Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wigilijny pamiętnik pisany na zesłaniu

Oprac. Tomasz Czyżniewski 68 324 88 34 [email protected]
Maria Duniec - zdjęcie zrobione tuż po wojnie
Maria Duniec - zdjęcie zrobione tuż po wojnie fot. Archiwum rodzinne
Maria Duniec przez cztery lata opisywała życie na zesłaniu w Kazachstanie. Ołówkiem. W zeszycie, na skrawkach papieru, gazety i opakowań, reprodukcjach i mapach.

- To pamiętnik mojej babci. Ma około 300 stron - opowiada Teresa Jakubowska z Sulechowa. - Babcia została wywieziona z Drohobycza 13 kwietnia 1940 roku, wraz z mężem Józefem, siostrą Halą oraz synami Bogusławem i Rajmundem. Ostatni zapisek powstał 2 września 1944 roku, gdy już wiedzieli, że wracają do domu.

Wybraliśmy notatki ze świąt Bożego Narodzenia.

Wigilia 1940

Dzień taki krótki, że czasu nie ma co napisać. A tu i święta przeszły, i taka Wigilia. Mimo woli, chce się mi pisać - pierwsza Wigilia na Syberii. Czyżby miało ich być więcej? O Boże! Ale to byłoby straszne. A conto 300 rubli wysłanych, kupiłam owcę o wadze 23 kg, ale już zabitą. Samo mięso bez ogona, tzw. kordiuka, w którym mieści się 5 kg łoju. Łój ten Stokołos już obdarł. Zapłaciłam 260 rubli za resztę i byłam jeszcze szczęśliwa, że będę miała mięso na święta.

W dzień wigilijny nastawiłam, jak zwykle rano, wieczerzę. Skroiłam dwa białe buraczki na barszcz, wsypałam 1/2 szklanki zarobionego przez Bogusia groszku, zalałam kwasem chlebowym i zrobiwszy zasmażkę z cebulką i tak ugotowany był barszcz wigilijny. Kutię zasypałam od razu makiem. Było go tak mało i taki był on drobny, jak dziki, że gotował się razem z kutią. Jeszcze na ten dzień miałam cukier kryształowy z kostki od Lidki. Z ziemniaków omaszczonych zrobiłam pierogów. Naprzód upiekłam chleb i struclę z prawdziwej białej polskiej mąki, miałam schowaną jeszcze z pakunku Bogusia, może ze 3/4 kg. Ażeby ta strucla cała leżała na stole przez Wigilię, upiekłam cztery maluśkie bułeczki, po jednej na osobę.

Ponieważ nie miałam obrusa, bo wszystkie pomieniałam i posprzedawałam, stół wigilijny zaścieliłam kapką dziecinną z amorkami, w której chrzcili się moi synowie. Na podłodze dwie świece ustawiliśmy w dwóch szklaneczkach, ażeby się nie wywracały, wysłało się je sianem. Na talerzyku leżał biały opłatek. Po krótkiej modlitwie i suchych życzeniach zabraliśmy się do jedzenia. Nakrycie z czterech podstawek i czterech deserowych talerzyków i noże, widelce i łyżeczki alpakowe, których nijak nie mogłam tu zamienić, i te świece, i ta strucla przypominały Wigilię tam, w Ojczyźnie. Nawet ryba tradycyjna była, bo zachowana paczka prawdziwych szprotek bałtyckich, która cudem przewiozła się w wagonie niezjedzona, imitowała pierwsze burżujskie danie wigilijne. Akurat po dwie szprotki z bułką zjedzone smakowały znakomicie.

Smak bułeczki był nieokreślenie doskonały, pachnący, chrupiący. Józek nie mógł się nachwalić. Barszcz z grochem też smakował bardzo. Pierogów zjedli chłopcy masę, bo były dobrze omaszczone masłem, a kutia mniej. Potem kawa czarna słodzona i kraiki kruche dopełniały tej wieczerzy. Dziw, że nikt z nas nie zapłakał - nawet zakolędowaliśmy kilka kolęd. Myślami byliśmy tam, w domu, przy swoich - po niewolach, wszędzie. Ale się trzymałam, powiedziałam sobie, że choć na Wigilię płakać nie będę. Żeby cały rok nie płakać!

Wigilia 1941

Maria Duniec - zdjęcie zrobione tuż po wojnie
(fot. fot. Archiwum rodzinne)

Wśród tej harówki dobiliśmy do tej daty. Wigilia. Druga Wigilia z dala od Ojczyzny, od swoich. Już mniej przykro, zdaje się, że tak być musi, a raczej ma się pewnik czy półpewnik, że to już Wigilia przed wyjazdem do domu. Nawet płakać mi się nie chce, a cieszyć czegoś, jakby z niedalekiego powrotu do domu. Skąd mi się to bierze, nie wiem, jednak każę swoim zapamiętać to przeczucie. Zobaczymy!

Jedno jest przykre: to, że nic a nic się nie wie, co z rodziną, ojcem. Brat Władek śnił mi się na samego Mikołaja, w mundurze, przy szabli, elegancko, rozmawiał, że maszeruje. Co z nim jest? I z innymi. Boże! Może głodują. My zwykliśmy już. Na Wigilię zgotowałam barszczu (na mięsie, kupiłam 3 kg ze zdychającej świni, dorżniętej na fermie, po 15 rubli) i pieroga. Dostaliśmy masła na fermie, były omaszczone. Świece jeszcze były i opłatek był zachowany z tamtego roku, pieczołowicie w książeczce do modlenia. W izbie było po raz pierwszy prawdziwie ciepło, światło się świeciło, nastrój był dobry.

Boguś za podszyte walonki zarobił sobie pieniędzy i kupił mandolinę i brzdąka na niej kolędy. Tyle urozmaicenia. Każdy wspomina, co by zjadł. Józek napiłby się wódki, piwa, zjadł kutii z miodem, Boguś andrutowy tort, a ja kawy prawdziwej. Są to, niestety, tylko wspomnienia.

Początkowa dostała w dzień wigilii telegram od gen. Papierkowskiego, żeby dała znać, czy adres jest dokładny, to użyczy jej pomocy przez poselstwo polskie.

Siedzę tak na ciepłej leżance i myśli moje tam. Trwoga ściska serce, a nuż im tam gorzej niż nam tu. Oglądamy fotografie i mówimy do siebie, gdy nam się czka: - Ot, mówią o nas nasi: "Co ci biedni tam na Syberii robią, co z nimi?", a my tymczasem jeszcze nie poginęliśmy.

Wigilia 1942

Brak zapisków

Wigilia 1943

14 grudnia. Ma być nowy pobór Polaków jeszcze przed świętami, a ja nie mam dla Radka nic a nic. Siana sprzedać nie można, bo Kazachy zatrzymują perfidni. Myśleliśmy choć trochę masła dać do ciasta. Z czym ja go wyprawię, przecież 16 dni samej drogi do dywizji.

25 grudnia. I znów Boże Narodzenie obchodzone na Syberii, to święto, które wedle Romera, miało być obchodzone przez nas w Polsce. Niestety, do Polski i dziś jeszcze daleko. Ile to jeszcze Wigilii przyjdzie nam tu spędzać? Jakie to szczęście Bóg nam dał, że jeszcze Raduś jadł z nami wieczerzę. Wieczerza dosłownie zainicjonowana za guziki, za sprzedane przez Józka stare guziki od znoszonych ubrań, bielizny itp. Tyle nam pozostało z dawnej przeszłości: guziki, było ich wiele, cały woreczek. Gdy już nie było nic do sprzedania, wpadłam na pomysł spieniężyć resztki świetności, guziki! Oboje z Radusiem posegregowaliśmy je pod względem wielkości, koloni, umocowaliśmy symetrycznie i gustownie na twardej tekturze i miał ktoś z nimi iść na bazar. Ułożyliśmy cenę za sztukę od 1-8-10 rubli.

Na święta nic nie było. Brak masła, mleka, jarzyn. Na trzy dni przed świętami mówi Józek: dajcie te guziki, pójdę na rozdybędy. Niedowierzając bynajmniej w powodzenie wycieczki, oddałam mu je, wkładając do pudełeczka z perfum i nóż stołowy na dodatek. Śmialiśmy się, gdy idąc, wziął ze sobą plecak. Mówiliśmy oboje z Radkiem: już tato naniesie, kiedy aż z plecakiem poszedł. Ale nadspodziewanie za pierwszym razem przyniósł na 225 rubli produktów, cebuli, buraków i 100 rubli gotówki. Byliśmy mile zdziwieni, patrząc na zdobycz. Suma sumarum za guziki mieliśmy 3 i 1/2 l mleka i barszcz i pierożki z tykwy. Pierwszorzędne święta pod względem kulinarnym, a pod innym nie pytajcie.

Na kolędę jednak w żaden sposób nikt się nie zdobył, mimo dwukrotnej propozycji Józka. Próbował zatrzeć smutne wrażenie, zaintonował nawet "Wśród nocnej ciszy" aż do "głos się rozchodzi" - głos się rozszedł, ale tylko jego, nikt go nie podniósł i było po kolędzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska