Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabili, usmażyli i zjedli człowieka? Jest wyrok za zbrodnię sprzed lat

Jarosław Miłkowski
Jarosław Miłkowski
Sprawą kanibalizmu z pogranicza Lubuskiego i Zachodniopomorskiego zajmował się Sąd Okręgowy w Szczecinie.
Sprawą kanibalizmu z pogranicza Lubuskiego i Zachodniopomorskiego zajmował się Sąd Okręgowy w Szczecinie. Sebastian Wołosz
25 lat więzienia dla głównego z czterech oskarżonych - tak w szczecińskim sądzie okręgowym zakończył się w poniedziałek proces o kanibalizm. Dziewiętnaście lat temu do mrożącej krew w żyłach zbrodni doszło koło Strzelec Krajeńskich.

To była jedna z głośniejszych sądowych spraw ostatnich lat! A o starcie procesu i poniedziałkowym wyroku mówiły i pisały media w całej Polsce. Nic dziwnego. Czterech mężczyzn było bowiem oskarżonych o kanibalizm. Nie wiadomo jednak, kim była ofiara. Nikt nie zgłosił jej zaginięcia. Ba! Nie znaleziono nawet resztek ciała.

Zbrodnia na pograniczu województw

Do zbrodni doszło między lipcem a październikiem 2002 r. nad jeziorem Osiek w powiecie strzelecko-drezdeneckim. Proces toczył się jednak w Szczecinie, bo całe zdarzenie rozpoczęło się w Łasku w gminie Bierzwnik, która jest w Zachodniopomorskiem.
Zbrodnia wyszła na jaw w 2017 r., gdy umarł jeden z jej uczestników - Zbigniew B. Jeszcze za życia opowiadał on o tym, czego miał dokonać za znajomymi kilkanaście lat wcześniej. Historia wydawała się tak niewiarygodna, że nikt w nią nie jednak uwierzył. Tym bardziej, że zwykle była opowiadana przy alkoholu. Po śmierci Zbigniewa B. ktoś wysłał list z opowieścią zmarłego na policję.
Policjanci potraktowali anonimowy list poważnie i ruszyło śledztwo. Wyłoniono podejrzanych, którym założono podsłuchy. To dzięki nim sąd uznał, że zbrodnia wydarzyła się naprawdę. Gdy podejrzani byli już podsłuchiwani, policja wypuściła informację, że szykuje się do zatrzymania mężczyzn. Efekt był taki, że telefony między czterema podejrzanymi rozgrzały się do czerwoności. A w trakcie połączeń telefonicznych rozmawiali oni o zbrodni. Całej czwórce postawiono więc zarzuty i na początku tego roku zasiadła ona na ławie oskarżonych.
Głównym oskarżonym był Robert M., pseudonim Student (rocznik 1976), z zawodu spawacz i ojciec czwórki dzieci. Oprócz niego sądzeni byli też: Sylwester B. (rocznik 1961), ślusarz z Zielonej Góry a jednocześnie szwagier kolejnego z oskarżonych - Janusza Sz. (rocznik 1970) Czwartym oskarżonym był Rafał O., kawaler i rencista (rocznik 1979). To on cztery lata temu dość szczegółowo opisał ją w śledztwie. Na podstawie jego wyjaśnień (w procesie ich nie komentował) oraz zapisów rozmów z podsłuchów sąd ustalił przebieg wydarzeń.

„Wiesz, co masz robić”

Wszyscy oskarżeni spotkali się w nieistniejącym już barze „U Józka” w Łasku w powiecie choszczeńskim. Robert M. zaprosił pozostałych mężczyzn na wódkę i rybkę. I to on spotkał w lokalu młodego mężczyznę, którego podobno znał wcześniej.

- Mówił, że przez niego nie dostał jakichś pieniędzy. Uderzył go nawet w twarz z otwartej dłoni. Potem szamotanina przeniosła się przed bar. Robert kazał temu mężczyźnie wsiąść do samochodu - opowiadał w śledztwie Rafał O.

Samochodem tarpan cała szóstka pojechała nad jezioro Osiek. Tam Robert M. rozpalił ognisko, a Zbigniewowi B. miał powiedzieć: „Wiesz, co masz robić”.

- Zbigniew wtedy usiadł na tym mężczyźnie i poderżnął mu gardło. A potem odciął mu głowę. To nie był jeden cios. On ją odcinał! Ja wtedy płakałem jak dziecko. A on odciął kawałek mięsa z boku ciała i kazał nam je upiec na ognisku. I zjeść. Gdy mówiłem im, by się opamiętali, oni mi grozili. Nawet nie wiem, jaki był smak tego mięsa, byłem tak zdenerwowany - twierdził Rafał O., którego obrońcą w procesie był gorzowski mecenas Jerzy Synowiec.
Co było dalej? Zbigniew B. odkroił jeszcze kilka kawałków mięsa i podał pozostałym biesiadnikom. Reszta zwłok została zapakowana w folię, obciążona kamieniami i wrzucona do jeziora. Pomimo poszukiwań ciała nigdy jednak nie znaleziono.
Rafał O. wrócił do domu około siódmej. W czapce przyniósł ludzkie mięso. Dał je lokatorowi, mówiąc, że to z królika. Lokator, który przez lata hodował króliki, zorientował się, że coś jest nie tak i mięso rzucono psu.

„Jestem matką, ale on coś miał z psychiką”

Zanim w lutym tego roku wystartował proces, do oskarżonych wówczas mężczyzn dotarła ekipa „Uwagi!” z TVN. Dziennikarze odwiedzili rodzinną wieś mężczyzn.
- Znam ich od urodzenia i nie wierzę, żeby takie cuda zrobili. Żeby zabić kogoś i zjeść? To chyba nie człowiek coś takiego robi, tylko zwierzę - mówiła matka nieżyjącego Zbigniewa B.

- Nigdy w życiu o tym mi nie mówił. Jestem matką, ale on coś miał z psychiką. Widać było to po nim, a jeszcze jak wypił, to takie niestworzone rzeczy opowiadał. Nikt mu nie wierzył. Mógł nazmyślać - dodawała kobieta.
- Nie wierzę, że on to zrobił i wiem, że ktoś go w to wrabia - mówiła z kolei córka Roberta M.
- Oni (organy ścigania – red.) nawet nie wiedzą, kto to miał być. Nikt nie zaginął. Nie wiem, co jest grane – mówił z kolei Janusz Sz. Przekonywał, że nie spotkał się feralnego dnia z innymi podejrzanymi. – Pierwszy raz nad tym jeziorem byłem z policją.
- Nie wiedziałem, o co chodzi w tej sprawie i do tej pory nie wiem. Nie wiem, jak to wytłumaczyć - mówił z kolei Sylwester B.

Kara dla inicjatora

Cała czwórka była oskarżona o morderstwo i zbezczeszczenie zwłok. Wyrok skazujący usłyszał jednak tylko Robert M., główny oskarżony, inicjator zbrodni. Skład sędziowski, któremu przewodniczył sędzia Tomasz Banaś, skazał go na 25 lat pozbawienia wolności. Wyrok nie był jednak jednomyślny, bo jeden z członków składu sędziowskiego - sędzia Grzegorz Kasicki - ma wątpliwości, czy rzeczywiście doszło do zbrodni.
Pozostali mężczyźni nie zostali skazani. Ich sprawa została umorzona, bo - po pierwsze - nie brali bezpośredniego udziału w zabójstwie (bezpośrednim zabójca był nieżyjący Zbigniew B.) Po drugie - choć wprawdzie uczestniczyli w akcie kanibalizmu i mieli obowiązek poinformowania organów ścigania o popełnieniu zbrodni, to przestępstwa te uległy przedawnieniu.
Wyrok, który zapadł w poniedziałek w Szczecinie, nie jest prawomocny. Adwokat Monika Widacka, obrońca Roberta M., zapowiedziała po wyjściu z sali rozpraw, że złoży apelację. Prokurator, który domagał się uznania za winnych wszystkich oskarżonych, a dla Roberta M. chciał kary dożywotniego więzienia, decyzję co do odwołania się od wyroku podejmie w pierwszych dniach października, po wcześniejszej lekturze pisemnego uzasadnienia wyroku.

Czytaj również:
Zabili mężczyznę. Usmażyli. Zjedli kawałek. Resztę wyrzucili do jeziora?

WIDEO: Uwaga! TVN: Pierwszy po wojnie proces o kanibalizm. Co zdecydował sąd?

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska