Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wysiedlili ludzi w Wigilię. Wieś, która zniknęła...

Michał Szczęch 68 359 57 32 [email protected]
lonewolfsh/ sxc.hu
Sklepowa Celina z Bronkowa zadzwoniła do gminy, że w Czeklinie Drabina została. - No i co? Jak została, to widocznie niepotrzebna - odpowiedzieli w urzędzie. Myśleli, że o taką ze szczeblami chodzi. Chodziło o rodzinę Drabinów, o których przy przesiedleniu zapomniano, gdy wieś szła do likwidacji. Po 12 latach pracy w PGR-ze takie coś?!

Magia PGR-u

On - z zawodu mechanik maszyn rolniczych. Traktorzysta, kombajnista w miejscowym PGR-ze. Ona - wpatrzona w niego jak w obrazek. Kilka kilometrów potrafiła piechotą gonić, jak się na "budę" spóźniła. Byle swojego Leszka zobaczyć.
Z Kałka, w którym mieszkała, codziennie kursowała do Czeklina bonanza. Ciągnik, za nim buda na kółkach. Prawie jak autobus. Przez wielkie szyby podziwiać można było okolicę.
W Czeklinie stał pałacyk. Przy nim park z ławeczkami. Niedaleko kawiarnia. W sobotnie wieczory cały PGR balował na dyskotece w świetlicy. Wczasowicze z pobliskiego Bronkowa też zaglądali. Takie tam były balety! W niedzielę szło się na piknik pod dwa dęby przy sklepie. A czasami to nawet kino do Czeklina przyjeżdżało.
Leszek też swoją Zośkę do parku, do kawiarni i na tańce prowadzał. I taki to był początek miłości Leszka i Zośki Rafińskich. W Czeklinie, wsi, która zniknęła...

Mieszkanie dla Drabiny

- Płakałam, jak wszyscy wyjeżdżali - obrazek likwidacji przed oczami Urszuli Drabinowej do dziś jako żywy. - Z dwojgiem małych dzieci i z mężem zostałam. Wszystkim mieszkania dali, tylko nie nam. Ani sklepu już nie było, ani do kogo gęby otworzyć. Strach!
Józef Drabina w garbarni w Bronkowie pracował. Rano wychodził, wracał wieczorem. - Dwa lata w Czeklinie sami jak palec siedzieliśmy.
Raz córka Drabinom się rozchorowała. Ani czym do szpitala pojechać. Ani telefonu. - Dziecko mi umierało! Do Bronkowa po pomoc pobiegłam. Karetka po trzech godzinach do Czeklina przyjechała. Wirusowe zapalenie opon mózgowych. Dziecko odratowali.
Sklepowa Celina z Bronkowa radną była. - Idź ty, dziewczyno, do gminy. O mieszkanie się staraj. Bo ty się z tej dziury nigdy nie wydostaniesz - radziła.
Poszła, prosiła. Wójtowi deptała po piętach. Ręce do Boga składała. Bo co jej zostało? Bóg wysłuchał. Wójt znalazł mieszkanie w Przychowie - pokój z kuchnią.
Jak wyprowadzali się z Czeklina, dom na kłódkę zamknęła. Następnego dnia wróciła, zajrzała: kłódka rozwalona, okna zabrane, piec rozebrany, schodów nie ma. W jedną noc szabrownicy rozkradli. - To ja ani śrubeczki ze sobą nie wzięłam. Człowiek biedny, ale uczciwy. A oni?!

Prysł czar komuny

W Czeklinie nikt na bezrobocie nie narzekał. PGR wszystko dawał, to ludzie brali. Ale łatwego chleba nie było. Ani gorszych i lepszych. Cała wieś przy krowach robiła. A później w świniarni, jak nową chlewnię postawili tuż przy wiekowym dębie. Piętrową, tak się we wsi dobrze wiodło.
Dobre życie w Czeklinie skończyło się pod koniec lat 80. PGR zaczął upadać. Stopniowo ograniczali produkcję, przerzucając ludzi do pracy w Wełmicach. Skąd to wszystko? Podobno przez drogę, która miała powstać i nie powstała. Ludzie w czynie społecznym chcieli ją zbudować. Ale zakład z drogówką się nie dogadał. Łatwiej było wszystko zlikwidować. Taki absurd wystarczył, więc likwidowali. Prysł czar komuny w Czeklinie. Padła produkcja, padła i wieś.
Padł też wiekowy dąb, symbol Czeklina. Niektórzy mówili, że usechł z tęsknoty za ludźmi. Romantycy? Drzewo obumarło przez gnojowicę wypuszczaną latami z okolicznych obór. Bo tak, jak PGR pozwolił wsi kwitnąć przed laty, tak ten sam PGR przyczynił się do jej upadku. Zatruł Czeklin, niczym gnojowica wiekowy dąb.

Zabrali im wieś

Był początek lat 90. Nowy ustrój i... żadnych dyskusji! Właściciel, czyli Skarb Państwa, dogadał się tylko z inwestorem - spółką spod Bydgoszczy. Kupili wieś, z nią mieszkańców. Ludziom sprzedano tylko jakieś akcje. Warte miały być podobno fortunę. - Teraz tymi akcjami to człowiek podetrzeć się może. Taka pamiątka - Lesław Rafiński do dziś czuje się oszukany.
Później było już tylko gorzej. Ludzi wysiedlono. A domy, sklep, leśniczówka, świetlica, pałacyk, przedszkole...? Szabrownicy po cichu rozkradli. Najpierw znikały okna i drzwi. W końcu ściany. Podobno niejeden z czeklińskich cegieł dom zbudował.
Dlaczego ludziom nie dano prawa do pierwokupu? Takie to były czasy, już kapitalistycznej Polski.

Na co komu taka wieś?

Na początku mówiło się o skansenie. Ponoć miał tam Kraków w miniaturze powstać. Później stadnina koni. W końcu pewien docent wziął się za hodowlę owiec. Tak hodował, że owce po lasach biegały. Drabinowa widziała.
- Inwestor różne rzeczy obiecywał - mówią ludzie. Opowiadają też o skarbie, który rzekomo skrywały podziemia pałacu. Dziś nie ma ani pałacu, ani skarbu. Krakowa w miniaturze też nie ma. Po Czeklinie tylko krzyż został i ruiny świniarni, tej przy leżącym dębie.
Bronisław Ryżak własnymi rękami tę świniarnię budował. W Czeklinie dziewczynę poznał, pobrali się, kilka lat tam mieszkali. - Taka piękna wioska była i wszystko... - na usta cisną się tylko niecenzuralne słowa.
Żona szybko zmarła. Ryżak sam został. Dziś mieszka w Przychowie. Świniarnię ktoś w wakacje podpalił. Teraz pełno w niej poczerniałych części samochodowych. Albo przestępcza dziupla tam była, albo dzikie wysypisko.

W okolicy systematycznie pojawia się grupa Niemców. Czegoś szukają. Czego? Nie wiadomo.
Zagląda też Marianna Jankowska. Pod krzyżem kwiaty złoży, pospaceruje, powspomina. Jej rodzina całe życie na walizkach. Przerzucana z miejsca na miejsce. Rodziców po wojnie do Świerszczów przesiedlili ze wschodu. Świerszcze były za małe, więc ludziom kazali się wynieść. Na kilka lat trafili do Wełmic. Później do Czeklina, bo tam praca w PGR-ze była. W Czeklinie zapuścili korzenie. Mieszkali tam przez 30 lat, aż do likwidacji wsi. W 1990 ostatnia przeprowadzka. Znowu Wełmice. Tu Jankowscy mieszkają do dziś. I tęsknią za dawnymi czasami.

Tu nawet ptaki zawracają

Tam mieszkali w poniemieckich domach. Każdy miał kawałek podwórka. A tu, w Wełmicach? - Tu pegeerusy na nas wołali. Do ciasnych mieszkań nas dali - z tym Rafińskiej pogodzić się najtrudniej. - Człowiek może i się przez chwilę cieszył, że idzie na nowe. Wcześniej w bloku nigdy nie mieszkał. Ale chwilę pomieszkał i się odechciało. Luksus żaden. Jak w klatce. W Wełmicach nawet ptaki zawracają...
Z Czeklina wysiedlili ludzi w Wigilię. Próbowano organizować protesty. Nie pomogło. W trzy dni musieli się wynieść. I było po wszystkim.

Stare drzewo umiera, jak się je przesadza. Ojciec Rafińskiego zmarł rok po przeprowadzce. Z żalu, bo się załamał. Płakał, jak z Czeklina wyjeżdżał swoim wózkiem pikolo. Na wózek trafił 11 lat wcześniej. Przez pracę w PGR-ze choroby się nabawił i nogi mu obcięli. Mama Rafińskiego od krów nabawiła się brucelozy. Wcześniej urodziła 13 dzieci. Odchowała 11, bo dwoje zmarło. Takie liczne były rodziny w Czeklinie. Rafińskich najliczniejsza.
- Dziś ja mam dwójkę i ciężko koniec z końcem wiązać - pani Zofia nie kryje rozgoryczenia. Nie ukrywa też, że za PRL-u było jej lepiej.

Ona chciałaby do PRL-u

W Przychowie Drabinowie dwa chlewiki przerobili na pokoje. I do dziś jakoś się mieszka.
Pan Józef teraz piłą w lesie pracuje. Żona Urszula, jak jest sezon, u Holendra sadzonki przebiera. Syn chory - porażenie mózgowe. Córka zawodówkę skończyła. Na kucharkę się wyuczyła i... bezrobocie. Do sadzonek nie pójdzie, bo jej taka praca nie leży. Siedzi więc w domu. Posprząta, obiad ugotuje, bratem się zajmie. Do pracy w kuchni może i by chciała. - Ale stąd nie ma jak dojechać. Autobus pierwszy o 7.30, szkolny.
A pani Urszula? Ona chciałaby do PRL-u. - Człowiek ubrany był, najedzony. Na zabawę poszedł. Świniaka się zabiło. Starczało na wszystko. Nawet na książeczkę się odłożyło.
A teraz? - Nie starcza. Chłop wypłatę przyniesie, to się odda dług do sklepu. Opłaty się zrobi. Trzy dni i pieniędzy nie ma. Góra tydzień. I tak żyjemy.
Pani Urszula czasami przez Czeklin rowerem przejeżdża. - Jak się tam pod krzyżem zatrzymam, to tylko płakać...

Żeby dzieci lepiej miały

W gołe mury nowego mieszkania Rafińscy weszli z jednym stołem i krzesłem. Pan Lesław w PGR-ze w Wełmicach pracował do 1993 r. Jak zakład zlikwidowali, poszedł na kuroniówkę. Pani Zofia też na zasiłek poszła, gdy w Lubsku padły zakłady produkcji obuwia.
O ludziach z epoki PRL-u mówi się, że przez stary ustrój tylko brać nauczeni. Że wszystko im trzeba pod nos podsuwać. Rafińskiemu nikt nie kazał do doradcy zawodowego chodzić. Sam poszedł. Stwierdził, że chce się przekwalifikować. Dostosować do kapitalistycznych warunków. Przekwalifikował się na pilarza i pracę w lesie zaczął. Dziś ma nawet certyfikat unijny.

Prawie 20 lat do lasu starą WSK-ą jeździł, którą żona za kuroniówkę kupiła. Niedawno dorobił się używanego peugeota. Jak masz samochód i na benzynę, to prawie bogiem w takich Wełmicach jesteś.
Wcześniej Rafińscy auta nie mieli. Panią Zofię z urzędu do pracy skierowali. Jako bezrobotną. Dojeżdżać nie miała jak. Bonanza przecież od lat nie kursuje. A autobusów jak na lekarstwo. Pierwszy - szkolny, jest w Wełmicach dopiero po 7.00. Podobnie jak w Przychowie. Musiała odmówić. Ubezpieczenie zabrali. Praca męża jest teraz jak zbawienie.

Pani Zofia dostaje 58 zł z opieki społecznej. Przed laty rak ją dopadł. Nie był złośliwy, ale dwa razy na stole operacyjnym lądowała. - Operację spartolili, człowiek inwalidą został.
Od czerwca do końca listopada z lasu pani Zofia prawie nie wychodzi. Na suszonych podgrzybkach zarabia nawet 5 tys. rocznie. A dziennie to i 150 zł idzie z lasu wynieść. W jagodach i świeżych grzybach. Dzieci też zaradne. Córka w liceum się uczy, w klasie językowej. Syn w gimnazjum. Rafińscy chcieliby je na studia posłać. - Żeby poszły gdzieś dalej i lepiej miały.
Pani Zofia chwyta się każdej możliwości, by zdobyć parę groszy. Wszystko z myślą o dzieciach. Jak grzyby się kończą, to plecie wianki. 1,5 zł od sztuki płacą.
Ratunkiem w takiej wsi mogą być szkolenia. W Wełmicach, owszem, niedawno szkolono. Panie w gastronomii, a panów w... wędkowaniu. Rafińska z gotowaniem sobie radzi, więc skorzystała z kursu dla panów.

Wrócić? Już nie ma do czego

W Wełmicach jest jezioro. Jak ryby się pod lodem duszą, to przeręble ludzie wykuwają. I całymi workami ryby wywożą. - Na sankach się ciągnie. Szał - śmieją się Rafińscy. - Zimą człowieka tu nie spotkasz, bo wszystko na jeziorze. Nawet kury wtedy święto we wsi mają. Im też mała płotka się dostanie.
Żyłka na kijku zatem tu niepotrzebna, bo ryby same wyskakują. A może dać ludziom wędkę, ale symboliczną, co ich z marazmu wyciągnie? Może wykuć im przeręble, takie do lepszego świata?
Bo dziś Rafińscy jak te ryby pod lodem. Duszą się, tyle że w mieszkaniu. I tęsknią za PRL-em. Tęsknią też za Czeklinem. Gdyby mogli, z zamkniętymi oczyma by wrócili. Jankowska też by wróciła. Drabinowa to nawet nocą, na kolanach. A Ryżak? On ma swoją lipę w Przychowie. Cały dzień pod nią siedzi i mówi, że za Jana Kochanowskiego tu robi. Z butelki pociągnie i dobrze mu. Wracać nie chce. - Przecież już nie ma do czego...

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska