Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojenka zielonogórsko-gorzowska o unijne dotacje

Michał Iwanowski 0 68 324 88 12 [email protected]
W lipcu marszałek Marcin Jabłoński w towarzystwie zielonogórskich polityków PO obwieścił na zielonogórskim deptaku, że starówka będzie wyremontowana za unijną kasę. Nie wiedział, że sprawa trafi do prokuratury (fot. Paweł Janczaruk)
W lipcu marszałek Marcin Jabłoński w towarzystwie zielonogórskich polityków PO obwieścił na zielonogórskim deptaku, że starówka będzie wyremontowana za unijną kasę. Nie wiedział, że sprawa trafi do prokuratury (fot. Paweł Janczaruk)
Emocje, inwektywy, wielkie pieniądze, politycy i prokurator. Czy to scenariusz sensacyjnego thrillera? Nie. To kolejna odsłona dramatu pod nazwą "wojenka zielonogórsko-gorzowska”, zwana też wojną lubusko-lubuską.

Wojenka lubuskich stolic znów rozgorzała z impetem. Jeśli nie wiadomo o co w niej chodzi, to musi chodzić o pieniądze. I chodzi. Nie tak, jak w pierwszych aktach tego dramatu, kiedy chodziło o instytucje, o to, gdzie ma być ulokowana ta czy inna siedziba. Chodzi o żywą unijną gotówkę, na której rękę trzyma marszałek.

Marszałek - szczęśliwym trafem - nie pochodzi ani z Zielonej Góry, ani z Gorzowa. Tylko z położonych centralnie Słubic. Ale wcale nie jest to okoliczność łagodząca. Tak jak Słubice znajdują się między lubuskimi stolicami, tak marszałek ze Słubic znalazł się między młotem a kowadłem.

Patriotyzm

Nie pierwszy raz unijne dotacje stały się zarzewiem wojny między stolicami, którą lepiej nazwać wojenką lubusko-lubuską. Już w styczniu 2006 r., ledwo zasmakowaliśmy pierwszych euro płynących z Brukseli, zaczęła się ostra batalia. Na ulicach Zielonej Góry demonstrowali kibice żużla, zbulwersowani tym, że marszałek (wówczas zielonogórzanin Andrzej Bocheński) przyznał unijną kasę na bibliotekę w Gorzowie, zamiast na stadion w Zielonej Górze. Doszło do happeningu przed siedzibą marszałka, na schody urzędu posypały się symboliczne stosy książek, a Bocheński dostał symboliczne wiadro żużlu.

Zwolennicy godzenia obu stolic dostali łupnia. Bo oto zobaczyli, że mimo wielu lat istnienia wspólnego województwa, to w Zielonej Górze czy Gorzowie sprawdzianem lokalnego patriotyzmu jest... poparcie dla wydzierania kasy drugiemu miastu. Za wszelką cenę, nawet pod presją ulicy. Byle wyszło na nasze...

A "nasze” wcale nie oznacza "lubuskie”.

Bękart

Tym razem zaczęło się od niefortunnych wpadek lokalnych polityków, bez których może nie doszłoby do awantury o unijną kasę. Ale mleko zostało rozlane.

Zaczął zielonogórski radny Mirosław Bukiewicz, małżonek Bożenny - liderki lubuskiej Platformy Obywatelskiej, którego poniosły emocje na jednej z konferencji. - Lubuskie przypomina matkę z dwojgiem dzieci. Jedno cierpliwie czeka na zabawkę, a drugie, jak niegrzeczny bękart, krzyczy pod sklepową wystawą - opisał tlący się spór obu stolic o unijne dotacje.

Chciał być dosadny. I był. Problem w tym, że przesadził i przekroczył granice dobrego smaku. I jeszcze miał pecha. Bo na domiar złego, wszystko zbiegło się z rosyjsko-polską bitwą o interpretację wojennej historii.

Przy okazji przypominano więc słowa Mołotowa, który w 1939 r. nazwał Polskę "bękartem traktatu wersalskiego”. Skojarzenie z bękartem miało więc wyjątkowo obraźliwy i niefortunny kontekst.

Gdyby Bukiewicz określił tym mianem tego czy innego polityka, gdyby chciał być dosadny wobec jego działań, to tenże obrażony mógłby Bukiewicza zaciągnąć do sądu. Sąd by spór rozstrzygnął i wszystko byłoby cacy. Ale kto ma zareagować na porównanie całego miasta do bękarta? Historia? Czy może 120 tys. jego mieszkańców? A może jego prezydent?

 

Starówka

Padło na prezydenta Gorzowa. Tadeusz Jędrzejczak chciał być śmieszny. I był. Nazwał zielonogórzan Braćmi Mniejszymi. I obśmiał Zieloną Górę, że swoją starówkę zaliczyła do "wyjątkowo zdegradowanych społecznie i infrastrukturalnie obszarów miasta”, dzięki czemu zdobyła unijne pieniądze na rewitalizację.

Jędrzejczak zapewne wie, że "rewitalizacja zdegradowanych obszarów miejskich i wiejskich” to nazwa działania w ramach Lubuskiego Regionalnego Programu Operacyjnego. I wie, że pieniądze z tej puli dostała także Nowa Sól na dzielnicę portową czy Wschowa na rewitalizację starówki. Gdyby jednak bardziej wnikliwie przyjrzał się pierwotnej liście unijnych dotacji, to by zauważył, że w lutym na liście indykatywnej znalazła się budowa ronda w centrum Nowej Soli czyli inwestycja Zarządu Dróg Wojewódzkich przeprowadzona, zakończona i sfinansowana w... 2007 r. Czyli dwa lata przed przyznaniem dotacji. To dopiero paradoks.

Kolejność jest tu co najmniej dziwna. Chyba więc lepiej się cieszyć, że starówka w Zielonej Górze najpierw została uznana za obszar zdegradowany, a dopiero potem dostała pieniądze na rewitalizację. Gorzej, gdyby było odwrotnie: najpierw rewitalizacja kosztem milionów euro, a potem uznanie jej za obszar infrastrukturalnie zdegradowany.

 

Prokurator

Ale nie wszystkim jest do śmiechu. Gorzowski radny Artur Radziński sprawę dziewięciomilionowej dotacji unijnej dla zielonogórskiej starówki zgłosił do prokuratury. Uważa, że w urzędzie marszałkowskim doszło do przestępstwa, bo dotację przyznano wbrew wymogom, ustalonym przez tenże urząd. O "obszarze zdegradowanym” można by mówić pod warunkiem, że na starówce panowałoby wysokie bezrobocie i przestępczość, niska aktywność gospodarcza itp.

W podtekście tego rozżalenia jest fakt, że Gorzów remonty na starówce przeprowadza z własnych pieniędzy, bo uznał, że nie spełnia warunków, by zdobyć na to unijny grant.

Marszałek Marcin Jabłoński najpewniej się nie spodziewał, że uroczysta konferencja prasowa na zielonogórskim deptaku przed kilkoma tygodniami, z udziałem posłanki PO i europosła PO, która miała obwieścić sukces w przyznaniu dotacji, okaże się strzałem w stopę. Marszałek, a także wiceprezydent Zielonej Góry Krzysztof Kaliszuk nie ukrywali, że o tę dotację zabiegali politycy Platformy: Bożenna Bukiewicz i Artur Zasada.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Ze strony sejmikowej opozycji z PiS od razu posypały się zarzuty o upolitycznienie podziału unijnych funduszy. A teraz jeszcze argumenty dostał do ręki gorzowski radny. Być może marszałek zrozumiał, że balansując między lubuskimi stolicami, nie można zachowywać się jak słoń w składzie porcelany. I być może nie jest jeszcze za późno, by wyciągnąć wnioski z tej nauczki.

SPORNE MOMENTY, CZYLI...

... kalendarium lubuskich wojenek północ-południe

* Styczeń 1998 r. Trwają prace nad nową mapą województw. W Zielonej Górze i Gorzowie powstają dwie koncepcje. Jedna uzasadniająca pozostawienie woj. zielonogórskiego, druga broniąca koncepcji 25 województw z zachowaniem woj. gorzowskiego.

* Jesień 1998 r. Pierwszy spór o stanowisko wojewody. Z braku porozumienia, wojewodą lubuskim zostaje "desantowiec” z Warszawy Jan Majchrowski.

* 1999-2000 r. Liczne kłótnie o lokalizację siedzib instytucji rządowych i samorządowych.

* 2005 r. Spór o umieszczenie tylko jednej z lubuskich stolic na... telewizyjnej mapie pogody. Mało kto dziś pamięta, która była na mapie, a która nie. I o jaką telewizję chodziło.

* Styczeń 2006 r. Pierwsza wojenka o podział unijnych dotacji między stolicami. Zielonogórscy kibice żużla protestują przed urzędem marszałkowskim.

* Listopad 2007 r. Dwie bitwy zielonogórsko-gorzowskie. Jedną wywołuje poseł Józef Zych, postulując przeniesienie siedziby regionalnej TVP z Gorzowa do Zielonej Góry, a drugą - senator Henryk Maciej Woźniak, żądając, by nowy wojewoda był z północy regionu, bo inaczej będzie to gwałt na fundamentach województwa, czyli umowach paradyskich.

 

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska