- Jak zaczęła się twoja przygoda z siatkówką?
- W podstawówce w Tomaszowie Mazowieckim. Na pierwsze treningi zaciągnęła mnie mama, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Od razu mi się spodobało, a ponieważ zawsze byłem trochę wyrośnięty, jak na swój wiek.
- Próbowałeś innych sportów?
- Nie, bo mój wzrost sprawiał, że miałem kiepską koordynację. To od początku sprawiało mi problemy, dlatego nawet do koszykówki nie za bardzo się nadawałem.
- Co się stało, że "wylądowałeś" w Zielonej Górze?
- Liceum kończyłem w Bełchatowie i nawet występowałem w juniorach Skry. Ale ponieważ konkurencja była olbrzymia, to nie mogłem przebić się do składu. W pewnym momencie nawet odpuściłem i rok nie trenowałem. To był taki kryzys. Ale strasznie mnie ciągnęło i postanowiłem wrócić. Niestety, na grę w Skrze nie miałem szans. Z pomocą przyszedł mi ówczesny trener Robert Malicki, który świetnie zna szkoleniowca Stelmetu Tomasza Palucha i powiedział, że z nim pogada. Pomyślałem, że to niezły pomysł. Fajne miasto z uniwersytetem, takie średniej wielkości najbardziej mi odpowiada, bo nie lubię molochów. Możliwości rozwoju są. Zdecydowałem, że przyjadę i spróbuję.
- I jak?
- Świetnie. Jeśli chodzi o siatkówkę, to jak na razie bardziej się w to bawimy. To jest ekipa w której grają studenci, zgrana paczka. Za mojej kadencji nie było mowy o awansie. Gramy dla przyjemności.
- Czy wystarcza ci ta "zabawa"?
- No przyznam, że powoli już nie. Szczególnie po przegranej w poprzednim sezonie w pojedynku o awans z Hajnówką. Wszyscy zaczęliśmy sobie zdawać sprawę z tego, że mamy potencjał i możliwości. Poza tym z dnia na dzień mocniej dociera do mnie myśl, że mogę zarabiać grą na życie. Myślę, że jestem w stanie coś w siatkówce osiągnąć, ale muszę się jeszcze wiele nauczyć.
- Widzisz realne szanse na awans i rozwój siatkówki w Zielonej Górze?
- Łatwo nie będzie, bo w mieście jest mało osób, które pomagają. Głównie dlatego, że jest ekstraligowy żużel, który jest absolutnie sportem numer jeden. Oprócz tego pierwszoligowa koszykówka. To są rodzime dyscypliny w "Zielonce" i trudno z nimi konkurować. Na nasze mecze przychodzi garstka kibiców, ale kto wie? Może dobrą grą przekonamy do siebie więcej fanów.
- Odejdźmy od "siatki". Jak ci się żyje w Zielonej Górze?
- Bardzo fajnie. Jestem tu już trzy lata, poznałem fantastycznych ludzi. Często spotykamy się w jakimś lokalu na piwku. Zapuściłem tu już korzenie i chyba tak szybko nie wyjadę.
- Czy to znaczy, że kibice nie muszą się obawiać odejścia jednego z najlepszych graczy Stelmetu?
- No na razie nigdzie się nie wybieram. Czuję się tu świetnie. Ale to nie znaczy, że zostanę tu na zawsze. Teraz jednak chcę jak najbardziej pomóc aktualnej drużynie.
- W awansie...?
- Hmm... byłoby kapitalnie, ale myślmy realnie. Jesteśmy coraz lepsi. Myślę, że rodzi się naprawdę niezła ekipa, ale konkretny wynik powinien przyjść za jakieś dwa lata, może już za rok...
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?