Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Polsce Ludowej mówienie prawdy o Katyniu mogło złamać życie

Katarzyna Borek 0 68 324 88 37 [email protected]
- Babcia latami wierzyła, że jej najstarszy syn wróci. Bo może akurat się uchował? Taka była wiara, że może jednak... - wspomina tatę Bożena Ziomek.
- Babcia latami wierzyła, że jej najstarszy syn wróci. Bo może akurat się uchował? Taka była wiara, że może jednak... - wspomina tatę Bożena Ziomek. fot. Wojciech Struzik
- Moja polonistka poradziła, żebym pisała, że ojciec zginął w czasie zawieruchy wojennej. Potem przez kilkadziesiąt lat już wszystkie życiorysy tak pisałam - wspomina Bożena Ziomek z Zielonej Góry.

Pani Bożena jest córką niezawodowego żołnierza Antoniego Zdyba, który zginął w Charkowie. - Zostało mi zdjęcie taty ze szkoły podchorążych rezerwy artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Zrobione w 1936, a może w 1937 roku? Miałam góra trzy latka. Tata 26 lat. Nie był zawodowym oficerem, był magistrem prawa. Gdy wybuchła wojna, pracował jako prawnik we Lwowie - opowiada pani Bożena. Nie pamięta taty dokładnie. Coś tam..., że gdzieś tam... Nad taką rzeką w piłkę bawiła się z tatusiem. Tylko takie jedno wspomnienie ma.

A to zdjęcie mamy. Też miała 26 lat, jak ją pomordowali - jeszcze wcześniej niż ojca. Była nauczycielką na wsi. Kiedy wybuchła wojna, tata był już zmobilizowany. Mamę wszyscy namawiali, aby przeczekała w mieście. Ale ona się uparła jechać na wieś polskie dzieci uczyć. 17 września, jak tylko wkroczyli Sowieci, Ukraińcy bardzo pewnie się poczuli. Z hasłem "Śmierć Polakom" rzucili się mordować. Przede wszystkim inteligencję - nauczycieli, szlachtę, dwór. I mamę Bożenki. Ją uratowała służąca. Dwa tygodnie dziadkowie nie mieli żadnych wieści. Dopiero chłopi powiedzieli im, że z tej wioski to polskich panów wymordowali.

- Wtedy dziadzio poszedł do NKWD i przy sowieckiej eskorcie miejscowi pokazali doły. W nich 60 pomordowanych. Warstwami leżeli. W trzeciej warstwie była moja mamusia... - wspomina zielonogórzanka. - Pytałam się później, jaki miała pogrzeb, czy jakiś znaczący? Ale nie, zupełnie cichy.

Nadzieja umiera ostatnia

Mała Bożena zamieszkała u dziadków. Ojciec nie dawał znaku życia. Nie, w 1940 albo w grudniu 1939 roku, przyszła jedna kartka. Co pisał? Żeby się o nią troszczyć, że to wynagrodzi. Specjalnie nie narzekał. Aha, prosił jeszcze, żeby przysłać mu podręcznik do nauki francuskiego.

Potem już ani znaku życia. I dopiero, jak Niemcy ogłosili listę pomordowanych przez Rosjan oficerów polskich, znalazło się tam nazwisko Antoniego Zdyba. - Z tym, że babcie nie wierzyły, że zginął - zastrzega pani Bożena. - Bo może akurat się uchował? Taka była wiara, że może jednak! I takie latami ciągle oczekiwanie. Nawet jak już byłam w liceum i później jeszcze, póki żyła mama taty. Ciągle powtarzała, że słyszała, że ktoś tam powiedział, że z jakimś Zdybem w Nowym Jorku rozmawiał... A to były już lata 60.! Ale matka, jak to matka. U niej ostatnia umiera nadzieja.

Zresztą dopiero prawie 30 lat później, po oficjalnym ujawnieniu list transportowych ze Starobielska do Charkowa wyszło, że to rzeczywiście była ostatnia podróż Antoniego Zdyba. Został rozstrzelany w podziemiach NKWD.

- Pojechałam tam w 1992 roku, z taką polską pielgrzymką - wspomina córka. - Nie bardzo chcieli nas wpuścić. My, że musimy, bo tu zginęli nas ojcowie. A oni, że nie, bo to budynek państwowy. Ale zgodzili się, by część weszła. Ja wśród nich. Najpierw zobaczyłam wewnętrzny dziedziniec, potem wejście do piwnic. Właśnie tam ich rozstrzeliwali, żeby potem wywieźć za miasto, wrzucić do dołów i przysypać ziemią...

Ciszej nad tą zbrodnią

W domu rozmawiało się o tzw. mordzie katyńskim, ale na zewnątrz nie. Na Wszystkich Świętych znicze dla taty trzeba było zapalać pod głównym krzyżem cmentarza. Kartkę ze Starobielska, rodzinną relikwię, trzymać w ukryciu.

W siódmej klasie była nauka pisania życiorysu. - Każdy od siebie pisał, że ma ojca robotnika, tokarza, grabarza. Ja zgodnie z prawdą. I wtedy ta moja polonistka, to była wspaniała kobieta, powiedziała: "Wiesz co, ja wiem o twoim tacie, ale ty tego nie pisz. Ty napisz, że ojciec zginął w czasie zawieruchy wojennej". I tak mi od tego 1949 roku zostało. Potem zawsze już wszystkie życiorysy tak pisałam - kiwa głową pani Bożena.

Sumienna w szkole była, starała się. Wychowawczyni aż ją z radości objęła, gdy pięknie zdała egzaminy do liceum. Ale nie została przyjęta, bo była córką oficera. Zadecydował "czynnik społeczny". Babcia i nauczycielka nie mogły się z tą niesprawiedliwością pogodzić. I jakoś tak zrobiły, że "wina" rozeszła się po kościach i Bożena została przyjęta do liceum. Więcej problemów z "tą" sprawą nie miała, bo nauczyciele byli wspaniali. Wszyscy z tych wypędzonych, z Kresów, czyli odpowiednio nastawieni do władzy ludowej.

- Mnie ta władza chciała wziąć do domu dziecka i wychować. Nie wiem, na komsomołkę chyba - ironizuje pani Bożena. - Przetrwałam to wszystko dzięki rodzinie, ale każde święta, komunia czy moje urodziny to był bardzo smutny czas. O mamusi to się nigdy w domu przy mnie nie mówiło, bo jej mord - mam książkę z jego opisem - to była wyrafinowana egzekucja. Od zmroku do świtu. Piersi obcięli, język i oczy wydłubali... Tatusia to się wspominało, bo ciągle na niego czekaliśmy. Każde niespodziewane pukanie do drzwi, to była nadzieja babci, że w końcu wrócił ten jej najstarszy syn. Długo mówiłam paciorek za mamusi spokój duszy i za tatusia zdrowie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska