Zabił czterech chłopców. Z więzienia wyjdzie za trzy lata

Katarzyna Kownacka
Ponad 20 lat temu brutalnie zabił, a wcześniej zgwałcił czterech chłopców w wieku od 11 do 13 lat. Dziś ma 48 lat. Na wolność z więzienia w Strzelcach Opolskich wyjdzie za 3 lata.

Mariusz T. to jeden z najbardziej medialnych zabójców w Polsce. Ma swój opis w Wikipedii, był obiektem badań psychologów. O zbrodniach, których dokonał, i procesie, który się potem odbył, powstała książka, setki tekstów, programy tv. Bestialskie zabójstwa, jakich dokonał, zszokowały nie tylko mieszkańców Piotrkowa Trybunalskiego, w którym T. mieszkał i mordował.

- To była bardzo głośna i bulwersująca całą Polskę sprawa - potwierdza prof. Brunon Hołyst, najbardziej znany w Polsce specjalista ds. kryminologii i kryminalistyki, autor podręczników z tych dziedzin. - Szokowała ze względu na to, że była wyjątkowo brutalna, ofiarami były dzieci, a ich oprawcą nauczyciel, czyli osoba, która powinna budzić zaufanie.

- W tamtych czasach zaczynałam pracę - mówi Małgorzata Mastalerz, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie - i jak wszyscy w mieście byłam tą sprawą wzburzona.

Zwabił, zgwałcił, zamordował
Latem 1988 r. młody, 26-letni wtedy, nauczyciel WF-u, zwabił do swojego mieszkania, a potem zgwałcił i sadystycznie zabił trzech chłopców w wieku 11 i 12 lat - Tomka Ł., Artura K. i Krzysztofa K.
- Zagadnął całą trójkę nad jednym z zalewów pod Piotrkowem. Powiedział, że ma bodaj muzykę heavymetalową, którą chłopcy się interesowali, i karabinek, z którego będą sobie mogli postrzelać - wspomina Eugeniusz Iwanicki, emerytowany dziennikarz, pisarz, autor książki "Proces szatana?", która opowiada o zbrodni i procesie potwora z Piotrkowa. - Dlatego wszyscy poszli z nim do mieszkania.

Tam oprawca zadał im po kilkadziesiąt ciosów nożem. Śledztwo wykazało, że chłopcy nie umarli jednak od nich. Wykrwawili się. Mariusz T. pozwolił im konać powoli. Gwałcił ich i maltretował, a ciała przetrzymywał w mieszkaniu przy ul. Działkowej w Piotrkowie kilka dni po śmierci, najprawdopodobniej przy fotelu, na którym siedział. Sycił się ich obecnością - orzekli biegli. Dopiero potem wywiózł zwłoki do lasu i spalił.

Psycholog, która na początku lat 90. przez ponad rok badała go w Strzelcach, twierdzi, że zabijając chłopców - nie tylko zaspokajał swój popęd seksualny, ale też chciał mieć ich na wyłączność.
- Zanim śledczy wpadli na właściwy trop, bestialskie mordy przypisywano w Piotrkowie satanistom. Dlaczego? Bo tuż przed zbrodnią w kilku miejscach miasta ktoś poodwracał krzyże - wspomina Eugeniusz Iwanicki. - Psychoza była wielka. Matki nie wypuszczały dzieci z domów, a ktokolwiek szedł ulicą, był nieco zarośnięty i ubrany na czarno, musiał chronić życie. Ludzie brali takich za wyznawców szatana.

Wreszcie któryś z ówczesnych milicjantów przypomniał sobie młodego mężczyznę, którego już wcześniej zatrzymywano i skazywano za molestowanie dzieci. Mariusz T. już będąc w wojsku, porwał i molestował ucznia ostatniej klasy szkoły podstawowej. Sąd wojskowy skazał go wtedy na rok więzienia w zawieszeniu. Krótko potem, w czasie przepustki, wykorzystał seksualnie 12-latka. Dostał 1,5 roku więzienia.

Trzech młodych mieszkańców Piotrkowa zamordował w czasie dłuższej przepustki, którą dostał z powodu choroby matki. W trakcie procesu okazało się, że wcześniej zgwałcił też i udusił, a potem wywiózł do lasu ciało kolejnego, czwartego nastolatka - 13-letniego Wojciecha P.

Chcieli linczu
- Nic dziwnego, że emocje towarzyszące temu procesowi były ogromne - opowiada Eugeniusz Iwanicki, który relacjonował sprawę dla nieistniejącego już tygodnika "Odgłosy". - Do sądu przychodziły setki ludzi. Krzyczały, wygrażały. Tłum chciał go zlinczować. Milicja musiała kluczyć, by go bezpiecznie dowozić na rozprawy i wprowadzać pod silną eskortą tylnymi wejściami.
Mariusz T. podczas sprawy przyznał się do wszystkiego.

- Opowiadał o tym rzeczowo, bez emocji - mówi Eugeniusz Iwanicki. - Matki zabitych chłopców przy najbardziej drastycznych szczegółach mdlały. Były dziennikarz pamięta, że na rozprawę przychodził też mężczyzna, który mieszkał pod Piotrkowem. T. przyjeżdżał do niego czasem i zabierał jego syna na wycieczki do lasu. - Ten mężczyzna wykrzykiwał któregoś dnia, że gdyby wiedział, z kim ma do czynienia, to by go siekierą zaciukał - wspomina były korespondent.
Wizję lokalną w miejscu, gdzie morderca spalił ciała chłopców, obserwowały setki ludzi. - Stali gdziekolwiek się nie obejrzałem, wokół osłanianego przez masę milicjantów terenu - mówi Iwanicki. - Zabójca pokazywał wszystko, krok po kroku. Nie przypominam sobie, żeby skurczysyn powiedział choć raz "przepraszam"...

Cztery razy śmierć
Wyrok w sprawie zapadł pod koniec września 1989 r.
- Sędzia najpierw wyliczył i omówił każdą z czterech zbrodni, które popełnił, a potem orzekł karę śmierci. Cztery razy, po razie za każdą z nich - tak się wyraził - wspomina autor książki.
Dlaczego więc Mariusz T. jest dziś w strzeleckim więzieniu? W czasie, gdy zapadł wyrok, w Polsce toczyła się debata o karze śmierci, a wykonywanie wyroków było zawieszone. W kodeksie nie było wtedy dożywocia. T. został więc jednym z dziesięciu więźniów w Polsce, którym wyroki śmierci zamieniono na 25 lat więzienia.

Do Zakładu Karnego w Strzelcach Opolskich trafił w 1990 r. Skończy odsiadywać karę jesienią 2014 r.
- Miał szczęście - dodaje Eugeniusz Iwanicki. - Słyszałem od znajomych pracujących w więziennictwie, że skazani z Łodzi albo Piotrkowa lata temu sami chcieli mu wymierzyć sprawiedliwość i powiesić. Stwierdzili jednak, że skoro zapadł wyrok śmierci, to nie będą wyręczać kata.
Kiedy się okazało, że kara nie zostanie na nim wykonana, zemstę mieli poprzysiąc bliscy zamordowanych chłopców.

- Wszyscy trzej zabici byli ze sobą spokrewnieni, to duża rodzina - mówi Iwanicki. - Widziałem się z nimi lata temu. Mówili, że zaczekają, aż morderca ich chłopców wyjdzie na wolność…
Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że bliscy zamordowanych próbowali już zatrudnić się w więzieniu w Strzelcach, by tu dopaść kata. Dyrekcja placówki tego nie potwierdza. Nie wypowiada się też na temat więźnia i sprawy.

- Ze względu na ochronę danych osobowych oraz na to, że osadzony złożył oświadczenie, w którym zastrzega, że nie życzy sobie kontaktów z mediami i informowania o nim - mówi Andrzej Tesarewicz, dyrektor Zakładu Karnego nr 2 w Strzelcach.
Zastrzegający anonimowość pracownik zakładu mówi, że skazany ma w nim dobrą opinię. Jest spokojny, przebywa na oddziale terapeutycznym. W ramach terapii maluje.
- To w ogóle był spokojny, niepozorny, cichy człowiek. Do tego inteligentny. Miał iloraz ponad 120 - opowiada Eugeniusz Iwanicki. - Nigdy bym nie powiedział, że mógłby kogoś zabić. Choć kiedyś, podczas wizyty w więzieniu, poprosiłem go, żeby podał mi rękę. Chciałem zobaczyć, jak wygląda dłoń zabójcy. Pamiętam, że miał tak długie palce, że oplotły całą moją rękę. Szyję młodego chłopaka mógł objąć jedną dłonią.

Czy znów zabije?
Eugeniusz Iwanicki wspomina też jeszcze jeden moment ze swoich kontaktów z Mariuszem T. - To było już po wyroku - mówi pisarz. - Zapytałem go, czy gdyby niemożliwe stało się możliwym, i gdyby naczelnik więzienia powiedział: jest pan wolny pod warunkiem, że da pan słowo honoru, że już nie zrobi tego, co zrobił, czy złożyłby takie przyrzeczenie? Siedział ze spuszczoną głową dłuższą chwilę w milczeniu. Wreszcie powiedział: chyba bym nie mógł dać takiego słowa.

Była wicedyrektor strzeleckiego więzienia Elżbieta Wacko-Lewandowska i była kierownik oddziału terapeutycznego, na którym siedzi T., kilka lat temu w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" powiedziała wprost: - Gdy wyjdzie, na pewno zrobi to samo. To jest kategoria więźnia, dla którego szkoda starań i pieniędzy na resocjalizację. Trzeba go izolować tak długo, jak to jest możliwe.

Mariusz T. nie starał się, choć od 5 lat może, o przedterminowe zwolnienie. Zabiegał za to o zmianę nazwiska na rodowe matki. Uzasadniał, że "zależy mu na dobrym funkcjonowaniu w społeczeństwie po opuszczeniu zakładu karnego, a posiadanie w dalszym ciągu nazwiska kojarzonego z przestępstwem nagłośnionym przez media, z góry go dyskryminuje". Pisał też, by "dano mu szansę normalnego funkcjonowania, bez narażania na szykany czy życie w ciągłym zagrożeniu i niepewności". USC w Piotrkowie, Sąd Okręgowy w Opolu i wojewoda odrzucili jego prośbę.

- Nie można wykluczyć, że ten człowiek znów popełni zbrodnię, a wyjdzie na wolność jako jeszcze całkiem młoda osoba - potwierdza prof. Brunon Hołyst. - Polskie więzienia nie spełniają funkcji resocjalizacyjnych, a jedynie izolują. Nie można go jednak zatrzymać w zakładzie. Kończy odsiadywać karę i ma prawo wrócić do społeczeństwa. Jedyne, co można zrobić, to zawiadomić policję na terenie, gdzie ma zostać wypuszczony lub zadeklaruje, że będzie przebywał.
Gdzie to będzie? Tego nikt nie wie albo nie chce zdradzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska