- Niedawno minął rok, od chwili, gdy został pan emerytem. Nie ciągnie do munduru?
- Ktoś, kto spędził w armii 33 lata, tak nią przesiąkł, że nie potrafi sobie wyobrazić życia bez wojska. W moim przypadku jest tak samo.
- To było definitywne pożegnanie z wojskiem? Może ma pan zamiar wrócić?
- Nie. Do tej samej rzeki nie wchodzi się dwa razy. Powiesiłem mundur na haku i nie widzę możliwości powrotu.
- A gdyby pojawiła się propozycja stanowiska doradcy ministra czy premiera do spraw militarnych, zgodziłby się pan?
- Jeżeli byłoby to stanowisko niezależne i miałbym prawo powiedzenia tego, co chcę, to pewnie bym się zgodził.
- Ponad rok temu rozpętał pan dyskusję na temat kiepskiego uzbrojenia polskich żołnierzy na misji w Afganistanie. Dziś jest z tym lepiej?
- Wcale nie. Wtedy dla przykrycia tego, co mówię, przekonywano, że dokonałem zamachu na cywilną kontrolę nad armią. Tym argumentem chciano ukryć swoją niefrasobliwość i zaniedbania, jakie popełniono w stosunku do wojska. Twierdzę, że w sprawie uzbrojenia do dziś absolutnie nic nie zmieniło się na lepsze.
- Czy w Afganistanie można wygrać?
- Jeżeli chodzi o militarną część naszej misji, to tak. Trzeba stłumić rebeliantów i wygonić ich z prowincji. Ale nie z tą liczbą polskich żołnierzy, która jest tam do dyspozycji. Dawno mówiłem, że nasz kontyngent należy zwiększyć nie o 600, ale o dwa tysiące ludzi. Proszę zauważyć, że już nastąpiła zmiana taktyki. Misja przyjęła charakter szkoleniowy, bo tymi siłami, które tam mamy, nie jesteśmy w stanie opanować prowincji. Już teraz Amerykanie wchodzą w Ghazni i pewnie w niedługim czasie przejmą tam dowodzenie. A my przejdziemy do podrzędnej misji szkoleniowej. Czyli wrócimy do naszych pierwotnych zadań.
- To oznacza, że jest nas tam za mało, czy po prostu Amerykanie są lepsi w walce?
- Oznacza to, że od początku nie mieliśmy swojej taktyki na Afganistan. Zamiar przejęcia kontroli nad prowincją Ghazni okazał się błędnym założeniem. Ponieśliśmy straty, bo do takiego zadania nie byliśmy przygotowani.
- To skąd takie decyzje? Czyżby chęć przypodobania się Amerykanom?
- Tak się dzieje, gdy za dowodzenie biorą się politycy. Wtedy pojawiają się błędy i straty w ludziach. W naszym wojsku jest zdecydowanie za dużo polityki. Tak upolitycznionej armii nie mieliśmy nawet w PRL-u.
- Gdy pan był dowódcą Wojsk Lądowych, odczuwał pan presję ze strony rządu?
- Ze strony rządu nie, bo premier zapewne nie wiedział dokładnie, co dzieje się w armii. Ale gabinet ministra i jego ludzie wywierali naciski na dowódców. Niektóre decyzje, które nie sprzyjały rozwojowi armii, były po prostu wymuszane.
- Od miesięcy w wielu środowiskach wojskowych panuje pogląd, że to niepojęte, by ministrem obrony narodowej był pacyfista.
- Podzielam ten pogląd. Proszę zauważyć, że na całym świecie ministrami obrony narodowej zostają ludzie, którzy mają jakiekolwiek merytoryczne przygotowanie do tego stanowiska. Okazuje się, że w Polsce wcale tak być nie musi.
- W kwietniu ukazała się pańska książka "Moja wojna". Co w niej znajdziemy?
- Opowiada o życiu żołnierza polskiego na przestrzeni ostatnich 30 lat. Jest tam mowa o wojsku z czasów Układu Warszawskiego, przemian zachodzących w armii, misji w Iraku. O wszystkim, co działo się w wojsku w ciągu tych 30 lat. Wszystko oczami żołnierza.
- O 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej też?
- Z miłością wspominam o niej. To był bardzo dobry okres w mojej karierze wojskowej. Świetnie się nią dowodziło. To sprawna jednostka, doskonali ludzie, doskonałe środowisko Ziemi Lubuskiej.
- Wróćmy do pańskiej dymisji. Po tamtym zamieszaniu wielu żołnierzy udzielało panu głosów parcia. Powstał nawet specjalny list podpisany przez kilkaset osób związanych z Niezależnym Forum o Wojsku. Nadal odczuwa pan takie wsparcie?
- Spotykam się z żołnierzami dosłownie wszędzie. Na ulicach Warszawy, na dworcu kolejowym w Krakowie. Właśnie tam ostatnio widziałem kilku na peronie. Chcieli po prostu przywitać się, uścisnąć rękę. Często spotykam się z takimi wyrazami sympatii. Co ciekawe, nie tylko ze strony wojskowych, ale i cywili, którzy też potrafią zaczepić mnie na ulicy, zagadać. A to bardzo miłe.
- Jak wygląda życie emerytowanego generała?
- Jak zwykłego cywila. Jestem sam sobie kierowcą, sam kupuję bilety na pociąg, zajmuję się rodziną, swoimi sprawami. Dużo podróżuję po kraju. Współpracuje z wieloma uczelniami, które zapraszają mnie na wykłady, spotkania. Nie siedzę bezczynnie.
- Na koniec jeszcze o Afganistanie. Najnowsze decyzje naszego państwa są takie, że do 2014 roku mamy się wycofać z tego kraju. Czy do tego czasu jesteśmy w stanie coś tam osiągnąć?
- Na pewno nie. Poziom zagrożenia w Afganistanie cały czas rośnie. To wymaga rozwiązań politycznych. Jeżeli politycy nie dogadają się, co dalej z Afganistanem, to wojskowi tego problemu nie rozwiążą.
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?