Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z pszczołami to wcale nie jest taka słodka sprawa...

Dariusz Chajewski
Dariusz Chajewski
Franciszek Maj ze Starej Wsi jak każdego dnia uwija się wokół swojej bandy. Tak mówi o pszczołach. Bo jak człowiek pszczole, tak pszczoła człowiekowi. A o ile owady się starają, ile pary w skrzydłach, o tyle z ludźmi w tym związku jest już różnie.

- Że ten rok jest dobry? To tylko pozory – tłumaczy, podnosząc pszczelarską woalkę. – Długo było zimno, po czym przyszły upały. Wiosna czas nadrobiła, pszczoły nie. Rośliny zaczęły gwałtownie kwitnąć, a w ulu kalendarz obowiązywał normalny. Królowa złożyła jaja, później młody owad potrzebował 21 dni, żeby dojrzeć, musiał przejść staż. Najpierw pracował przy wosku, był sprzątaczką karmicielką, i dopiero po mniej więcej 18 dniach ruszał w pole. I tak wszystko kwitło, a nie było komu nosić, brakowało pszczół lotnych. Później przyszła susza, koniczyna uschła, nie było kwiatów w zbożu, wrzos się nie zawiązał.

Rzepak to pułapka

A pięknie kwitnące, rozległe pola rzepaku? Pan Franciszek mówi krótko „na rzepak nie wywożę”, mimo że jak przeczytamy we wszystkich pszczelarskich poradnikach, rzepak ozimy jest pierwszym w roku pożytkiem towarowym dla pszczół na polach uprawnych. Dla pszczelarza ze Starej Wsi dziś rzepak to pułapka dla jego bandy. Śmiertelna.
- Nawet jeśli przeżyją, to naniosą trucizny, młode tym karmią i osłabiają rodzinę – tłumaczy. Na tę pułapkę składają się ludzka głupota i lenistwo.

Stanisław Baer z Babimostu przyznaje, że ostatnie regulacje prawne są dla niego niezrozumiałe, to taki niezasłużony rzut karny. Pszczelarze i ekolodzy zgodnym chórem zapowiadają, że przyszłoroczny rzepak może być zabójczy dla pszczół. Minister rolnictwa dopuścił bowiem czasowe stosowanie preparatów zawierających neonikotynoidy. Co ciekawe, jeszcze niedawno ten sam minister był rzecznikiem ich wycofania.
- Słyszymy, że te środki nie są szkodliwe, wręcz przeciwnie, spowodują, że mniej będzie oprysków na polach – dodaje Baer. – Tylko ciekawe dlaczego na przykład Niemcy z nich rezygnują. Mało tego. Jak udowodniono, te substancje odkładają się w glebie i dostają się do kolejnych upraw w następnych latach.

„Gdy zginie ostatnia pszczoła na kuli ziemskiej, ludzkości pozostaną tylko cztery lata życia”. Tak twierdził podobno Einstein. Nie był pszczelarzem...

W kwietniu w specjalnej rezolucji o zakazie używania pestycydów zadecydowała Unia. A u nas pod prąd? Sternik resortu rolnictwa tłumaczy, że zaważyła na tym trudna sytuacja rolników w związku z suszą. Wcześniej rolnicy słyszeli zdecydowane „nie”, a argumentem było, że nie jest udowodnione, że ta właśnie chemia poprawia kondycję rzepaku. Teraz chemia ma być używana pod nadzorem.
- I teraz będą ratować rzepak kosztem pszczół – kiwa głową Maj. – Tak, u nas to normalne. Bo jak zwykle wszyscy są przekonani, że zarówno pszczoły, jak i pszczelarze sobie poradzą.
- Najgorsze jest to, że nikt nie przeprowadził w Polsce wiarygodnych badań wpływu tych środków – dodaje Walerian Kaczmarek, pszczelarz z Przyborowa. – Obie strony przerzucają się wykluczającymi argumentami.

Bo i tutaj nie jest mowa o opryskach, które są niebezpieczne przez kilka dni, ale o zaprawianiu nasion. Oznacza to, że substancja ta będzie działała przez całe życie rośliny, znajdzie się w każdej jej części, również w nektarze. Tymczasem neonikotynoidy m.in. przyczyniają się do wzrostu zachorowań pszczół na CCD - Colony Collapse Order, czyli zjawiska masowego ginięcia pszczoły miodnej. Pszczoła nie wraca do ula, traci pamięć, więc nie jest w stanie trafić do źródła pożywienia, krócej żyje, rodzi mniej potomstwa...

Z duszą na ramieniu

Walerianowi Kaczmarkowi sprawa rzepaku jest szczególnie bliska. Od lat jest wielkim rzecznikiem miodu rzepakowego, i to wcale nie dlatego że jego pszczoły się w nim specjalizują. Jego zdaniem nie jest gorszego sortu, a wręcz przeciwnie… Zbawienny wpływ na układ krwionośny, serce, płuca… Po prostu skarb prosto z ula. Stąd pszczelarzom rzepaku żal, zwłaszcza że nie wierzą w opowieści o „chemii pod specjalnym nadzorem”.
- I kolejny raz obietnice – kręci głową Maj. – Niektórzy plantatorzy rzepaku pszczelarzy nie wpuszczają. Opryski już są pułapką i na rzepak pszczoły wywozi się z duszą na ramieniu. Jeden rolnik wie, kiedy pryskać, zachowa się jak człowiek. Inny wjeżdża na pole, kiedy chce. Niedawno próbowałem wytłumaczyć jednemu, że źle robi. Usłyszałem tylko, że rano jest rosa, a wieczorem to on nie ma czasu. Czasem patrzę, słońca na trzy chłopa, a oni pryskają.

I wszyscy pszczelarze powtarzają zgodnym chórem, że prawo prawem, ale w Polsce sprawiedliwość nigdy, a przynajmniej bardzo rzadko, jest po ich stronie. Niby przepisy w sprawie oprysków regulują, jak i kiedy, ale ich egzekwowanie, włóczenie się po sądach nie ma sensu. Czasochłonne, kosztowne i bez efektu, gdyż skończy się formułką o znikomej szkodliwości czynu lub braku dowodów. Owszem, każdy rolnik przed opryskami powinien zgłosić ten fakt w gminie, skontaktować się z pszczelarzem, do którego telefon znajduje się na każdym ulu. W gminie urzędnicy powinni bardziej to wszystko koordynować, reagować, gdy rolnik ma rzepak, a podobnych informacji nie składał od lat… Powinien.

Pewien naukowiec twierdzi, że masowe wymieranie pszczół to zemsta przyrody na ludzkości. Za bezmyślność...

Nie tak słodko

W samym Lubuskiem jest ponad 1300 pszczelarzy i nieco ponad 40 tys. pszczelich rodzin. To pozornie sporo. Na ministerialnej liście regionalnych produktów tradycyjnych Lubuskie reprezentuje kilka miodów. Akacjowy jest szczególny w Polsce, w końcu tych roślin tutaj jest najwięcej. Region szczyci się też szlakiem wina i miodu.

Pszczelarze jednak wciąż uważają, że są spychani na margines, że zawsze przed ich interes przedkładane są inne racje. I słyszymy opowieść o unijnych dotacjach, gdzie trzeba było je wydawać na sprzęt jednego producenta, o kurczącym się areale miododajnych roślin, o wycinaniu robinii akacjowej, jako gatunku obcego, o medykamentach na choroby pszczół, które mają takie ceny, że mimo dopłat pszczelarze kupują je na Ukrainie i w Rumunii.
- Warroza jest chorobą społeczną pszczół – Maj próbuje zachować spokój. – Tak jak chociażby gruźlica wśród ludzi, której leczenie, medykamenty były za darmo. W przypadku pszczół wszyscy próbują na tym zarobić, specyfiki, które były niedawno warte kilka, kilkanaście złotych, nagle, gdy się pojawiły dopłaty, kosztują już 60 zł. I pszczelarz, który ma dwa, trzy ule, chce uniknąć wydatków. Tak zaraza się rozprzestrzenia i coraz rzadziej słychać bzyczenie.

Jak mówią starzy pszczelarze, tacy z dziada pradziada, zaczyna wkraczać nowa generacja ludzi od pasiek. Oni chcieliby, aby to zajęcie było już poważnym przedsięwzięciem, traktowanym co najmniej tak poważnie, jak uprawa rzepaku. Mają dość podchodzenia do pszczelarzy jak do napalonych hobbystów, tak mniej więcej między filatelistami i wędkarzami.
- Moim marzeniem jest, aby nam nie przeszkadzano i naprawiono chociaż część błędów przeszłości - kończy Maj. - Aby np. na areałach, na których gospodarują rolnicy z Marszałkowskiej, zasiać rośliny miododajne, jakąś czerwoną koniczynę, facelię. Kupiłem i przywiozłem z Krakowa nasiona esparcety i prosiłem, aby na takim polu ją rozsiać. Gdzież tam.

Nie mają z nami pszczoły dobrze. Ciągle niedoceniane. Tymczasem Kaczmarek przypomina wyliczenia naukowców. To, co z ula wyjmują pszczelarze, to jakieś 5 proc. tego, co na pracy owadów w paski zyskują ludzie. Ludzkość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska