Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna na Ukrainie. Uciekły przed rosyjską inwazją do Warszawy. Teraz w pracowni sukien ślubnych szyją odzież maskującą dla żołnierzy

Alicja Glinianowicz
Alicja Glinianowicz
Uciekły przed rosyjską inwazją do Warszawy. Teraz w pracowni sukien ślubnych szyją odzież maskującą dla żołnierzy
Uciekły przed rosyjską inwazją do Warszawy. Teraz w pracowni sukien ślubnych szyją odzież maskującą dla żołnierzy Fot. Krystian Dobuszyński
W ciągu dnia spod ich rąk wychodzą piękne, białe suknie ślubne. Wyszukane z falbanami albo proste, z zapięciem na guzik. Z koronką lub bez. Z dodatkowym tiulem lub naszywkami na rękawach. Jednak po godzinach sięgają po mocniejsze nici w ziemistym kolorze oraz duże nożyce do cięcia grubych materiałów. I szyją odzież maskującą dla żołnierzy walczących za wschodnią granicą. Kobiety z Ukrainy, które do Warszawy uciekły przed okrucieństwem rosyjskiej inwazji, znalazły zatrudnienie w pracowni projektantki Marty Trojanowskiej. Teraz, po godzinach, przygotowują specjalne ubrania dla walczących. „Robimy, co potrafimy, czyli szyjemy. Chcemy pomóc naszym żołnierzom, jak najszybciej zakończyć tę okrutną wojnę" – mówi nam Ludmiła, jedna z pracownic salonu.

- Gdy wybuchła wojna przyszłam do pracy i powiedziałam: „dziewczyny, jak nie jesteście w stanie pracować to nie ma sprawy, robimy wolne". Ale one odpowiedziały mi: „nie Marta, wręcz przeciwnie, my musimy pracować i to nawet więcej, bo inaczej będziemy siedziały, płakały i zwariujemy” – opowiada w rozmowie z nami Marta Trojanowska projektantka i właścicielka pracowni i salonu sukien ślubnych „Suknie Boho”. – Przez pierwsze trzy dni bardzo dużo płakałyśmy. Ukrainki mają w sobie jakąś taką niezwykłą siłę i wiarę, że wszystko będzie dobrze. Gdy ma się syna w Charkowie i rano ogląda się wiadomości, że było kolejne bombardowanie, to jest to niezwykle trudne. Nie wiem, ale wydaje mi się, że ja w tej sytuacji nie byłabym w stanie w ogóle funkcjonować, a tymczasem dziewczyny chciały przychodzić do pracy – dodaje.

Warszawa. Pracownia Boho daje pracę Ukrainkom

Jedna z wąskich uliczek Wyględowa na Mokotowie. To tu w jednorodzinnym, piętrowym domu – kamienicy, mieści się pracownia sukien ślubnych Boho. Choć w okolicy, ani na ogrodzeniu posesji nie widzimy żadnej tablicy informacyjnej z nazwą firmy, bez problemu udaje nam się znaleźć salon.

Miejsce to jeszcze do niedawna słynęło z wyszukanych, weselnych strojów, gdzie przyszłe panny młode mogły dostać wymarzoną suknię… w jeden dzień.

- Szyłyśmy i nadal szyjemy suknie ślubne w ciągu jednego dnia. Klientka przychodzi do nas około godz. 10. Przymierza, wybiera materiały i krój i tego samego dnia po południu kreacja jest gotowa – przyznaje Marta Trojanowska.

W Boho pracuje obecnie sześć kobiet z Ukrainy – dwie z nich – Ludmiła i Irena zatrudnienie w tej warszawskiej firmie znalazły już kilka lat temu, pozostałe przybyły w ciągu ostatnich dwóch tygodni, uciekając przed bombardowaniem.

Ola i jej córka z Iwano-Frankiwska. Lila, która przyjechała także z córką, spodziewającą się dziecka oraz 2,5-letnią wnuczką. Natalia ze Lwowa, która trafiła do Warszawy z 8-letnim synem. Chłopiec chodzi już do jednej ze stołecznych podstawówek. W ostatnich dniach dotarła tam także Mirka z 14-letnim synem i 21-letnią córka. Rodzina, szukając mieszkania, na razie zatrzymała się w jednym z pokoi pracowni na Mokotowie.

Pracownia Boho. „Nie zrobimy hełmów czy karabinów, ale zagłówki do spania i narzuty maskujące możemy.”

- Czwartego dnia przyszły do mnie dziewczyny i powiedziały: „Marta, my musimy coś więcej robić, bo wracamy po pracy do domu i płaczemy”. Zaczęłam pytać i szukać informacji, jak możemy pomóc. Dostałyśmy listę, co jest potrzebne żołnierzom w Ukrainie. Nie zrobimy hełmów czy karabinów, ale zagłówki do spania na siedząco już możemy – tłumaczy nasza rozmówczyni.

I tak w domu na Wyględowie zaczęły powstać najpierw zagłówki do spania, a następnie także odzież maskująca dla żołnierzy.

- Jak skończyłyśmy robić zagłówki kolejną rzeczą na liście, która wydała nam się wykonalna, to były siatki kamuflażowe. Gdy umieściłam na swoim Instagramie informację o tym co chcę zrobić, odezwał się do mnie znajomy ze znajomością tematu i dowiedziałam się od niego, że takie ubrania, np. narzuty maskujące, muszą być wykonane z naturalnych materiałów. Chodzi o to, by nie odbijały promieni słonecznych, ani nie świeciły się w noktowizji – wyjaśnia Marta Trojanowska. – Otrzymałyśmy wzór takiego ubrania od osoby, która szyje profesjonalnie dla różnych armii – dodaje i pokazuje mi odzież wiszącą na manekinie.

Warszawa. Szyją odzież dla żołnierzy z worków po kawie

Właścicielka pracowni Boho przyznaje, że używana zazwyczaj do produkcji specjalna siatka jest ciężko dostępna w Polsce oraz niezwykle droga. Dlatego u nich wykorzystywane są worki po kawie.

- Na worki po kawie nawiązuje się rafię, czyli specjalną trawę, którą wcześniej trzeba gotować z barwnikiem przez około trzy godziny, nie dopuszczając do wrzenia. Następnie po wysuszeniu rafii materiał ten wszywamy szydełkami do narzuty – ujawnia Marta.

Obecnie na Ukrainę trafiają gotowe narzuty i osobno rafia wraz z barwnikami, a tamtejsze kobiety w piwnicach wszywają materiały do ubrania. Jak zaznacza nasza rozmówczyni, to nie może być tylko trawa, ale wszystko to, co znajduje się w pobliżu osoby walczącej, czyli np. papier czy różne odłamki, aby żołnierz jak najbardziej „wtopił się” w otoczenie. Dzięki temu kontur sylwetki jest trudny do zidentyfikowania.

Do produkcji odzieży dla żołnierzy „oddelegowana” na stałe została jedna maszyna, na której przez cały dzień pracuje Ola. Pozostałe panie narzuty szyją po godzinach, wieczorami.

Śnieżnobiałe kreacje przywodzące na myśli radosne wydarzenia wiszą w pomieszczeniu na dole, podczas gdy na piętrze zaczyna się krojenie worków i zszywanie ich w grubymi nićmi w odpowiedni sposób. W tym miejscu weselny klimat piękna przyjemnego dla oka miesza się z przykrą prawdą o okrucieństwie wojny, której doświadczają obywatele Ukrainy.

Warszawa. „Codziennie marzę o tym, aby jak najszybciej skończyła się ta wojna”.

- Jestem z Charkowa i cała moja najbliższa rodzina tam została. Martwię się o nich. Codziennie marzę o tym, aby jak najszybciej skończyła się ta wojna, by wszystko wróciło do normalności. Kiedy wybuchła pandemia koronawirusa mieliśmy nadzieję, że to długo nie potrwa. Przekraczanie granicy było utrudnione. Testy, obostrzenia, szczepienia. Ale, gdy rozpoczęła się wojna stwierdziliśmy, że lepszy już byłby ten koronawirus przez kolejne pięć lat, niż to, co się tam teraz dzieje – wyznaje w rozmowie z nami Ludmiła, obywatelka Ukrainy, pracująca w salonie Boho.

Jak udaje nam się dowiedzieć, jeden z synów kobiety przebywa obecnie w piwnicy w centrum Charkowa, natomiast mąż z drugim synem – w schronie w okolicy miasta. Ludmiła ma z nimi kontakt.

- Osoba zajmująca się tym na co dzień pokazała nam, jak ma to wyglądać, gdzie takie ubrania mają być zapinane, jaki mają mieć kolor. Że ważne jest, aby materiał był naturalny. Zrobienie jednej kamizelki zajmuje około godziny. Ja po pracy wykonałam już blisko 40 sztuk – przyznaje Ludmiła. – Robimy, co potrafimy, czyli szyjemy. Chcemy pomóc naszym żołnierzom, jak najszybciej zakończyć tę okrutną wojnę.

Marta Trojanowska o swojej inicjatywie aktywnie informuje w mediach społecznościowych. Działania te nie pozostają bez echa. Jakiś czas temu do kobiety odezwała się jedna z użytkowniczek Instagrama, która przekazała projektantce prośbę swojej córki.

- Ta pani wysłała mi zdjęcie swojej małej córeczki, która przytula takiego dużego, różowego misia. Napisała przy tym, że dziewczynka poprosiła, aby oddać tego pluszaka na wypełnienie do zagłówków dla żołnierzy. Teraz misio leży w naszej pracowni „pusty”, ale planujemy wypełnić go ścinkami i oddać jakiemuś dziecku z Ukrainy. – podaje rozmówczyni, pokazując mi maskotkę.

Do akcji pomocy włączyło się m.in. kilka warszawskich kawiarni przekazując dla pracowni Marty Trojanowskiej blisko 500 worków po kawie. Z jednego takiego worka powstaje niecała jedna narzuta. Dotychczas pracownice salonu sukien ślubnych Boho wykonały już blisko 400 sztuk odzieży maskującej.

- Pracująca u nas Tania wróciła do domu w okolice Iwano-Frankiwska i wzięła partię stu sztuk. Wcześniej wysłaliśmy około 20 sztuk narzut – informuje nas właścicielka salonu. – Tania pracowała u mnie jeszcze przed wojną. Gdy Rosjanie rozpoczęli otwartą inwazję powiedziała: „ja w przyszłym tygodniu jadę do domu, bo tam jest moja rodzina”. Będąc świadomą, co się tam dzieje, pojechała z ta odzieżą.

Jak zaznacza projektantka, jeśli narzuty maskujące sprawdzą się, mokotowska pracownia będzie kontynuowała ich produkcję.

- Czekamy teraz na wieści z frontu czy ubrania są OK, czy coś trzeba poprawić w samym kroju, w materiale – słyszymy.

Rozmówczyni ma też kolejne pomysły, jak wesprzeć walczących Ukraińców.

- Mam też pomysł, aby szyć bieliznę dla żołnierzy. Bo tam nie ma. Nie ma jak się umyć i nie ma jak prać. Może to nie pomoże im wygrać wojny, ale bawełniana bielizna to była jedna z pierwszych próśb na liście. Ciężko sobie nawet wyobrazić, że oni tam przez miesiąc nie mają, gdzie się umyć. Taplają się błocie i w pyle. Śpią w piwnicach bez ogrzewania… – przerywa szybko. – Nie. Nie chcę o tym myśleć. Jesteśmy na etapie, że się nie rozklejamy, tylko działamy – dodaje.

Pojawiła się też inicjatywa, by szyć torby na sprzedaż. Wszystko po to, by kobiety z Ukrainy, które nie mają wykształcenia krawieckiego, mogły mieć pracę.

- Chcemy powymyślać takie rzeczy, żeby dziewczyny po prostu miały za co jeść, bo one nie znajdą pracy od ręki. Bardzo często te osoby nie mają żadnej specjalizacji, to nie są zawodowe krawcowe. Gdy obdzwaniałyśmy znajomych to zauważyłyśmy, jak to wszystko w Warszawie jest już wypełnione jeśli chodzi o pracowników do sprzątania czy gotowania – przyznaje Marta.

Jak słyszymy, podobnie znalezienie mieszkania okazuje się problematyczne, dlatego na razie jedna rodzina mieszka w pracowni.

Konflikt w Ukrainie. „Mamy nadzieję, że zanim dokończymy szycie, to te ubrania nie będą już potrzebne”.

- Większość tych pań wierzy, ze za tydzień czy dwa wróci do swoich domów, do mężów i synów – mówi Marta Trojanowska. – One mają mega dużo siły, pozytywnej energii i takiej wiary, że wszystko będzie dobrze. Że to się zaraz skończy. U nas powtarzamy, że mamy nadzieję, że zanim dokończymy szycie to te ubrania nie będą już potrzebne.

- Kiedy ten koszmar się skończy, chcę wrócić do Charkowa. Miasto trzeba będzie odbudować. Bardzo z całego serca dziękuję Polakom za dobre serce, za to, co robicie dla naszych ludzi – dodaje Ludmiła.

W czwartek 7 kwietnia Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka poinformowało, że od 24 lutego, czyli początku bestialskiej inwazji Rosji na Ukrainę, w wyniku działań wojennych zginęło w tym kraju 1611 cywilów, natomiast 2227 zostało rannych. W opublikowanym komunikacie podkreślono, że rzeczywista liczba cywilnych ofiar toczącej się wojny najprawdopodobniej jest znacznie wyższa. Nie ma na razie pełnych statystyk dotyczących bilansu ofiar m.in. w Mariupolu, Iziumie czy Wołnowasze.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wojna na Ukrainie. Uciekły przed rosyjską inwazją do Warszawy. Teraz w pracowni sukien ślubnych szyją odzież maskującą dla żołnierzy - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska