Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wysoka frekwencja. Komu może pomóc, komu zaszkodzić?

Paweł Kozłowski 95 722 57 72 [email protected]
Cztery lata temu w wyborach wzięło udział blisko 54 proc. uprawnionych do głosowania Polaków. Jaka frekwencja będzie 9 października?
Cztery lata temu w wyborach wzięło udział blisko 54 proc. uprawnionych do głosowania Polaków. Jaka frekwencja będzie 9 października? sxc.hu
Frekwencja w granicach 57-58 proc. może dać Platformie Obywatelskiej pewne zwycięstwo, nawet z możliwościom samodzielnego utworzenia rządu. Komu więc najbardziej zależy, byśmy za niecały miesiąc licznie poszli na wybory?
Wysoka frekwencja. Komu może pomóc, komu zaszkodzić?
Sylwia Friedel

(fot. Sylwia Friedel)

Pójście do lokalu wyborczego i oddanie głosu to nasz obywatelski obowiązek. Tak słyszymy z każdej strony. Im bliżej wyborów, tym głośniej. Jednak są partie, które na niższej frekwencji mogą bardziej zyskać niż stracić. - 9 października wybierzemy ludzi, którzy utworzą rząd, a więc przez najbliższe cztery lata będą mieli wpływ na życie każdego z nas. Warto iść do urn i nie zostawić naszego wyboru komuś innemu - przekonuje Joanna Załuska z Fundacji Batorego, z koalicji Masz Głos, Masz Wybór.

Niższa frekwencja sprzyja bowiem partiom, które mają silny i jednorodny elektorat. - Tak było w przypadku LPR-u i Samoobrony. Teraz tak może być w przypadku Prawa i Sprawiedliwości - mówi dr Waldemar Urbanik, socjolog z gorzowskiej Wyższej Szkoły Biznesu.
- Pierwsze wybory do Europarlamentu pokazały, że przy niskiej frekwencji (20,87 proc. - przyp. red.) sukces osiągnęły komitety, które w sondażach nie cieszyły się dużą popularnością. LPR i Samoobrona były w nim nadreprezentowane - uważa J. Załuska.

Statystyki i historia pokazują, że najliczniej przedstawicieli do parlamentu skreślaliśmy w 1989 r., a więc podczas pierwszych wyborów w wolnej Polsce. Wtedy frekwencja wyniosła 62,7 proc. Dwa lata później już zaledwie 43,2 proc. Sześć lat temu do urn poszło prawie 40,6 proc. uprawnionych. Wygrało wtedy PiS, na przekór przedwyborczym sondażom. Dwa lata później zagłosowało około 54 proc. wyborców i ze zwycięstwa cieszyła się już Platforma Obywatelska. Dlatego to rządzącej partii w tej chwili najbardziej zależy na tym, by Polacy oddali głos 9 października. Z czego to wynika? - Platforma to tzw. partia-kontener, czyli ugrupowanie, które ma bardzo zróżnicowany elektorat. Ich oferta nie opiera się na ideologii, dzięki temu odwołuje się do szerokiego pasma wyborców. To w głównej mierze przedstawiciele klasy średniej, którzy charakteryzują się skłonnością do apolityczności. Dlatego największym problemem dla tego typu partii, które są charakterystyczne w każdej demokracji parlamentarnej, to trudność w zmobilizowaniu elektoratu. Wystarczy ładna pogoda i część wyborców zamiast pójść do urn, może wyjechać na weekend za miasto i nie zdąży zagłosować - tłumacz dr Urbanik.

- Wysoka frekwencja to nasze największe wyzwanie - potwierdza Bartosz Arłukowicz, pełnomocnik premiera Donalda Tuska ds. przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu (jeszcze do niedawna poseł SLD). - Kiedy rozmawiam z ludźmi najpierw przekonuję ich, by poszli na wybory, a dopiero później, by zagłosowali na nas.

Według szacunków frekwencja w granicach 57-58 proc. może dać szansę PO na tyle zdecydowane zwycięstwo, by partia mogła samodzielnie skonstruować rząd. Im niższa liczba głosujących, tym większe szanse na odniesienie bardzo dobrego wyniku przez Prawo i Sprawiedliwość, które może pochwalić się żelazną grupą wiernych wyborców. - Sztab PiS-u zna wyniki badań i sondaży. Zdaje sobie sprawę, że szanse zagospodarowania części elektoratu Platformy lub wyborców o preferencjach umiejscawiających ich po lewej i środkowej części sceny politycznej są mocno ograniczone. Większość działań jest więc skierowana na jeszcze większą mobilizację własnego elektoratu. Nazywam ich wiernymi pretorianami. To ludzie, którzy na pewno oddadzą głos na PiS - podkreśla socjolog z gorzowskiej WSB.

Czy dlatego partia Jarosława Kaczyńskiego unika debat transmitowanych przez ogólnopolskie telewizje, które zwiększają frekwencję? Prezes nie pojawił się na debacie w programie Tomasza Lisa w publicznej "dwójce". Politycy PiS-u nie przyjmują też zaproszeń na spotkania organizowane przez TVN24. - Debaty nie są w stanie zniechęcić tych, co już są przekonani, ale mogą przynieść więcej szkód niż pożytku. Wyborcy zamierzający zagłosować na PiS, po przegranej debacie, mogą zmienić zdanie - zauważa dr Urbanik.

J. Załuska z Fundacji Batorego twierdzi, że przyzwoitą będzie frekwencja w granicach 58 proc. - Pamiętajmy, że wybory parlamentarne to nie wybór męża czy żony, który dokonujemy raz na całe życie. To wybór na cztery lata. Jeśli ktoś lub coś nam się nie spodoba, przy najbliższej okazji możemy to zmienić. Nie zniechęcajmy się też do wyborów, jeśli nie znajdziemy idealnego kandydata. Zagłosujmy po prostu na tego, który naszym zdaniem jest najlepszy - podkreśla J. Załuska, której marzy się 60-procentowa frekwencja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska