Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władysław Komarnicki: - U nas tępi się tych, którzy coś robią

Henryka Bednarska 68 324 88 73 [email protected]
Władysław Komarnicki ma 65 lat. Żonaty, dwoje dzieci, czworo wnuków. Stworzył firmę budowlaną Interbud-West i kilka innych. Marszałek Lubuskiego Sejmiku Gospodarczego.
Władysław Komarnicki ma 65 lat. Żonaty, dwoje dzieci, czworo wnuków. Stworzył firmę budowlaną Interbud-West i kilka innych. Marszałek Lubuskiego Sejmiku Gospodarczego. fot. Kazimierz Ligocki
- Zrobiłem błąd: pokazałem, że być prezesem klubu to ciężka praca. Żeby to robić, trzeba być idiotą. Żałuję, że w to wszedłem - mówi Władysław Komarnicki, prezes Stali Gorzów.

- Dlaczego nie chciał pan rozmawiać z "Gazetą Lubuską"?
- Szczerze mówiąc, było mi bardzo przykro. Z powodu tekstów mnie szkalujących. Najbardziej boli, gdy niezasłużenie obrywasz od przyjaciół, a ja tak traktowałem "Lubuską". Miałem sześć lat, mieszkałem w Białczu pod Witnicą. Listonosz przynosił do wsi trzy egzemplarze "GL". Prosiłem, aby pozwolił mi ją przeczytać, zanim trafi do adresata. Żebym mógł przeczytać, co się dzieje, zwłaszcza w sporcie. Czytam ją od 60 lat. I nagle widzę w "GL", że Władysław Komarnicki jest bezczelnym kombinatorem, który wykorzystując swoją pozycję, wygrał przetarg na rozbudowę stadionu żużlowego.

- W tekstach nie było nic o kombinowaniu.
- Ale sugestia tych wszystkich tytułów jest taka. W każdym kraju powinno się szanować takich ludzi, jak ja. U nas tępi się tych, którzy coś robią. Mnie w domu nauczyli jednego: pomagaj potrzebującym. I to robię. Czy pani myśli, że uzyskanie z balu 250.000 złotych na hospicjum odbywa się na takiej zasadzie, że wszyscy mówią: hura, tak, przyniesiemy pieniądze? Władysław Komarnicki kwestuje na kolanach. Pracę nad tym zaczynam cztery miesiące wcześniej. Od dziewięciu lat ciężko pracuję, żeby gorzowianie byli dumni ze swojej żużlowej drużyny. Przez żużel zrezygnowałem ze stanowiska prezesa firmy, bo nie mogłem pogodzić obu funkcji. Dziś zadaję sobie pytanie: po co ci to? Po co rozbudowa stadionu, walka o ekstraklasę?

- Żałuje pan?
- Mam mnóstwo dowodów na to, że ludzie są mi wdzięczni: dziękują, wciskają jabłka albo odstępują miejsce w kolejce u lekarza. Ale jeśli ktoś bierze do ręki gazetę i czyta tytuł: "Grube miliony na stadion, czyli jak wygrać przetarg", to sądzi, że wymyśliłem ten remont, żeby moja firma wygrała przetarg. Dlaczego autor tego tekstu nie przyszedł do mnie i nie porozmawiał? Tylko zadzwonił, gdy wracałem zmęczony z podróży. I pytał, czy to moralne, że firma startuje w przetargu. Gdyby przyszedł...

- Co by pan powiedział?
- Że jak był pierwszy etap rozbudowy stadionu, a byłem przewodniczącym rady nadzorczej Interbud-West, powiedziałem zarządowi: nie startujcie w tym przetargu. I nie wystartowali. Potem wykupiła nas spółka giełdowa, o co zabiegałem. Czy w takiej sytuacji miałem powiedzieć właścicielowi: nie startuj?

- A jaki pan ma udział?
- 25 procent, Energoinstal - 65. To by dopiero było nieetyczne, gdybym powiedział: nie starujcie. Działałbym na szkodę firmy. Na litość boską! Energoinstal wykupując udziały, postawił dwa warunki: zwiększenie obrotów Interbud-West i wejście na giełdę, co jest moim marzeniem. I co? Miałem pojechać do Katowic i powiedzieć, by nie brali udziału w przetargu. Przecież Energoinstal nie ma obowiązku liczyć się z moim społecznym zaangażowaniem na rzecz sportu. Przetarg na kolejny etap rozbudowy stadionu był publiczny. Interbud-West ma siedzibę na miejscu, odpadają koszty, jakie poniósłby ktoś z zewnątrz. Dlatego ta oferta była najtańsza. W tekstach jest też zdanie, że wygraliśmy przetarg, jak wiele innych. Na początku lat 90.

- Wiem, pana firma pracowała w Niemczech.
- Pracowałem ciężko w Niemczech, bo tu byłem nielubianym dzieckiem. Inni kombinowali, ja przez całe życie prowadziłem firmę wzorowo. Można było wyprowadzić pieniądze, splajtować, czyli okraść ludzi. Nie zrobiłem tego. Krótko mówiąc, mógłbym zarobić o wiele więcej pieniędzy. Dlatego tak strasznie przeżyłem te niesprawiedliwe artykuły. Pani wie, że jak w Gorzowie wybuchały wszystkie afery, Władysława Komarnickiego tam nie było.

- Wrócił pan do Gorzowa na budowę sądu administracyjnego...
- Tak. Później robiłem bulwar, którego wszyscy się bali. Nikt nie stanął do przetargu. Dołożyliśmy do tego 750.000 złotych. Dziennikarz "GL" jeszcze o "wiele innych przetargów". A ja wybudowałem jeszcze tylko przedszkole na Manhattanie. Gorzowska firma! Która pomaga wielu osobom i instytucjom. Wie pani, co tak naprawdę mnie zabolało? Te krzyczące tytuły: te grube miliony, prezes jedzie po bandzie... Wielu ludzi dzwoniło potem do mnie z wyrazami solidarności. Ale jeden powiedział: panie prezesie, niech pan się nie przejmuje, bo wszyscy kombinują. Po tym telefonie nie spałem kilka nocy. Bo nie kombinuję! Co kilka lat tworzyłem nowe firmy, dzięki temu wielu ludzi znalazło pracę. Od dziewięciu lat nie tworzę firm, bo czas poświęcam klubowi. I za to nie wziąłem złotówki.

- Po co to panu? Już półtora roku temu mówił mi pan, że ma dość.
- Siedzę tu nie dlatego, że mnie walnęło coś w głowę, ale dlatego, że nikt nie chce być prezesem. Zrobiłem błąd: pokazałem, jaka to ciężka praca. Żeby to robić, trzeba chyba być idiotą. Przy takim upale powinienem być z żoną w Międzyzdrojach. A ja przygotowuję drużynowe mistrzostwa świata w Gorzowie. Czasami zaczynam żałować, że w to wszedłem.

- Bo ciężko, bo bagno? Dlaczego?
- Pod każdym względem. Siedziałem w biznesie, byłem szanowanym człowiekiem, może mniej rozpoznawalnym. Ja poważnie potraktowałem klub. Jak firmę. Ojciec mi mówił: jak chcesz coś robić, rób dobrze. W klubie od kilku lat każde pieniądze rozliczane są co do złotówki. Nie ma lewych biletów. Pytano mnie, jak można prowadzić sport bez lewej kasy. Udowodniłem, że można. Ale co z tego, gdy gazeta zamieszcza takie tytuły.

- Ma pan już wszystko poukładane w klubie?
- Wszystko.

- Ale sportowych sukcesów nie ma.
- Moim sukcesem jest to, że w miejscu zapyziałego z lat 50. stadionu jest nowoczesny. Że w Gorzowie jeżdżą najlepsi zawodnicy. Że jesteśmy w przededniu półfinału drużynowych mistrzostw świata, że będzie tu finał. Sukcesy sportowe? Nie zależą tylko od nas. Można mieć ambicje i najlepszych zawodników, a i tak będą zdarzały się sytuacje, jak ta w 2007 roku, gdy w trakcie walki o ekstraklasę próbowano przekupić zawodnika Stali Mateja Ferjana. Gdyby wziął 25.000 euro, może bym już odszedł, a zespół jeździłby w pierwszej lidze. Ale on nam o tym powiedział. I co zrobił Władysław Komarnicki? Poszedł na policję. A zarzut dziennikarzy, że wykorzystywałem moją znajomość z prezydentem Jędrzejczakiem, jest śmieszny. Znamy się 30 lat, o czym wszyscy wiedzą. Byłbym kretynem, gdybym próbował osiągnąć dzięki temu jakieś korzyści.

- To prezydent namówił pana na prezesowanie w klubie.
- I już mu sto razy wypomniałem, dlaczego do mnie z tym przyszedł. Tym bardziej, że byliśmy wówczas w szorstkiej przyjaźni. Nie podawaliśmy sobie ręki. Nie wykorzystałem nigdy tej znajomości.

- Oddałby pan prezesowanie z ulgą?
- Ogromną. Bo jestem zmęczony. Wczoraj (rozmawialiśmy w środę - dop. red.) skończyłem 65 lat. Coraz bardziej tęsknię za spokojem, chcę spędzać więcej czasu z rodziną. A wie pani, kto pierwszy złożył mi życzenia?

- Prezes Falubazu Robert Dowhan?
- Kwiaty czekały na mnie, jak przyszedłem o 8.40 do pracy.

- Dziękuję.

Teraz możesz czytać "Gazetę Lubuską" przez internet już od godziny 4.00 rano.
Kliknij tutaj, by przejść na stronę e-lubuska.pl

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska