Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Kożuchowie rośnie nam mistrz snookera

Artur Lawrenc 68 387 52 87 [email protected]
Adam Stefanów mieszka w Kożuchowie, jest wicemistrzem Polski do lat 21. Na co dzień reprezentuje barwy zielonogórskiego klubu Hot Shots.
Adam Stefanów mieszka w Kożuchowie, jest wicemistrzem Polski do lat 21. Na co dzień reprezentuje barwy zielonogórskiego klubu Hot Shots. Fot. Artur Lawrenc
Adam Stefanów ma dopiero 16 lat, ale na swoim koncie już dziesięć medali mistrzostw Polski w snookerze. W kraju brak dla niego godnych przeciwników. W maju ograł światową gwiazdę i wciąż podnosi swoje umiejętności

- Jak zaczęła się Twoja przygoda ze stołem bilardowym?
- Co roku z rodzicami jeździliśmy nad jezioro do Tarnowa Jeziernego. Tam na jednym z ośrodków grywałem w bilard. Właściciel organizował turnieje dla amatorów. Przy pierwszym miałem jakieś dziesięć lat. Jak to zwykle na początku, o wygraną choćby jednej partii było bardzo ciężko. Ale już w drugim roku startów udało mi się zdobyć pierwszy puchar za trzecie miejsce. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, chciałem więcej. Szukaliśmy jakiegoś miejsca, żeby zacząć regularne treningi i znalazłem Marcina Nitschka. Jeszcze wtedy nie było w Zielonej Górze klubu, tylko lubuskie stowarzyszenie snookera. Szybko przerzuciłem się na snookera. U Marcina trenuję do dziś. Bardzo dużo mu zawdzięczam.

- Od kilku lat jednak snookera bardziej uczysz się za granicą, niż w Polsce. Dlaczego?
- Po zdobyciu kilku tytułów w kraju, razem z kolegą, postanowiliśmy zacząć jeździć na zagraniczne turnieje. Granie tylko w Polsce nie gwarantuje podniesienia swojego poziomu. Tam można ogrywać się z najlepszymi. Światowa federacja pozwala brać udział amatorom w zawodowych turniejach i również walczyć o pełną pulę. Mimo, że to nie są turnieje najwyższej rangi pokazywane w eurosporcie, to są ekstremalnie trudne zawody. Losowanie wygląda tak, że od razu możesz trafić na mistrza świata. Przeszkodą są nie tylko rywale, ale i stoły. Chodzi o inne sukno. Przyzwyczajenie do stołu i zachowania bili na nim jest bardzo istotne.

- Ostatnio byłeś na Mistrzostwach Świata do lat 21. Jakie osiągnąłeś wyniki?
- To były moje pierwsze mistrzostwa globu. Średnia wieku zawodników 20 lat. Przygotowywałem się do zawodów dwa miesiące, grając po 6 godzin dziennie. Zero wakacji, treningi w Warszawie, w klubie i w domu. Początek był dobry. Potem trafiłem na kozaka z Walii i się skończyło. Niestety nie mam równej formy. Może to wina wieku. W jednym turnieju potrafię zagrać fenomenalnie, nawiązywać wyrównaną walkę z zawodowcami, bez żadnego strachu. W innym z kolei popełniam proste błędy. Po spotkaniu porozmawialiśmy, przyjacielsko poklepał mnie po ramieniu. Był ciekaw, jak trenujemy w Polsce, bo do tej pory naszych ogrywano na zachodzie bez problemów, ale to się zmienia. Wyszedłem z grupy i odpadłem z Irlandczykiem grając najsłabszy mecz i zajmując 32 miejsce.

- Jednego z wielkich - Marka Davisa, już pokonałeś. Opowiedz o tym.
- Jako pierwszy Polak od osiemnastu lat istnienia dyscypliny w kraju, właśnie mi się udało pokonać mistrza. Taka wygrana, to z jednej strony satysfakcja, z drugiej jeszcze długo niedowierzanie. Szczególnie, że nikt mi tego nie odbierze. Pierwsza wygrana Polaka z czempionem, do tego szesnastolatka z trzydziestosześcioletnim facetem. To był mecz fazy grupowej, a w każdej jeden zawodowiec. I w każdej, to on zwyciężał. Tylko w naszym przypadku musiał zadowolić się drugim miejscem. Davis to twardziel, zachowuje kamienną twarz. Krótko podaniem ręki mi podziękował i bez słowa odszedł. Jestem jednak pewny, że był zły. Nawet zszokowany, jak i publiczność. Inni uznani zawodnicy jeszcze się z niego nabijali. Na stu czterdziestu graczy zakwalifikowałem się do fazy trzydziestu dwóch najlepszych. Trafiłem na czterdziestego w rankingu światowym. Po niestety przegranym meczu pytał skąd jestem, bo w tej fazie zwykle wszyscy już się dobrze znają. Był mile zaskoczony, że tak dobrze gram.
Na międzynarodowe turniej jedzie dwóch, trzech zawodników z kraju. To bardzo miłe być w tym gronie nielicznych. Świetna atmosfera, dużo publika, aż chce się grać, 1-2 tysiące widzów.

- Droga, którą obrałeś zmierza do jednego - chcesz być pierwszym polskim zawodowym graczem.
- Zgadza się, to moje marzenie. W kraju za wygranie turnieju mogę dostać tysiąc złotych. To nie jest dużo biorąc pod uwagę koszty przejazdu i noclegu. W Anglii w grę wchodzą kwoty rzędu nawet trzystu tysięcy funtów. Ale na razie żaden Polak nie ma statusu zawodowca, których jest tylko 96 w stawce. Wyjazd na wyspy wiąże się z wielkimi wydatkami. Rocznie mieszkanie, nauka i trening w akademii to jakieś 100 tys złotych. Drugi warunek: znaczący tytuł jeszcze przed 21 rokiem życia. Medale mistrzostw świata czy Europy są konieczne, by zaliczyć się do grona zawodowców. Wówczas można liczyć na "dziką kartę" członkostwa w elicie i walkę o pozostanie w niej. Będąc zawodowym graczem nie ma problemu z dostępem do najlepszych trenerów, sparing partnerów i pozyskiwaniem sponsorów. A już lepiej dostać baty od mistrza, niż wygrywać każdą grę ze słabszymi. Duży skok w przód umożliwia pojawienie się w telewizji. Jak z Małyszem i Kubicą. Kto wcześniej oglądał formułę? Niewielu. I to też jest karta przetargowa.

- Jak godzisz treningi i obowiązki szkolne?
- Ze szkołą było tak, że miałem indywidualny tok nauczania. Często trzeba było nadrabiać dwa miesiące nieobecności, bo jeździłem na obozy i szkolenia do Anglii. Bardzo pomogła mi moja wychowawczyni, pani Flis. Podobnie będzie teraz w liceum w Zielonej Górze. Ukończenie go i matura to priorytet.

- Snooker jest podobno niezwykle wymagającą technicznie oraz mentalnie konkurencją?
- Tak. To zaraz po formule 1 najbardziej techniczny sport. Najmniejszy błąd decydują o losach meczu. Minimalne uderzenie obok celu kończy się koszmarnym pudłem. Precyzja i jeszcze raz precyzja. Przeciwnik to wykorzystuje i jest po meczu. Na zawodach niezbędny jest spokój, wyciszenie i koncentracja. Dlatego korzystamy z rad psychologów. Wyobraźmy sobie taką sytuację: jestem piłkarzem i tracę piłkę. Wciąż mogę o nią walczyć. W snookerze po błędzie już nie mogę nic zrobić. Wszystko zostaje w rękach rywala. Jest ściskająca presja. Dlatego chłodna głowa jest tak ważna. Koncentracja i nastawienie to czasem nawet 80 procent sukcesu. A właśnie przed ostatnimi mistrzostwami nie miałem spotkań z psychologiem.

- Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska