Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Sławie i Radzyniu robią pierogi jak u mamy

Dorota Nyk 76 835 81 11 [email protected]
Pierogi to pomysł mamy Zofii Sawrycz. Każdego ranka jej córka Magdalena Wróblewska z mężem Robertem kleją je własnoręcznie.
Pierogi to pomysł mamy Zofii Sawrycz. Każdego ranka jej córka Magdalena Wróblewska z mężem Robertem kleją je własnoręcznie. Dorota Nyk
Magdalena Wróblewska czasami wstaje o trzeciej nad ranem. Najpóźniej o piątej. Mąż pomaga jej robić farsz, a potem wspólnie z mamą lepią pierogi. Są dni, że robią ich tysiąc. Pierogowy interes prowadzą od 15 lat.

- Pierogi robimy we trójkę. Sami je sprzedajemy, sami sprzątamy w barze. Czasem, jak już nie wyrabiamy, to najmujemy kogoś do rozwałkowania ciasta - opowiada Magdalena Wróblewska, współwłaścicielka baru "Pierogi jak u mamy" na sławskim rynku.

- Cieszymy się, kiedy ludziom smakuje i nas chwalą. Robimy tak, jakbyśmy dla siebie robili. Praca jest ciężka, wielkich kokosów nie ma, ale daje satysfakcję. Pierogi kleimy w naszym punkcie w Radzyniu. Po pracy jesteśmy cali biali, ale szczęśliwi. Przy lepieniu pierogów rozmawiamy, opowiadamy sobie różne historie. Jest bardzo wesoło.

Przed laty w niewielkim lokalu na sławskim rynku pracowała mama pani Magdaleny - Zofia Sawrycz. Prowadziła tu małą gastronomię jeszcze za czasów gminnej spółdzielni. Opowiada: - Mąż wyjechał za granicę i przywiózł stamtąd różne pomysły na własny interes - opowiada. - Wzięliśmy ten punkt w ajencję, robiliśmy tu frytki, kurczaki z rożna, sprzedawaliśmy lody. Ale potem zjadła nas konkurencja - sklepiki nad jeziorem.

W 1994 roku rodzina stanęła przed dylematem. Co dalej robić? Jak się utrzymać? - W domu bardzo często robiłam pierogi, rodzinie smakowały. Pomyślałam, że mogłabym robić takie także na sprzedaż - opowiada Zofia Sawrycz.

Zaczęło się od niewielkich ilości. Ale ludziom smakowały, klientów przybywało. W końcu córka, Magdalena Wróblewska, wpadła na pomysł, że pierogi będzie dostarczała na telefon. Zrobiła reklamę na aucie i sama je rozwoziła. Z czasem jednak jedna osoba nie była ich w stanie rozwieźć.
Teraz wstają czasami o trzeciej nad ranem, szczególnie latem, w sezonie. Najwięcej pracy jest w soboty i niedziele. Pierogi lepią we trójkę, w Radzyniu, gdzie maja także punkt sprzedaży. - Ja głównie pomagam przy robieniu farszu, a potem pierogi gotuję i smażę cebulkę- mówi Robert Wróblewski, mąż Magdaleny.

Magdalena jest specjalistką od klejenia, ale smak i pomysł na pierogi są mamy. O ósmej kończą produkcję: robią ruskie, z mięsem, z kapustą i grzybami, na słodko z serem i z owocami. Zdarza się, że dziennie robią około tysiąca pierogów.

- Potem bierzemy prysznic i wieziemy wszystko do Sławy. W sezonie się zdarza, że w dzień musimy jeszcze pierogów dorobić - opowiada Magdalena Wróblewska. - O tej porze roku rano robię około 20 kilogramów ciasta.

Po ser do pierogów jeżdżą do rodzinnej mleczarni w Jezierzycach, bo tylko tamten im smakuje. Jagody czasami sprowadzają aż z Borów Szczecińskich, bo na miejscu nie ma odpowiednich.

- Mieliśmy kiedyś propozycję, żeby się rozwinąć, żeby wozić nasze pierogi do różnych punktów, ale nie dalibyśmy rady. Musielibyśmy zatrudnić ludzi, a to już byłby inny smak i inne pierogi - mówi Magdalena. - Usłyszałam kiedyś, że jak się naszego pierożka przekroi, to widać, że ktoś w niego włożył serce. Wielkich kokosów z tego nie mamy, ale możemy się utrzymać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska