Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W marcu 1999 roku, w Sulechowie doszło do zabójstwa zielonogórskiego policjanta

Dariusz Chajewski68 324 88 [email protected]
fot. archiwum
Dożywocie. Sędzia uzasadnia surowość wyroku. Zaznacza, że tak niebezpiecznych ludzi trzeba odizolować na jak najdłużej. Ale Maciej B. nigdy nie przyznał się do zastrzelenia policjanta. Twierdził, że został wrobiony.

Marzec 1999. Polska mówi o nowym podziale administracyjnym kraju. Ale w Lubuskiem aż huczy o zabójstwie zielonogórskiego policjanta w Sulechowie. Dzięki tej sprawie Kowalscy mają okazję wejść w mroczny świat agencji towarzyskich, narkotyków, prostytutek i płatnych zabójców. Wielu zadaje sobie pytanie: "Boże, to u nas coś takiego się dzieje? To nie jest amerykański film?"...

Czarny charakter

Maciej B. Trudno go nie zauważyć nawet w świecie opanowanym przez łysych i kwadratowych. Gdy się pojawia, panie mają ciarki na plecach. Nie, nie z "tych" emocji. Budzi strach. Panom jeszcze mniej do śmiechu. Zwłaszcza że lubi - w znaczący sposób - zacisnąć pięści. Do Zielonej Góry przyjeżdża z opinią killera. Pal licho ta wizytówka. Inni mówią, że jest po prostu niebezpiecznym szaleńcem. Ale sława "cyngla" sprawia, że niemal od razu pojawia się informacja, że został wynajęty przez "Bereta", jednego z bossów lokalnego świata.

Już wtedy ma niezłą biografię. Oficjalnie w dokumentach można przeczytać o napadzie na adwokatkę, rozbojach, kradzieżach, wymuszeniach. Choć trafia do celi, udaje mu się uciec, co tylko nadaje przyspieszenia legendzie. List gończy i informacje o kolejnych zamachach na jego życie... Wszystko, co potrzebne gościowi z opinią niebezpiecznego. Ukrywa się w Poznaniu, później w Zielonej Górze i w Sulechowie. Tu ma rodzinę. "Ukrywa się" to jednak lekka przesada. Jest bywalcem agencji towarzyskich i mniej lub bardziej podejrzanych lokali, które robią niebywałą karierę. Oficjalnie pracuje jako ochroniarz w jednym z nich. I często pokazuje się ze swoją dyżurną blondynką u boku.

Kryształowy charakter

Mariusz I. Szef oddziału antyterrorystycznego, policjant krystaliczny aż do bólu. Wysportowany, chętnie pomaga ludziom. Bliżej mu do Brudnego Harry'ego niż inspektora Colombo. W Sulechowie wiedzą, że nigdy nie odmówi pomocy, nawet poza służbą. Mówią też o cienkiej granicy, na której balansuje. Między światem prawa a światem agencji towarzyskich. Krótko mówiąc - półświatkiem.

Co wydarzyło się 23 marca? Oprzyjmy się na relacji kogoś mniej lub bardziej bezstronnego. Niech to będzie... Marek S. Znał Mariusza I. od lat. Tego dnia spotkali się przypadkowo w sali gimnastycznej w Sulechowie. Umówili się na ważną rozmowę i wieczorne piwo, zwłaszcza że wypadało oblać imieniny policjanta. Najpierw wybrali się do Ochli, później do lokalu nocnego w sulechowskim Podgrodziu. A tam zamknięte drzwi, za którymi chronił się żeński personel. Dopiero telefon do właściciela Mariana G. sprawił, że Mariusz I., Marek S., Andrzej C. i Piotr F. weszli do środka. Ale stwierdzili, że alkohol jest tu za drogi i kupili procenty w pobliskiej stacji benzynowej.

Podczas przyjęcia pojawił się "Maryś", sam właściciel lokalu. Po czasie cała czwórka zdecydowała, że pojedzie do Kalska coś zjeść. Mariusz I. z Piotrem F. ruszyli prosto do celu, Marek S. z Andrzejem C. musieli zajrzeć na stację benzynową. Już tam Marka S. "złapał" telefon od Piotra F. Pierwsza informacja brzmiała, że do nich strzelają. Druga, że Mariusza I. ktoś postrzelił. W odczytanych zeznaniach Piotr F. miał nawet powiedzieć, że strzelał Maciej B.

Pojechali na miejsce zdarzenia. Mariusz I. już nie żył, była policja. Po kilku chwilach ruszyli do komisariatu. Marek S. poznał szczegóły z opowieści Piotra F. Gdy stali przed włączeniem się do ruchu, zza ich samochodu wyjechało zielone renault, z którego padły strzały. Mariusz I. ruszył w pogoń, kilkakrotnie "wjeżdżał" w tył ściganego auta. Wreszcie samochody stanęły i Mariusz I. krzyknął: "Stać! Policja, Sulechów!". Padły strzały, Piotr F. rzucił się do ucieczki. Maciej B. strzelił do bezbronnego policjanta.

Praca operacyjna

Próbowano dociec charakteru znajomości wzorowego policjanta z mężczyzną z niezbyt krystaliczną kartoteką. To jakby ciąg dalszy dziwnych kontaktów stróża porządku. Czy stanął po stronie w jakimś konflikcie półświatka? Czy prowadził w sposób tak nowoczesny pracę operacyjną? Na stwierdzenie Marka S., że nic nie wie o jakimkolwiek konflikcie między nim a "Beretem", siedzący na ławie oskarżonych Maciej B. uśmiechnął się ironicznie. Podczas tej sprawy sugerowano już, że zleceniodawcą zabójstwa Mariusza I. był właśnie "Beret". Z zeznaniami Marka S. nie do końca zgadzał się też "Maryś". Uzasadnił, że czuł się zagrożony ze strony czterech mężczyzn, którzy pojawili się w jego lokalu.

A Marek S. zakwestionował własne podejrzenie, które wygłosił jeszcze podczas śledztwa. Mówił, że ponieważ jeździł podobnym samochodem jak Mariusz I. i nieco przypominał go fizycznie, uważał, że zamach skierowany był przeciwko niemu. Dokonać tego mieli ludzie z mafii wołomińskiej. Ale później Marek S. stwierdził, że taki scenariusz nie wchodzi w grę, bo wcześniej dogadał się przecież z wołomińskimi gangsterami.

To tylko odrobina klimatu i legend, którymi sprawa obrosła. Podsyciły ją tylko okoliczności, w jakich Maciej B. został zatrzymany. W połowie maja budynkiem przy ul. Wrocławskiej w Zielonej Górze, w którym ukrył się poszukiwany, wstrząsnęła eksplozja. Strażacy ewakuowali mieszkańców. W jednym z lokali natrafili na ciężko rannego mężczyznę. To był Maciej B., z brzuchem rozerwanym przez bombę, którą sam skonstruował. Mówiło się, że chciał popełnić samobójstwo. Miał nawet powiedzieć: "Wysadziłem się, bo miałem dość".

Sąd dołożył piątkę

Oj, było o czym mówić. Począwszy od opisów fortecy, w którą podczas procesu zamieniał się sąd, a skończywszy na uzasadnieniu wyroku sądu apelacyjnego, w którym Sulechów stał się Sulęcinem, Mariusz I. - Maciejem, a Maciej B. - Marianem. Ten do historii przeszedł jako jeden z najsłynniejszych lubuskich przestępców - oprócz zabójstwa policjanta, skazany został m.in. za podłożenie materiału wybuchowego, nielegalne posiadanie broni, dokonanie najazdu na dom w Łąkiem. Usłyszał: dożywocie. Później sąd w Poznaniu dołożył "piątkę" za haracze i rozboje. Aha, jeszcze wyrok za niezapłacone alimenty: 1,5 roku.

Uzasadniając surowość wyroku, sędzia stwierdził, że tak niebezpiecznych ludzi trzeba odizolować na jak najdłużej. Sam Maciej B. szedł w zaparte. Nigdy nie przyznał się do zastrzelenia policjanta. Podkreślał, że to spisek kompanów na jego osobę, że był wrabiany w mord, którego się nie dopuścił, że "był bandytą, ale nie mordercą". Przy okazji odsłaniał mroczne zakamarki półświatka.

Dziś Maciej B. siedzi w więzieniu we Wronkach. Podobno doskonale się zaaklimatyzował, jest szefem "zamkniętego światka", rządzi, wydaje polecenia. Mówią, że jest naprawdę grzeczny, choć wcześniej pojawiła się informacja, że już za kratami zlecił pobicie "Marysia", który zeznawał na jego niekorzyść. Obrończyni Macieja B. twierdziła później, że jej podopiecznemu zaszkodziła... popularność. Media zrobiły z niego bestię.

P.S. Pseudonimy bohaterów tekstu zostały zmienione.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska