Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wydarzenia Zielonogórskie. 30 maja 1960 roku zielonogórzanie wystąpili w obronie Domu Katolickiego

Dariusz Chajewski
Dariusz Chajewski
Ostatni dzień maja w 1960 roku był brzydki, pochmurny. Przeszedł jednak do historii. Bo właśnie tego dnia stoczono bitwę o Dom Katolicki, jeden z największych zrywów antykomunistycznych w tym czasie. Pamięć o Wydarzeniach Zielonogórskich starano się zatrzeć. Niemal się udało...

Jeszcze kilka lat temu do głowy by mi nie przyszło, że w ten sposób będziemy mówić o tym, co wydarzyło się 60 lat temu - mówił nie bez wzruszenia Zenon Kamiński, uczestnik zdarzeń, które rozgrywały się w mieście 30 maja 1960 roku. - Przez lata milczeliśmy, ale nie zapomnieliśmy. Zostałem usunięty ze szkoły, jako 16-latek musiałem iść do pracy, wiele razy byłem zabierany z chodnika przez wiadome służby...

Obejrzyj film o Wydarzeniach Zielonogórskich

Dom Katolicki

Gdy 15 sierpnia 1945 roku ks. Kazimierz Michalski obejmował zielonogórską parafię, przejął majątek działającego w mieście kościoła protestanckiego. Po powrocie duchownego po „odwilży”, stan posiadania zielonogórskiego kościoła pozostawał bez zmian.

Dom Katolicki był jakby perłą w koronie zielonogórskiej parafii. Oczywiście najważniejsze były świątynie z dzisiejszą konkatedrą na czele, ale okazały budynek przy placu Powstańców Wielkopolskich znajdował się w centrum miasta i działalność tam prowadzona była bardzo widoczna, co - zgodnie ze stanowiskiem władz - przeszkadzało w „laicyzacji” społeczeństwa.

Parafia zajmowała obiekt na mocy dec yzji Wojewódzkiego Urzędu Likwidacyjnego. Jakby w przewidywaniu kłopotów, już w 1959 roku zielonogórscy prawnicy próbowali udowodnić, że w związku z kilkunastoletnim użytkowaniem obiektu Kościół stał się jego właścicielem. Władze miały jednak całkowicie odmienne zdanie, dowodząc, że Kościół nie posiada prawa własności, a jest jedynie użytkownikiem obiektu, którego faktycznym właścicielem jest nadal skarb państwa.

W styczniu 1960 trwała ożywiona korespondencja. Miejska Rada Narodowa wezwała ks. Michalskiego na rozmowę, on przesłał uzasadnienie, dlaczego parafia powinna nadal użytkować obiekt. Już w marcu przygotowano plan przejęcia obiektu, niezależnie od tego, czy zostanie wybrany wariant negocjacji, czy konfrontacji. Postanowiono podążać pierwszą z tych dróg, a pierwszym krokiem były pisma do kurii wskazujące ks. Michalskiego, jako główną przeszkodę w uzyskaniu porozumienia. W połowie miesiąca przedstawiono projekt świeckiego wykorzystania obiektu.

Wydarzenia Zielonogórskie. 30 maja 1960 roku zielonogórzanie wystąpili w obronie Domu Katolickiego

Proboszcz doskonale wiedział, że sprawa Domu Katolickiego jest przesądzona, stąd nie uczestniczył w spotkaniach z urzędnikami.

Sprawę przedstawiono Miejskiej Komisji Lokalowej, która po kilku dniach podjęła decyzję o odebraniu parafii prawa do użytkowania budynku. Nakazano parafii opuszczenie obiektu przy placu Powstańców Wielkopolskich do 27 maja.

Jeśli ta nie podporządkuje się decyzji, na dzień następny, na godz. 8.30. wyznaczono eksmisję. Jako uzasadnienie podano niewykorzystywanie wszystkich pomieszczeń oraz potrzeby lokalowe rozwijającego się miasta. Nawiasem mówiąc, trwa spór badaczy o to, dlaczego egzekucja nie została dokonana właśnie 28 maja. Jedna z sugestii brzmi, że... wyznaczeni wówczas do przeprowadzenia tej operacji urzędnicy odmówili jej wykonania. To niestety raczej teoria romantyczna.
Jednocześnie, za pośrednictwem biskupa Wilhelma Pluty, do przewodniczącego Rady Państwa powędrowała petycja o odstąpienie od eksmisji podpisana przez 1.200 parafian.

Kampania trwała również na drugim, tajnym froncie. Wojewódzka trójka ds. kleru (I sekretarz KW PZPR, sekretarz KW ds. propagandy oraz szef SB) już na początku marca zastanawiała się nad trybem przeprowadzenia eksmisji, spodziewając się, że może stać się powodem ulicznej awantury.

25 maja sekretarz KW PZPR Tadeusz Wieczorek proponował ustalenie kompletu zaufanych sędziów na wypadek... zamieszek. Kilka dni wcześniej o możliwych problemach szef wojewódzki milicji poinformował swoich przełożonych w stolicy.

„Stratedzy” z komendy wojewódzkiej milicji opracowali wcześniej dwa warianty, zabezpieczenia operacyjnego i fizycznego, które przewidywały zarówno uruchomienie tajnych współpracowników w kręgach parafii, jak i wzmożoną pracę operacyjną. Założono, że przy mobilizacji wszystkich sił, przy ewentualnym użyciu zielonogórskiego ZOMO, uda się zapanować nad sytuacją. W sumie miano do dyspozycji 132 milicjantów. Jak przeczytamy w publikacji „Wydarzenia zielonogórskie” władza wszystko zaplanowała, „zgrała” wszystkie elementy wydarzeń, aby później można było mówić o złej woli ks. Michalskiego, zwłaszcza że podczas niedzielnego kazania 29 maja proboszcz ponownie mówił o Domu Katolickim i to w kontekście zbliżającej się eksmisji.

Wspomnienia córki uczestnika

Do walki ruszył tłum

Wczesnym rankiem, około godz. 7.00 w siedzibie KWMO, dokąd już ściągnięto oddziały ZOMO, odbyła się operatywka, w okolice Domu Katolickiego wyruszyły pierwsze patrole. Agenci SB, wyposażeni w aparaty fotograficzne, zajęli „z góry upatrzone pozycje”, czyli na przykład wieżę ratusza. Wokół placu Powstańców Wielkopolskich rozstawiono 14 posterunków. A przed Domem Katolickim zaczęli pojawiać się ludzie.

Około godz. 9.00 przed Domem Katolickim była już grupa kobiet, głównie członkinie Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Ich liczbę szacowano od kilkunastu do około 30 osób. W budynku trwała lekcja religii.

„W budynku znajdowała się grupa dzieci i dwóch księży, którzy urządzili naukę religii oraz około 50 dewotek, które zaczęły tam uprawiać modły. Przed budynkiem zgromadziło się około 350 osób, w tym większość kobiet” - czytamy w dokumentach KW PZPR.
W tym samym czasie w Prezydium MRN była delegacja parafian z petycją domagającą się wstrzymania eksmisji do czasu nadejścia odpowiedzi przewodniczącego Rady Państwa. Odesłano ich do KW PZPR. Tutaj usłyszeli zdecydowane „nie” od sekretarza Jana Gomółki.

Grupa eksmisyjna w asyście funkcjonariuszy zamierzała dostać się do Domu Katolickiego. Spotkała się z oporem. Słowna konfrontacja trwała mniej więcej kwadrans, a tymczasem wokół zaczęli gromadzić się ludzie - niektórzy znajdowali się jeszcze przed chwilą na pobliskim dworcu PKS.

Około godz. 10.05. pojawiła się kompania ZOMO pod dowództwem Kazimierza Więcka z poleceniem „oczyszczenia” terenu. Na próżno milicjanci wzywali tłum do rozejścia się. Po czym nastąpił obrazek znany nam z filmowych kadrów - milicjanci sięgnęli po środek przymusu bezpośredniego - po pałki i zaczęli rozdawać razy na prawo i lewo. Tłum natychmiast się rozbiegł, pozostało kilka starszych kobiet.

Po chwili nastąpiła inna scena jakby wyjęta z filmu. Ksiądz Michalski wychodzi z budynku z gromadą dzieci. Akcja zamiera, milicjanci chowają pałki... Kobiety ponownie opanowują korytarz. Gdy próbuje z nimi rozmawiać komendant miejski milicji Stanisław Jakubowski, uklękły i zaczęły się modlić. Milicjanci próbowali je wynieść, a raczej wywlec.

- Ludzie ganiali się z milicjantami, kobiety na nich krzyczały - wspominał w rozmowie z „Gazetą Lubuską” Bronisław Pszonak. - W pewnym momencie patrzę, a tu milicjant po cywilnemu, znałem go z widzenia, wali kamieniami w kobiety. Bili je. Milicjanci okropnie się zachowywali. Jak to zobaczyłem, to nie wytrzymałem i przyłączyłem się do walczących. Tę władzę mało kto lubił.
Zaczynało wrzeć. Na wieżę pobliskiego kościoła Matki Bożej Częstochowskiej wbiegło kilku nastolatków, którzy zaczęli bić w dzwony. Ksiądz Michalski próbował to przerwać, podobnie jak próbował rozmawiać z zebranymi. Jednak wydarzenia przekroczyły już punkt krytyczny. Gdy przybyły pierwsze posiłki, funkcjonariusze kompanii szkolnej ZOMO, na placu było już około dwóch tysięcy osób.

