Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Zielonej Górze, ale i... w innych miastach powoli odgradzamy się od siebie płotami

Natalia Dyjas-Szatkowska
Natalia Dyjas-Szatkowska
Natalia Dyjas
Natalia Dyjas
Nie tylko w Zielonej Górze coraz częściej mieszkańcy wolą zamknąć się w czterech ścianach swojego mieszkania. Dlaczego tak się dzieje? Czy idea podwórka - jako miejsca spotkań - odeszła już do lamusa?

Koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Trzepak na jednym z zielonogórskich podwórek. Starsza młodzież siedzi, bo wiadomo, że starszeństwo to ważny czynnik na osiedlowych enklawach zieleni. Młodsi dokazują na placu zabaw. Królują wrotki, guma i klasy malowane kawałkiem cegły na chodniku. I tylko czasem z któregoś okna głośny krzyk rodzica obwieszcza, że na małego zielonogórzanina czeka już w domu obiad.

Druga dekada XXI wieku, podwórko na jednym z zamkniętych osiedli. Trzepaka brak, zamiast placu zabaw jest wymuskana zieleń. Nic dzikiego, żadnych wielkich drzew. Tylko tuje i jakieś skalniaki. I zielono, i przyjemnie. Tylko ludzi brak. Bo i kto odważy się wejść z piłką na taki teren? Zresztą nie można - zabraniają tego duże znaki. Można tylko patrzeć z balkonu jak po cichu rośnie zadbany trawniczek. Niby jest pięknie i niby nie ma się do czego przyczepić, a jednak coś jest nie tak. Z atrakcji w ogóle nie korzystają mieszkańcy.

Bo i trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie. Ilu z nas zna swojego sąsiada? Inaczej, niż tylko jako pana spod trójki z tym śmiesznym pieskiem albo panią z trzynastki, która zawsze jeździ wszędzie rowerem. Kiedy ostatni raz odważyliśmy się pożyczyć tę symboliczną szklankę mleka, kiedy w ostatniej chwili zorientowaliśmy się, że karton jest pusty? Teraz już pożyczać nie trzeba, osiedlowe sklepy działają od świtu do nocy i wyręczają nas z walki ze wstydem i koniecznością zapukania do sąsiedzkich drzwi. Odgradzamy się od siebie płotami. Za cenę miejsca na parkingu barykadujemy się w czterech ścianach naszego mieszkania. Coraz częściej. A przecież miasto tworzą ludzie. To dzięki nim miejscowości żyją. (Ot, taki Salzburg. Wielkością podobny do Zielonej Góry, ale centrum miasta tętni tam życiem, bo działają uliczne stragany, ludzie chętnie spotykają się, by porozmawiać, zjeść coś dobrego na mieście, wspólnie ze sobą pobyć).

Powoli do lamusa odchodzi instytucja podwórek, na których kiedyś spotykali się mieszkańcy. By opowiedzieć, jak minął im dzień, pomarudzić, że znów poszło coś nie tak, ale i pobyć ze sobą i wiedzieć, że jest się ważną częścią lokalnej społeczności. Grupa społeczników chce do takiej idei podwórka wrócić i stworzyć w jednej z dzielnic Zielonej Góry miejsce spotkań. Nie takie, którego remont będzie kosztował grube miliony złotych. Wystarczy parę ławek (koniecznie z oparciami), sporo zieleni. Bo i ta zresztą integruje mieszkańców. W innych miejscowościach jak grzyby po deszczu zaczynają wyrastać społeczne ogródki, z których plony należą do wszystkich mieszkańców. (To niemożliwe? A jednak! W Poznaniu działa Kolektyw Kąpielisko - „dziecko” mieszkańców jednej z dzielnic, którzy wszystko zrobili własnymi rękoma i teraz dbają o tę zieleń. Bo jest wspólna, czyli czyjaś. A o własność przecież chcemy dbać).

Wierzę, że idea podwórek, miejsca spotkań, może jeszcze wrócić. W Zielonej Górze wciąż mamy mnóstwo takich pięknych zakątków. I czasem potrzeba tylko osoby, która wyciągnie do innych rękę. Byśmy przestali być anonimowymi mieszkańcami osiedla.

Zobacz też: Magazyn Informacyjny GL (4.05.2018)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska