Pożar wybuchł po godz. 23.00, w poniedziałek. Gaszenie pogorzeliska trwało aż do wtorkowego poranka. - Byliśmy w łóżkach, w pokojach na parterze - opowiada pan Marian. - Poczułem dym. Po chwili zorientowałem się, że pali się pod dachem. Przerażony pobiegłem do rodziców, żeby ich ratować. Oboje są starsi, schorowani i mają problemy z poruszaniem się.
Mężczyzna wybiegł na podwórze w kapciach i podkoszulce. Najpierw wyprowadził tatę Józefa i mamę Józefę. Potem zaczął gasić szybko rozprzestrzeniający się ogień wodą z wiadra i dzwonił na numer alarmowy straży pożarnej. - Czas dłużył mi się niemiłosiernie - zaznacza. - Chociaż faktycznie strażacy przyjechali bardzo szybko. Były wozy z Dzietrzychowic, Brzeźnicy, Szprotawy i Żagania. Jednak stary dom płonął jak zapałka.
Myślę, że to przez żywiczne belki, jakie dawniej kładli Niemcy, a także przez boazerie.
Na miejsce przybiegli sąsiedzi. Ktoś dał poszkodowanemu kalosze, bo ślizgał się w błocie w domowych kapciach.
Więcej przeczytasz w środę (4 grudnia), w papierowym wydaniu "Gazety Lubuskie dla Czytelników z południa województwa
Przeczytaj też: Tragedia w Szprotawie. W pożarze mieszkania zginęła jedna osoba
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?