Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiele zawdzięczam dziadkowi. Dziś marzę o medalu igrzysk olimpijskich

Maciej Noskowicz
Filip Prokopyszyn ma 22 lata, jest wychowankiem Trasy Zielona Góra. Obecnie jeździ w zawodowej grupie szosowej Voster AST Team (wcześniej zawodnik Tarnovii Tarnowo Podgórne i Mazowsza Serca Polski). Medalista mistrzostw Europy i Igrzysk Europejskich oraz medalista mistrzostw świata juniorów w kolarstwie torowym.
Filip Prokopyszyn ma 22 lata, jest wychowankiem Trasy Zielona Góra. Obecnie jeździ w zawodowej grupie szosowej Voster AST Team (wcześniej zawodnik Tarnovii Tarnowo Podgórne i Mazowsza Serca Polski). Medalista mistrzostw Europy i Igrzysk Europejskich oraz medalista mistrzostw świata juniorów w kolarstwie torowym. Prywatne archiwum Filipa Prokopyszyna
Z Filipem Prokopyszynem, zielonogórzaninem, kolarzem torowym i szosowym rozmawiamy o jego ostatnich występach i najbliższych planach.

Za nami torowe mistrzostwa świata we Francji. Jechałeś tam z zamiarem powalczenia o medal. Ostatecznie ukończyłeś rywalizację na siódmym miejscu w wyścigu scratch oraz dziesiątym w wyścigu eliminacyjnym. Jak oceniasz ten wynik?
Ogólnie jestem zadowolony. Mogę powiedzieć, że jestem siódmy i dziesiąty na świecie, więc to całkiem przyzwoity rezultat. Oczywiście liczyłem na mistrzostwo świata, taki był mój cel, ale startowało 24 zawodników i każdy chciał wygrać.

Odczuwasz zatem sportowy niedosyt?
Zachwytu nie ma, ale biorąc pod uwagę fakt, że dwa lata temu na mistrzostwach świata w Berlinie byłem siedemnasty, to jest progres. Mam nadzieję, że w przyszłym roku w końcu zdobędę seniorski medal. W juniorach mam już trzy krążki, w seniorach jeszcze żadnego. Myślę sobie także: może to i dobrze, że zająłem siódme miejsce, bo mam jeszcze większą motywację do pracy.

W konkurencjach torowych nie jest łatwo być tym najlepszym na świecie, prawda?
Owszem, zwłaszcza, że konkurencja na świecie jest bardzo duża. Rywalizuję w różnych odmianach kolarstwa torowego: medisonie i omnium. Obie wymagają stuprocentowego szczęścia i dużego przygotowania fizycznego. Nie można popełnić błędu, bo na świecie jest wysoki poziom, a u nas nie ma zaplecza i środków finansowych, by kolarstwo torowe mogło się rozwijać. Jest słabo, ale i tak na to, co mamy, prezentujemy się nieźle na światowych arenach.

Wspomniałeś o problemach z infrastrukturą. Mamy tylko jeden tor, w Pruszkowie. Trochę mało…
Jest jeszcze kilka betonowych, ale na nich oczywiście trudno trenować. Mamy więc jeden tor, na którym trenujemy, ale czołowe nacje kolarskie takich obiektów posiadają po kilkanaście. Tak jest na przykład w państwach Beneluxu. Do tego możliwość zgrupowań w ciepłych krajach, bo dochodzą bogatsze związki i sponsorzy. U nas tego nie ma, choć mam nadzieję, że to się zmieni.

Trudno zatem zarobić godne pieniądze uprawiając w Polsce kolarstwo torowe?
Nie da się na tym zarobić wielkich pieniędzy. Gdybym nie miał „bzika” na punkcie kolarstwa i nie pochodził z kolarskiej rodziny, to pewnie już dawno bym sobie odpuścił. Dużą pomoc otrzymuję od rodziny, ale nie można z tego godnie żyć. Dostaję stypendia sportowe w wysokości 1500 złotych. Tymczasem same odżywki na wysokim poziomie to koszt rzędu tysiąca złotych miesięcznie. A gdzie paliwo, zgrupowania? Sam sprzęt kolarski kosztuje w granicach 50-60 tysięcy złotych, a na zawodach wysokiej rangi są potrzebne dwa rowery. Niestety, dziś takiego zaplecza nie mam, ale muszę sobie jakoś radzić.

Na zachodzie kolarstwo to wręcz religia…
Dokładnie, przykładowo w Belgii to jest sport narodowy. Nie chcę jednak tylko narzekać. W Polsce powoli, ale systematycznie coś się zaczyna zmieniać na plus. Od czasu, gdy w Zielonej Górze wprowadzono rower miejski, dostrzegam wielu amatorów jazdy na dwóch kółkach. Jeszcze kilka lat temu, wyjeżdżając na trening, nikogo nie spotykałem, a teraz jest inaczej. Na rowerze widzę także przedstawicieli innych dyscyplin, na przykład Patryka Dudka czy pana Andrzeja Huszczę.

Rozmawiamy o kolarstwie torowym, a przecież jesteś także specjalistą od jazdy na szosie. Od kilku miesięcy masz także nową grupę kolarską.
Tak, jestem kolarzem grupy Voster AST Team, ale wciąż trenuję i mieszkam w Zielonej Górze. Mam nadzieję, że przyszły sezon otworzy mi wrota do kolarstwa zawodowego za granicą. Nie ukrywajmy, tam jest wyższa pensja, a co za tym idzie, można rozwijać swoje umiejętności. To jest mój cel: trafić gdzieś do Beneluxu i rywalizować z najlepszymi. W Polsce, niestety, nie ma pola do popisu.

Da się pogodzić równoległą jazdę na torze i na szosie? I co jest dla ciebie ważniejsze?
Oczywiście istotniejszy jest dla mnie tor. Wiadomo, w torowych konkurencjach zdobyłem dużo medali, a moim sportowym celem są igrzyska olimpijskie w Paryżu w 2024 roku. Tor jest zatem ważniejszy, ale przez szosę chciałbym się wciąż rozwijać. Są na świecie tacy kolarze, którzy potrafią łączyć jedno i drugie.

Można być dobrym torowcem, nie będąc dobrym szosowcem?
Zdania są podzielone. Jeszcze, gdy byłem juniorem, zdobywałem medale mistrzostw świata, a nie startowałem na szosie. Chyba więc nie jest tak, że gdy ktoś nie jeździ na szosie, nie może być dobry na torze.

Bez względu na to, w której odmianie kolarstwa rywalizujesz, cały twój dzień jest podporządkowany treningom. Jak to wygląda w praktyce?
Rożnie z tym bywa, zależy od przygotowań pod konkretne zawody. Od grudnia do marca mam okres treningów objętościowych. Później są starty, więc tych treningów jest trochę mniej. Ale gdy szykuję się pod konkretne zawody, tak jak teraz, do zbliżającej się Ligi Mistrzów, tych jednostek jest znacznie więcej.

Ile kilometrów dziennie musisz pokonać podczas jazd treningowych?
Ponad 100, a nawet około 120. To chyba taka norma treningowa.

A pamiętasz, jaką rozwinąłeś największą prędkość?
Kiedyś na treningu szybkościowym osiągnąłem barierę 115 km/h.

Wspominałeś o Kolarskiej Torowej Lidze Mistrzów, do której zostałeś zaproszony. Na czym polega ten projekt?
To już druga edycja tej imprezy. Sama nazwa wskazuje, że rywalizować będą najlepsi zawodnicy na świecie, wszyscy w konkurencjach wytrzymałościowych. Startuje osiemnastu najlepszych zawodników. Zaczynamy już 12 listopada na Majorce. Później jest Berlin, Paryż i dwukrotnie Londyn. Zawody będą transmitowane przez Eurosport, więc prestiż jest olbrzymi. Dodam, że mój występ jest możliwy dzięki wsparciu Urzędu Miasta w Zielonej Górze, za co chciałbym podziękować.

Powracamy więc do kolarstwa torowego, które jest numerem jeden dla ciebie, choć przecież zaczynałeś od kolarstwa przełajowego. Twoje marzenie to pewnie medal igrzysk olimpijskich?
Wiadomo, że tak! Już myślę o Paryżu. Po moich doskonałych występach w kategoriach juniorskich wszyscy myśleli, że pojadę już do Tokio na igrzyska rok temu. Byłem tak blisko, ale się nie udało. W Paryżu będę w idealnym wieku, skończę 24 lata, więc śmiało mogę rywalizować o najwyższe cele. Tak naprawdę dorastam do tego, aby pojechać na igrzyska. Będę dążył do tego, by tam wystąpić.

Miałeś ostatnio trochę pecha, bo przytrafiły się kontuzje...
Ale nie ma już po nich śladu. W zeszłym roku złamałem obojczyk, ale nie odczuwam skutków tego upadku, chociaż blachę i osiem śrub mam cały czas.

Na zakończenie naszej rozmowy warto wspomnieć o twoim dziadku Kazimierzu Prokopyszynie, który od kilkudziesięciu lat jest człowiekiem-orkiestrą lubuskiego kolarstwa. Niedawno skończył 80 lat, ale wciąż energii i siły mu chyba nie brakuje?
Oj, tak. Mimo, że nie jest młodzieniaszkiem, rowery ma w głowie, a kolarstwo to całe jego życie. Choć już nie trenuję z nim tak często, jak podczas okresu juniorskiego, to wciąż wypytuje mnie dosłownie o wszystko: jaki trening przeprowadziłem, gdzie byłem. Cały czas mi kibicuje i bardzo pomaga.

Częściej słyszysz pochwały, czy raczej surowe uwagi?
Szczerze mówiąc, dziadek zawsze jest dumny z moim rezultatów. Gdy trzeba, to jest surowy i powie konkretnie, jakie ma uwagi. To jest fajne, bo nie pracujemy już tyle czasu, jak wcześniej, ale wciąż daje od siebie bardzo dużo i zawsze mogę na niego liczyć.

Gdyby nie dziadek, nie byłoby Filipa Prokopyszyna - kolarza?
Jestem pewny, że nie. Dużo było słabszych momentów. Niejednokrotnie zastanawiałem się, czy dalej w to brnąć, czy dać sobie spokój i robić coś innego. Każdy sportowiec to przeżywa, więc myślę, że gdyby nie dziadek, to już bym z tym skończył. Marzę jednak o igrzyskach, to jest mój cel, do którego dążę.

Czytaj również:

Zmarł Rajmund Zieliński, olimpijczyk i wielokrotny mistrz Polski w kolarstwie
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska