tygodnie, jak uszczelniają wały.
- To ciężka praca, tak jak ciężkie są worki z piaskiem. Trzeba nieźle zasuwać - mówi pan Krzysztof. - Taki worek waży z 20 kg. Nie można go całkowicie wypełnić, bo źle się układa na wale. A tak potrafi uszczelnić każde miejsce.
- Teraz, na wszelki wypadek, rozkładamy je na wałach - dodaje stojący obok pan Grzegorz. Reszta ekipy rozeszła się po wałach.
- W sumie przy powodzi pracowało ok. 100 żołnierzy, strażaków i pracowników interwencyjnych. Wspomagali ich mieszkańcy - wylicza sekretarz gminy Gubin Leonard Tumiłowicz. - We wtroek rano ostatni ewakuowani z Kosarzyna opuścili internat.
Wieś liczy 26 domów, 56 mieszkańców i… dwie kozy. - Ja zostałam z moją kozą, która ma 20 lat - śmieje się Krystyna Kozińska. - Wyjechała córka z wnukiem i teściowa. Wróciły już w niedzielę. My z mężem czekaliśmy, co się stanie. Jak wyszłam z domu, żołnierze mnie odpytywali: co tutaj robię? Przecież powinnam się ewakuować. Nie chciałam. Muszę przyznać, że bardzo dbali o wszystko.
Spokojnie czekał na rozwój sytuacji również Roman Skrzyniarz. - Tylko piwnice i drzwi zabezpieczyłem workami. Żeby brud nie wdarł się do domu - uśmiecha się.
W poniedziałek wrócili również do domów ewakuowani mieszkańcy z zalanego dolnego Krosna.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?