Milicjanci wyłuskali najbardziej aktywne osoby i poprowadzili w kierunku samochodów stojących przed budynkiem pobliskiej komendy przy ul. Kasprowicza. Tłum domagał się głośno ich wypuszczenia. Gdy milicjanci nie reagowali, najbardziej krewcy protestujący przystąpili do ich odbijania. Wtedy rozpoczęła się regularna uliczna bitwa.

Około godz. 11.30 kierujący milicjantami zastępca komendanta wojewódzkiego Lech Kosiorowski postanowił ruszyć do ataku. Milicjanci otrzymali rozkaz sięgnięcia po środki chemiczne, czyli gaz łzawiący. Jak później opowiadali świadkowie już wkrótce czuć było go w znacznej części miasta. Zapłakany tłum się rozproszył, a zomowcy sięgnęli po pałki. Część uczestników szukała schronienia w pobliskiej świątyni Matki Bożej Częstochowskiej, inni uciekli w kierunku ulic Żeromskiego i dzisiejszej Kupieckiej... Wydawało się, że na tym problemy władzy się skończyły, około godz. 12.00 komisja eksmisyjna zakończyła pracę. ZOMO przystąpiło do ostatecznej pacyfikacji. Według opinii szefa zielonogórskiej SB, do tej pory milicja panowała nad sytuacją...

„Bić gestapowców”

Punktem zwrotnym wydaje się wrzucenie około godz. 12.00 gazu łzawiącego do wnętrza kościoła, co poprzedziło próby wyciągania siłą chroniących się tam ludzi. Wówczas, z okrzykiem „bić gestapowców, hitlerowców, bandytów” ruszyła grupa demonstrantów z ulicy Żeromskiego. W stronę milicjantów poleciały kamienie i fragmenty bruku. Pod tym naporem milicjanci wycofali się w stronę pobliskiej komendy miejskiej. Komendant wojewódzki MO pułkownik Henryk Piotrowski prosił o przysłanie posiłków z Gorzowa Wlkp., Poznania, Sulechowa, Nowej Soli.

Około 13.00 siły milicyjne wsparli żołnierze z Czerwieńska obsadzając kluczowe obiekty. Władze nie miały jednak zgody na wykorzystanie żołnierzy przeciwko protestującym. - Teraz czuć było zwycięstwem obrońców Domu Katolickiego, liczebność tłumu szacowano na 2,5 tys. W poszukiwaniu wsparcia śpiesznie zaczęto w Lumelu i Zastalu organizować grupy milicji robotniczej... Okazało się, że ci, którzy trafili na pierwszą linię frontu, byli przez protestujących bardziej brutalnie potraktowani niż milicjanci.

- Do dziś mi się to śni jak jakiś horror - wspomina Anna Pawełczyk. - Milicjanci w tych swoich płaszczach, w maskach gazowych, wyłaniający się z oparów gazu, wywijający pałkami i tłukły gdzie popadnie. Mimo że mieli te maski czułam, wszyscy czuliśmy, że oni nas się bali. Ludzie poprzewiązywali sobie twarze rozmaitymi szmatami. Jak oni nam puszki z tym gazem rzucali, chłopcy im je odrzucali.

Sytuacja obrońców władzy poprawiła się, gdy na miejsce wydarzeń wkroczyły przybyłe z Gorzowa posiłki w postaci oddziału ZOMO dowodzonego przez por. Szłapkę. Z drugiej strony uderzyli milicjanci chroniący się w komendzie przy ulicy Kasprowicza. Polała się krew, na placu pojawiły się karetki pogotowia... Dostało się również ratownikom, gdy okazało się, że najpierw pomagają milicjantom, a później protestującym.
- To była przepychanka - opowiada Ludwik Rępała. - W ruch poszły kamienie, sam stłukłem jedną szybę w komendzie. W pierwszym szeregu byliśmy my, młodzi. Bo co ja miałem, wszystkiego piętnaście lat. Poleciałem, bo mówili, że milicja bije kobiety i dzieci.

To był moment kulminacyjny. Nad polem bitwy unosiła się gęsta mgła gazu łzawiącego. Kilkakrotnie próbowano podpalić budynek komendy. Udało się to z dwoma samochodami milicyjnymi Gaz-ami. Z kolei więźniarkę „porwało” kilku mężczyzn i ruszyli ulicami miasta, nawołując ludzi do przyjścia na plac i stanięcia w obronie Domu Katolickiego. Samochód terenowy skończył natomiast w basenie przeciwpożarowym.

„Atak tłumu skierował się na budynek Komendy Miejskiej MO i trzeba było się bronić. Warunki obrony były bardzo utrudnione, gdyż pod gradem kamieni trzeba było bronić się przed wtargnięciem tłumu i podpaleniem. Pożaru nie dałoby się ugasić, ponieważ słabe ciśnienie wody nie pozwalało na uruchomienie wozów strażackich. Groziło w razie wybuchu pożaru spalenie się żywcem, ponieważ w budynku nie ma wyjścia od tyłu.” - pisał później zastępca komendanta wojewódzkiego MO.

Krajobraz po bitwie

Przybyły kolejne posiłki - oddział poznańskiego ZOMO, który czekał na sygnał w Sulechowie, oraz milicjanci ściągnięci z okolicznych komend powiatowych.
„Czyszczenie” rozpoczęto od strony dzisiejszej ulicy Bohaterów Westerplatte w kierunku Kasprowicza w celu przerwania oblężenia komendy. Starano się protestujących wziąć w dwa ognie - gdyż po uporządkowaniu szeregów ruszyli milicjanci skupieni wewnątrz i wokół komendy miejskiej. Po chwili toczyło się kilka „lokalnych” starć, przede wszystkim na pobliskich skrzyżowaniach, walka, po rozproszeniu głównych sił protestujących, przenosiła się coraz dalej, ale i opór był coraz mniejszy. Starcia trwały do późnych godzin nocnych, a od tej chwili siły milicyjne skoncentrowały się na wyłapywaniu uczestników protestu. Chwytano ich w zaułkach, bramach, a cała operacja była prowadzona w brutalny sposób.

Jak podają historycy 30 maja 1960 roku, zatrzymano 168 osób (152 na „gorącym uczynku”), w tym 54 nieletnich. Podstawy były rozmaite.

- Bardzo patrzyli wszystkim na ręce - mówi Krzysztof Wrona. - Byłem w całkiem innej części miasta, gdy zatrzymali mnie milicjanci i kazali pokazać dłonie. Na szczęście miałem czyste...
Zaskakująco skromny jest bilans rannych. Spośród cywilów poważniejsze obrażenia odniosło 20 osób - złamania, stłuczenia. Liczby te są z pewnością zaniżone, gdyż uczestnicy protestu bali się zgłosić do placówek służby zdrowia, aby uniknąć zarejestrowania. Po drugiej stronie miało zostać rannych, głównie z obrażeniami twarzy, 160 milicjantów, w tym 14 ciężko. Jeden z funkcjonariuszy stracił oko. KWMO straty oszacowała na 300 tys. złotych. Z kolei służby miejskie obliczyły, że miasto straciło około 50 tys. zł.

1 czerwca spotkała się egzekutywa KW PZPR, na którą zaproszono najważniejszych milicjantów, prokuratorów. Temat mógł być jeden - ustalenie strategii postępowania wobec osób zatrzymanych. I sekretarz KW PZPR Tadeusz Wieczorek nakazał bezwzględność, z jednej strony jak najwyższe kary w sądach i przed kolegiami, a z drugiej zwalnianie z pracy, usuwanie ze szkół, represje ekonomiczne, a nawet wysiedlania z miasta.

Już po tygodniu do sądów trafiły pierwsze akty oskarżenia. Pierwsze procesy ruszyły 17 i 18 czerwca 1960 roku przed Sądem Powiatowym w Zielonej Górze. W ciągu tych dwóch dni osądzono dziesięć osób: dwie otrzymały kary po pięć lat więzienia, dwie po cztery lata, trzy po trzy, dwie po dwa lata i jedna osiem miesięcy. Kolejne rozprawy odbywały się 24, 25, 28, 29 i 30 czerwca. 36 osób usłyszało również bardzo wysokie wyroki. W tych pierwszych sprawach zapadały najwyższe wyroki. W lipcu i sierpniu sędziowie byli nieco łagodniejsi. Łącznie przed sądem powiatowym osądzonych zostało 117 osób. W przypadku 50 osób prokuratura umorzyła postępowanie.
Przed kolegium karno-administracyjnym stanęło nieco ponad sto osób. Wyroki opiewały od nawet dwumiesięcznych aresztów po kary grzywny. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami miasto postanowiono oczyścić z „elementu” również w inny sposób. Posypały się zwolnienia z pracy osób nieobecnych 30 maja i 1 czerwca. Za szkół usunięto dziesięciu uczniów.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska