Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walcząc dotarłem do Berlina

Bronisław Marciniak, Gorzów
Zdjęcie z książki "Za murami getta", z serii "Gazety Lubuskiej" pt. "Historia II wojny światowej"
Zdjęcie z książki "Za murami getta", z serii "Gazety Lubuskiej" pt. "Historia II wojny światowej" fot. Ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historyczneg
W lipcu 1942 roku złożyłem przysięgę jako żołnierz Armii Krajowej, otrzymałem pseudonim "Muskuła" i walczyłem w szeregach AK do marca 1944 roku. Kiedy do Zbaraża wkroczyła Armia Czerwona zostałem zmobilizowany do polskiego wojska - wspomina Bronisław Marciniak.

Przed wojną należałem do Związku Strzeleckiego, skończyłem kursy przysposobienia wojskowego jako strzelec. W chwili wybuchu wojny miałem zaledwie 17 lat. W 1939 roku dostałem wezwanie do wojska, na granice Kresów Wschodnich.

Nigdy jednak nie dotarłem do wyznaczonego miejsca mobilizacji, gdyż 17 września 1939 - w niedzielę - wkroczyli Rosjanie. Zmobilizowani strzelcy, którzy przed wkroczeniem wojsk rosyjskich dotarli do mojej wioski, furmankami zostali odwiezieni do miejscowości Borek, gdzie zostali zaskoczeni przez Rosjan, rozbrojeni i pojmani do niewoli. W większości ci strzelcy byli bardzo młodymi, nastoletnimi chłopakami, dlatego też dzięki wstawiennictwu ludności cywilnej zostali zwolnieni.

Na drugi brzeg Wisły

W lipcu 1942 roku złożyłem przysięgę jako żołnierz Armii Krajowej, otrzymałem pseudonim "Muskuła" i walczyłem w szeregach AK do marca 1944 roku. 19 marca 1944 roku do Zbaraża wkroczyła Armia Czerwona, a ja zostałem zmobilizowany do Wojska Polskiego. Od kwietnia do lipca 1944 roku byłem w szkole podoficerskiej w stopniu plutonowego. Zostałem skierowany do 6 pułku piechoty, do 3 batalionu, 9 kompanii. W lipcu ruszyliśmy frontem przez Bug, po kolei zdobywaliśmy miasta, aż doszliśmy do Warszawy. Sforsowaliśmy Wisłę. Z naszej kompani zginął wówczas jeden kapral, choć wielu będąc pod obstrzałem - potopiła się. Okopaliśmy się w zaroślach, niedaleko mostu Kierbedzia. Na trzecią dobę, rano ruszyliśmy do ataku, który niestety się nie powiódł - byliśmy pod ciągłym obstrzałem Niemców.

Była noc, a ja siedziałem w okopie. W pewnym momencie jeden z moich kompanów, nazywany przeze mnie Dziadkiem poprosił mnie o papierosa. Początkowo droczyłem się z nim, mówiąc, że w nocy się nie pali, ale ostatecznie przeszedłem do sąsiedniego okopu by podać papierosa Dziadkowi. W tym momencie rozległ się głośny huk, a w powietrze uniosły się tumany kurzu. Zbladłem i znieruchomiałem patrząc w stronę okopu w którym jeszcze przed chwilą siedziałem - bomba uderzyła dokładnie w moje miejsce.

Niemcy nieustannie bombardowali, zewsząd ogarniał nas piekący kurz, który nachalnie wdzierał się pod powieki, w nozdrza i gardło. Brakowało nam wody pitnej, a w mojej manierce znajdowała się jedynie wódka. Wziąłem niewielkiego łyka i właśnie zamierzałem schować "cenny trunek", gdy uderzyła kolejna bomba niszcząc plecak po który miałem zamiar sięgnąć, ale co gorsza zabijając kolegę obsługującego karabin. Tego dnia zginęło wielu, bo aż 40 proc. moich kompanów, a wśród nich: dowódca kompanii Kuźnieczko, dowódca 1 plutonu - kapral Czarnecki, strzelec Białowąs, Gorący, strzelec (erkaemista) Morawski, wielu było rannych. To zastanawiające, ale Morawski chyba przeczuwał, że śmierć jest blisko, bo wcześniej poprosił mnie aby "w razie czego" jego dokumenty wysłać do domu na Sybir.

Ranny w boju

Batalion w którym służyłem został zdziesiątkowany przez Niemców, rano wszyscy ocaleni stąpali po ziemi zroszonej ludzką krwią i gęsto wyściełanej ludzkimi zwłokami bohaterów. Zginął dowódca batalionu i szef sztabu. Udało mi się telefonicznie połączyć ze sztabem pułku, który znajdował się na Pradze, zdałem raport, w którym poinformowałem o poniesionych stratach - z całego batalionu zostało zaledwie 32 osoby. Z rozkazu dowódcy pułku objąłem dowództwo batalionu. Pod osłoną nocy dotarły do nas dwie kompanie, które stanowiły uzupełnienie.

Jeszcze tej samej nocy podzieliłem los wielu walczących - zostałem ciężko ranny - odłamki bomby trafiły mnie w łopatką i krzyż. Moje ciało przeszył niesamowity ból, w jednej chwili krew spływająca po ciele i ubraniu napełniła moje buty. Kapral Szeremeta zaciągnął mnie na brzeg Wisły skąd zabrali mnie sanitariusze. Trafiłem do szpitala wojskowego w Michalinie, a następnie po dwóch tygodniach przetransportowano mnie do szpitala miejskiego w Mińsku - Mazowieckim.

Wracam na front

2 stycznia 1945 roku wyszedłem ze szpitala, od razu dostałem wezwanie do pułku do Janina. Około 15 stycznia zostałem mianowany na dowódcę plutonu. W tym samym czasie przyszła ofensywa, Warszawa została zdobyta, a cały nasz batalion został przeniesiony do Pruszkowa, gdzie otrzymaliśmy kolejne uzupełnienie. Po paru tygodniach odpoczynku wróciliśmy na front, tym razem do Bydgoszczy. Wycofujące się wojska niemieckie zostawiały po sobie ogromne zniszczenia i jeńców wojennych wśród których byli tez Francuzi i Włosi.

Ruszyliśmy na Wał Pomorski, po drodze mijając dowody zbrodni niemieckiej - popalone, powiązane drutem ludzkie ciała - frontem dotarliśmy do miejscowości Międzyzdroje. Po zdobyciu Międzyzdrojów z mojej kompani został zastępca dowódcy kompanii - chorąży Nowak oraz siedmiu żołnierzy, wobec tego przydzielone nam zostało uzupełnienie, po które pojechałem sam. Zakwaterowano nas blisko Wolina; z tego czasu szczególnie utkwiła mi w pamięci postać chorążego, który nieustannie drwił sobie z wojny - zmarł po tym jak został trafiony przez niemieckiego żołnierza w głowę - wówczas poczułem ogromny żal. Gdy wojska polskie forsowały Odrę, to my doszliśmy do Siekierek, gdzie zastaliśmy mnóstwo ludzkich zwłok. Jeden z dowódców rosyjskich prosił, aby pogrzebać zmarłych - chowaliśmy po 24 ciała w jednym grobie.

Z Siekierek w kwietniu 1945 roku dotarliśmy do Frankfurtu n/Odrą - zajmowaliśmy się głównie patrolowaniem miasta. Wówczas też przeprowadziłem przez Odrę grupę ludzi, którzy byli na robotach w Niemczech - odebrali ich Rosjanie.

Marsz na Berlin

Następnej nocy ogłoszono alarm i dostaliśmy rozkaz ataku na Berlin. Samochodami dotarliśmy na przedmieścia Berlina, by pod osłoną nocy wejść do miasta. Każdy z nas przeczuwał rychły koniec wojny. Na miejscu zajęliśmy stanowiska w podziemiach - pamiętam, że po prawej stronie była Politechnika.

Niemcy bronili się bardzo dzielnie, mijała druga doba, brakowało nam pożywienia, ale najbardziej dokuczliwy był brak picia, choć czasami udawało nam się natrafić na jakiś kompot w piwnicy. Na trzeci dzień zaczął się atak lotnictwa alianckiego i Niemcy wycofali się za kanał. Wreszcie nadszedł upragniony dzień - Niemcy poddali się. Wyszliśmy z podziemi, przeszliśmy przez park i ogród zoologiczny, aż dotarliśmy na Plac Hitlera. Niemcy rzucali broń i grupowani po 120 osób zostali odesłani na wschód. Moja kompania została w Berlinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska