Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widok był makabryczny. Ludzie płonęli jak pochodnie

Paweł Kozłowski 95 722 57 72 [email protected]
Do tragicznego w skutkach wybuchu w fabryce Italian Look w Gorzowie doszło 1 października 2001
Do tragicznego w skutkach wybuchu w fabryce Italian Look w Gorzowie doszło 1 października 2001 fot. cempey/sxc.hu
- Arleta wstawała z krzesła, płonęła. Koło mnie przebiegł Artur, cały w ogniu, jak pochodnia - opowiadała Anna Stelmach. Chwilę po wybuchu widok był makabryczny. Na ludziach paliły się ubrania.

Zmieniałam pas przy mojej maszynie, to nic wielkiego, rutynowa czynność. Stałam bokiem do wyciągu wentylacji i wtedy zobaczyłam wewnątrz niej błysk, a jednocześnie usłyszałam potężny huk i poczułam na głowie gorąco. Odruchowo zaczęłam uciekać i w biegu zrzucać płonące ubranie. Zdjęłam bluzkę, spodnie buty, wszystko aż do stanika i majtek. Pani Grażyna miała poparzoną twarz i cały przód ciała - mówiła kobieta w wywiadzie dla "Gazety Lubuskiej".

Tydzień później w szpitalu w Poznaniu zmarła pani Grażyna, następnego dnia w Nowej Soli Artur, w ciągu kolejnych kilku dni Anna i Małgorzata. Arleta zmarła 29 października w szpitalu w Gryficach. Wszyscy byli ciężko poparzeni, Artur prawie w 100 procentach na powierzchni ciała. Trzy inne osoby zostały ciężko ranne. Wszyscy w wieku 22-43 lata. Do tragicznego w skutkach wybuchu w fabryce Italian Look w Gorzowie doszło 1 października 2001 o 12.25. Ten koszmar wciąż pozostaje w pamięci mieszkańców.

Wyleciały wszystkie okna

Polsko-włoski zakład znajdował się na terenie Stilonu, produkował sztućce i aluminiowe zaparzacze do kawy. Eksplozja nastąpiła w hali, gdzie szlifowano elementy do zaparzaczy, wewnątrz były 22 osoby. - Na ziemi leżeli ciężko poparzeni pracownicy. Byli niemal nadzy, ubrania mieli spalone - relacjonował Stanisław Skubicki, zastępca komendanta Zakładowej Straży Pożarnej w Stilonie. W poniemieckiej hali z czerwonej cegły wyleciały wszystkie okna.
- Paliła się siedząca na krześle kobieta. Wstała i zaczęła iść w moją stronę. Przewróciłem ją na posadzkę i zacząłem gasić rękoma - mówił podczas przesłuchania jeden z pracowników. Najciężej ranni zostali przewiezieni do szpitali przy ul. Dekerta i Warszawskiej. Później trafili do bardziej specjalistycznych klinik. Niestety, pięciorga nie udało się uratować.

Zaraz po wybuchu do fabryki wkroczyli policjanci, prokurator, inspektor pracy i biegły z dziedziny pożarnictwa. Już dzień później prokurator wszczął śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków przez osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo i higienę pracy. Strażacy znaleźli kilkadziesiąt niedociągnięć, a do naszej redakcji zgłaszali się pracownicy, którzy opowiadali, że w hali paliło się papierosy, że już wcześniej dochodziło do mniejszych pożarów.

Z zeznań świadków wynikało, że do wybuchu doszło chwilę po tym, jak Artur (w zakładzie był mechanikiem) wycinał fragment obudowy jednej z maszyn, bo tarł o niego pas szlifierski. Na około buchały iskry. Według biegłych, właśnie to "zainicjowało reakcję termitową wyciętego elementu z pyłem aluminiowym z pyłem zalegającym w maszynie, co z kolei doprowadziło do wybuchu powietrza i pyłu aluminiowego".

Okazało się, że 34-letni Artur był w zakładzie brygadzistą, choć nie posiadał wymaganych szkoleń bhp. Nie miał też uprawnień i kwalifikacji do prac, które wykonywał chwilę przed tragicznym wybuchem...

Dłuuuga lista zarzutów

Na ławie oskarżonych zasiadły cztery osoby - pracodawcy i współwłaściciele fabryki: Włoch Alfonso D., były mistrz świata w kolarstwie Lech P., Zbigniew W. oraz specjalista bhp Zofia W. (w Italian Look była zatrudniona na pół etatu, od 30 lat pracowała też w sanepidzie).

Prokurator zarzucił im m.in., że nie zapewnili, by przebudowa hali produkcyjnej odbyła się na podstawie projektów uwzględniających wymogi bezpieczeństwa, nie poinformowali pracowników o ryzyku, dopuścili do braku odpowiedniej odzieży i obuwia roboczego, dopuścili do pracy Artura na stanowisku brygadzisty bez wymaganych szkoleń, dopuścili do stosowania materiałów i procesów technologicznych bez uprzedniego ustalenia stopnia ich szkodliwości dla zdrowia pracowników i stopnia zagrożenia wybuchem. Mężczyznom zarzucono też, że nie egzekwowali od Zofii W. obowiązków w zakresie należytego ich wykonywania. Przez to specjalistka od bhp nie przeprowadzała kontroli pracowników pod kątem bezpieczeństwa pracy.

15 grudnia 2003 sąd orzekł, że Alfonso D., Lech P. i Zbigniew W. są winni. Dostali rok i sześć miesięcy w zawieszeniu na trzy lata. Zofię W. uniewinniono. Apelację wniosła jedna z poszkodowanych, która była oskarżycielką posiłkową. Zaskarżyła wyrok, wnioskując, że kara jest zbyt łagodna. Wskazywała też, że winnym wybuchu jest Vincenzo S., nieformalny kontroler jakości w zakładzie, który był zatrudniony jedynie na podstawie ustnej umowy, bo to on kazał Arturowi wyciąć otwór w maszynie (S. zeznał, że o pracach przy szlifierce nie wiedzieli właściciele i zarządzający fabryką). Prokurator też wniósł apelację. Chciał, by wyrok uchylono i sprawę przekazano do ponownego rozpatrzenia. 3 listopada 2004 Sąd Apelacyjny utrzymał jednak wyrok w mocy.

Firma wypłaciła poszkodowanym i rodzinom ofiar kilkaset tysięcy złotych z tytułu odszkodowania i zadośćuczynienia.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska