Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W krośnieńskim ośrodku czekają na deportację

Michał Szczęch 68 359 57 32 [email protected]
W krośnieńskim ośrodku Straży Granicznej cudzoziemcy czują się jak w więzieniu.
W krośnieńskim ośrodku Straży Granicznej cudzoziemcy czują się jak w więzieniu. Mariusz Kapała
Jedni przyjechali do Polski na chwilę, po abolicję. Złapano ich na oszustwie, czekają na deportację. Drudzy są tutaj od lat. Szukali lepszego życia. Dziś też muszą się spakować i wrócić. Do Boliwii, na Ukrainę…

Wrócić? - Nie mamy do czego - mówią. - Polska jest naszym domem. O interwencję poprosił telefonicznie. Łamaną polszczyzną. Przedstawił się jako numer 156.

Ośrodek zamknięty

Prowadzą mnie przez wielką, metalową bramę. Mijamy okratowane wejście. Pierwsze, drugie… W budynku też kraty. I labirynt korytarzy. Z okien widok na spacerniak. W sali, tej z uchylonymi drzwiami, widok na drewniane prycze. Kiedyś był tutaj areszt.
Rewizja. Strażnik prosi o mój dyktafon, telefon. Zabiera też wszystko, co metalowe i ostre. Na numer 156 czekam w sali widzeń.

Niewysoki, ciemny mężczyzna. Rysy południowoamerykańskie. Do krośnieńskiego, zamkniętego ośrodka dla cudzoziemców trafił w grudniu. Do Polski przyjechał niemal 20 lat temu. Z Boliwii. Mówi po polsku z wyraźnym akcentem.

Kochani cudzoziemcy

- Gdy Polska ogłosiła abolicję, rzucili się jak mucha na lep, z całej Europy - komentuje 156, z żalem, bo przecież on w Polsce mieszka od lat. A oni? Przyjechali na chwilę, wykorzystać sytuację. Z Niemiec, Włoch. Oni, czyli przeważnie Pakistańczycy, Wietnamczycy. - Wielu fałszowało dokumenty, by za wszelką cenę skorzystać z abolicji - komentuje Anna Galon, rzecznik Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej.

Wszyscy trafili do zamkniętego ośrodka dla cudzoziemców, gdzie czekają na wydalenie. I ci, którzy wpadli tylko aby skorzystać z abolicji. I ci, którzy w Polsce ułożyli swoje życie wiele lat temu. Jakieś potknięcie, plajta firmy, za niski dochód… Mają się spakować i wynieść.

Taki los

Najpierw mieszkał w Krakowie. Później był Wrocław. A w międzyczasie zlot miłośników kultury indiańskiej. Tam numer 156 poznał przyszłą żonę - Polkę. Ślub wzięli 13 lat temu. Rozkręcili biznes, dorobili się.

- Gdy zamieszkaliśmy pod Wrocławiem, wołali za nim kolorowy - wspomina żona. Mała wieś. Zaściankowa nietolerancja? - Głupie, ludzkie gadanie - twierdzi żona.
Był jednym z pierwszych w kraju, którzy na początku 2012 roku złożyli wniosek o abolicję. Wniosek odrzucono.

Jego tzw. czas określony minął dwa lata temu. Starał się o przedłużenie pobytu. Do 2010 roku nie było z tym żadnych problemów. Ktoś podsunął pomysł, że warto postarać się jednak o pobyt na stałe. Wtedy zaczęły się schody.

Każdy wniosek i odwołanie wojewoda dolnośląski oddalał. Podobnie było w Warszawie. Błędne koło. Wojewoda dolnośląski wydał w końcu decyzję o wydaleniu Boliwijczyka z Polski. W uzasadnieniu przysłanym z wrocławskiego urzędu czytamy, że Boliwijczyk "nie prowadził wspólnego gospodarstwa z żoną", że od 2007 roku mieszkał w Niemczech…

Dziś cudzoziemiec nr 156 o prawdę, jak twierdzi, i o prawo dalszego pobytu w Polsce walczy w sądzie. Wynajął trzech prawników. Od miesięcy toczą się dwa postępowania: o zezwolenie na zamieszkanie w czasie oznaczonym i deportacyjne. A on nie potrafi pojąć, dlaczego tak długo trzymają go w zamknięciu. W strzeżonym ośrodku jest już ponad pół roku. - Po 20 latach życia w Polsce? - pyta.

Polska krew

Vasyl Myronyak ma polskie korzenie. Po matce. Pochodzi z ukraińskiej miejscowości Kołomyja (województwo Iwanofrankowskie). Tam się wykształcił, odbył służbę wojskową. Jako dziecko należał do parafialnego, polonijnego ogniska imienia Adama Mickiewicza. Po polsku mówi, pisze i czyta. Nad Wisłę, za lepszym życiem, przyjechał sześć lat temu. Najpierw na trzy miesiące, do pracy w sadzie pod Warszawą. Później do Poznania, gdzie osiadł na stałe, przedłużając prawo tymczasowego pobytu. Przez lata nie miał z tym problemów. Dostał nawet kartę Polaka. W straży granicznej mówią, że taka karta to jedynie symbol, niewiele znaczy, do niczego nie uprawnia. Dla Vasyla ma ogromną wartość. - Ja czuję się Polakiem, chcę zostać - mówi. - Tutaj zbudowałem swoje życie.

Dziś Vasyl ma numer 162 i podobnie jak Boliwijczyk, przebywa w zamkniętym ośrodku dla cudzoziemców. Tu może prysnąć marzenie 27-latka o lepszym życiu. Wrócić na Ukrainę? Vasyl mówi, że nie ma do czego. A grozi mu deportacja w asyście konwoju.

Prawo mieszkania w Polsce skończyło się Vasylowi w 2011 roku. Nie złożył u wojewody wielkopolskiego na czas wniosku o przedłużenie pobytu. Przebywał więc w Polsce nielegalnie. Wojewoda wydał decyzję o wydaleniu Vasyla. Po sześciu latach, w siedem dni miał się spakować i wynieść. Takie przepisy. Nie wyjechał. Zgarnęła go straż graniczna. Decyzją sądu trafił do krośnieńskiego ośrodka.

- Czy ja kogoś zabiłem, czy okradłem? - pyta. Nie rozumie, dlaczego tak długo trzymają go w zamknięciu. W maju minęło pół roku. 24 kwietnia Vasyl złożył wniosek o status uchodźcy. O pomoc poprosił też fundację Haliny Nieć, działającą na rzecz cudzoziemców. - Chcę, żeby mnie usłyszano. Żeby ktoś zwrócił uwagę na tę biurokrację i na mój los. Chcę zostać w Polsce.

Dwa końce historii

Rzecznik Anna Galon zapewnia, że nikt do ośrodka strzeżonego nie trafia z przypadku.
- Zdarzają się osoby, którym pobyt w Polsce rzeczywiście się należy - zauważa. Są jednak i tacy, którzy próbują naginać przepisy, wykorzystywać sytuację. - Trzymani w ośrodku cudzoziemcy nie są przestępcami. Mogą trafić do nas najwyżej na rok. Później, jeśli nie zostaną deportowani, należy ich wypuścić.

Fundacje, centra pomocy prawnej - to one pomagają cudzoziemcom. Bezpłatnie.
- Napisaliśmy wniosek o wypuszczeni Vasyla Myroniaka - potwierdza Małgorzata Roszkowska, prawniczka z Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć. - Vasyl przekroczył polską granicę nielegalnie, karta Polaka to nie jest paszport - kontynuuje M. Roszkowska. - Z drugiej strony Vasyl nie jest przestępcą. Tłumaczył nam, że na Ukrainę nie mógł wrócić, by starać się o kolejny pobyt w Polsce. Z powodów politycznych. Czy powinien siedzieć teraz w ośrodku? Według polskiego prawa może, bo niestety prawo jest, jakie jest. Z drugiej strony Vasyl nie stanowi przecież zagrożenia.

Zdaniem M. Roszkowskiej cudzoziemcy w Polsce nie mają łatwo. Gubią ich przepisy, często niewiedza. Jaka jest szansa, by pomóc w przypadku Vasyla, Boliwijczyka i w wielu podobnych sytuacjach? - Bywa, że interweniujemy nawet w sądzie. Czasami sąd orzeka, że postępowanie wobec uchodźcy na etapie urzędowym było rzeczywiście przeprowadzone niewłaściwie - tłumaczy prawniczka.

Częściej jednak nie udaje się pomóc, a ostatnią deską ratunku dla cudzoziemców są media. Bywa i tak, że cudzoziemcy nie mówią całej prawdy. - A każda historia, tak jak kij, najczęściej ma przecież dwa końce - z taką tezą zgadza się M. Roszkowska.

W ośrodku z prasą chce rozmawiać niemal każdy. Co człowiek, to inna historia. Często chwytająca za serce. Bo jak nie ulitować się na przykład nad 70-letnią staruszką, której też grozi deportacja? Jak nie próbować zrozumieć złości Afrykańczyka, który gotów jest już do deportacji, a musi odsiedzieć "swoje" w ośrodku?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska