Zabrał mamie garaż i urządził tam warsztat. To może być jego sezon

Czytaj dalej
Fot. Oliwer Kubus
Jakub Lesiński

Zabrał mamie garaż i urządził tam warsztat. To może być jego sezon

Jakub Lesiński

- Wydaje mi się, że to może być odpowiedni czas dla mnie. Do tej pory, co roku był jakiś problem - przyznał junior Ekantor.pl Falubazu Zielona Góra Alex Zgardziński.

Skąd u ciebie zamiłowanie do „czarnego sportu”?
Nie interesowałem się żużlem i zaczynałem od jazdy na motorynce. Później dostałem pierwszy motocykl crossowy. Następnie pojawiła się opcja, żeby spróbować sił właśnie w „czarnym sporcie”. Zawsze mówiłem, że jazda w kółko jest nudna, ale w końcu spróbowałem. Na pierwszym treningu przejechałem łuk ślizgiem i… tak już zostało. Tata zapisał mnie do szkółki. No i tak, do dnia dzisiejszego pozostałem w tym sporcie.

Ojciec bardziej wspierał czy odradzał w wyborze?
Jak już przyjechałem się po raz pierwszy na motocyklu żużlowym, powiedziałem tacie, że chcę spróbować dalej. Na początku on myślał, że to taka moja chwilowa zachcianka. Potem wujek, wspólnie właśnie z ojcem kupili mi sprzęt, na którym mogłem trenować w szkółce.

W twoim życiu pojawiały się jakieś inne sporty?
Nie. Od młodych lat byłem miłośnikiem motoryzacji. Samochody, motocykle, generalnie wszystko co ma silnik spalinowy kręciło mnie i nadal tak się dzieje. Dla mnie to coś pięknego!

Opowiedz o początkach...
Były trudne, ale zwykle tak właśnie jest. Kiedyś w Książu Śląskim był mini tor, więc jeździłem także tam. Jak się wchodzi w daną dyscyplinę, to poznaje się nowych ludzi, pewne obyczaje. Ten sport jest zupełnie inny od piłki nożnej, siatkówki, zawodnicy do niego nieco inaczej podchodzą. Pojawił się pierwszy turniej, później kolejne. Przyszedł stres, do tego adrenalina, presja. Wszystko się w człowieku gromadziło. Niektóre momenty są naprawdę ciężkie. Teraz mogę opowiadać to już z perspektywy trochę bardziej doświadczonego żużlowca. W ekstralidze nie ma łatwych meczów.

Kiedy już zdałeś licencję, to czekała ciebie trudna walka o skład. W zielonogórskiej drużynie, na pozycjach juniorskich byli bardziej doświadczeni zawodnicy…
Dokładnie tak. Jakoś trzeba było sobie z tym poradzić i pogodzić się, że to nie ja pojadę w meczu. O tym decydował trener.

Miałeś okazję startować w charakterze „gościa” w zespołach z Rybnika oraz Krakowa. Jakie to było dla ciebie doświadczenie?
W tym pierwszym zespole trafiłem na dobry okres. Ależ mi pasował tamtejszy tor! Zawsze jakieś tam punkty zdobywałem. Byłem jeszcze młodym zawodnikiem. Bardzo mi się podobało na Śląsku, panowała tam całkiem inna atmosfera. Jak przyjeżdża ktoś z zewnątrz, pomaga drużynie, to miejscowa ludność się cieszy. No i ja też byłem zadowolony.

Zakładasz plastron z rekinem, wyjeżdżasz na zupełnie inny tor, obcujesz w odmiennym niż do tej pory środowisku. Przeżywałeś to jakoś specjalnie?
Muszę przyznać, że tak. Właściwie to nikogo tam nie znałem… No, może z zawodów młodzieżowych Kacpra Worynę, z którym startowałem w parze.

Rybnik jeździł wówczas w drugiej lidze, a Kraków, który później zasiliłeś, w pierwszej. Jakie wrażenia wyniosłeś z tego drugiego zespołu?
Właściwie to dużo tam nie pojeździłem…

W sumie to dwa mecze…
Dokładnie. Dlatego ciężko jest mi coś więcej powiedzieć na ten temat. A wracając do Rybnika, to tamten okres wspominam bardzo miło.

Który sezon, jak do tej pory był dla ciebie najbardziej udany?
2015. Może i byłby też ubiegły, ale w eliminacjach do indywidualnych mistrzostw świata juniorów doznałem kontuzji i podniosłem się dopiero pod koniec sezonu. Po tym urazie ciężko było mi wejść w rytm, który miałem przed rozpoczęciem rozgrywek. Jakoś dokończyłem tamten sezon. Wydaje mi się, że w miarę dobrze.

Żałujesz, że przytrafiła się tamta kontuzja czy starasz się już do tego nie wracać?
Zawsze będę miał to w pamięci. Nawet teraz, jak zmienia się pogoda, to czuję tę nogę. Nie jest to miłe. Szkoda, że tak się stało, bo wydaje mi się, że przed sezonem znajdowałem się w bardzo dobrej kondycji. Siła, moc, energia, do tego spora ochota do jazdy i zdobywania dużej ilości punktów. Miałem plany, cele, chciałem to zrealizować, ale ten uraz pokrzyżował mi plany.

Przed wspomnianym sezonem 2016 przedłużyłeś kontrakt z zielonogórskim zespołem. Długo się zastanawiałeś, był jakiś dylemat, inne propozycje czy ten podpis stanowił formalność?
Każdy zawodnik co roku musi się porozumieć ze swoim klubem. Ja akurat miałem propozycję z zewnątrz. Rozchodziło się o długość kontraktu. Jednak nie chciałem odchodzić. W Zielonej Górze mam swój warsztat, tutaj się urodziłem i mieszkam. Na stadion przy W69 dotrę w pięć minut. Wszystko mi pasuje. Wyjazdy na treningi, zawody, „w Polskę”, do tego szkoła... Ciężko by mi było to wszystko pogodzić.

Jeżeli chodzi o zbliżające się rozgrywki, to mówi się, że masz praktycznie pewne miejsce formacji juniorskiej Ekantor.pl Falubazu. Jesteś jednym z dwóch najbardziej doświadczonych młodzieżowców, których zielonogórski klub aktualnie posiada…
Nigdy nic nie wiadomo. Uważam, że sport jest nieprzewidywalny. Czekamy na sezon. Teraz ciężko trenuję przez pięć dni w tygodniu. Schudłem dziewięć kilogramów. Wydaje mi się, że to może być odpowiedni czas dla mnie. Do tej pory co roku był jakiś problem. Po każdym sezonie zbierałem się z moim teamem i mówiłem, że kolejny musi być już mój, ale jakoś nie wychodziło… Dlatego zapominam o tym co za mną i skupiam się na przyszłości.

W związku z tym co mówisz, odczuwasz jakąś presję?
Podchodzę do tego ze spokojem. Brakuje mi kontaktu z motocyklem, a pogoda nie pozwala, żeby obecnie można było pojeździć na crossowym. Jak tylko zniknie śnieg, a nawet będzie jeszcze mokro, uczynię to.

Dziewięć kilogramów mniej… Z kim trenujesz?
Od trzech lat przygotowuję się u Andrzeja Bartocha. Stosuję także odpowiednią dietę, gotuje mi mama. Bez tego na pewno nie byłoby takiego efektu.

Wszystko na to wskazuje, że twoim partnerem w juniorskiej parze Falubazu będzie Sebastian Niedźwiedź. Jesteście w tym samym wieku. Jak się dogadujecie, jaki macie ze sobą kontakt?
Przez zimę każdy ma swoje zajęcia, więc nie mamy kontaktu.

A tak ogólnie?
W zeszłym sezonie nie przepadaliśmy za sobą... Mówię to szczerze i otwarcie, bo była rywalizacja o miejsce w składzie. Pod koniec rozgrywek, kiedy wróciłem po kontuzji, to chciałem pokazać się i zacząć jeździć w ekstralidze. Jak będzie teraz? To się okaże. Jednak wydaje mi się, że OK. Jakby nie patrzeć, mamy tworzyć parę, zdobywać punkty dla Falubazu. Będziemy chcieli robić to jak najlepiej. Chcemy, aby kibice oraz włodarze klubu byli z nas zadowoleni. My z kolei mamy dawać radę, cieszyć się z tego i pomagać sobie, nie tylko poza torem, ale także na nim.

Do tej pory pracowałeś z różnymi szkoleniowcami. Który nauczył ciebie najwięcej?
Wiadomo, że trener drużyny ekstraligowej daje wskazówki, mówi co robię źle i tak dalej. Jednak tak naprawdę nauczyłem się jeździć, „złapałem” technikę przy panu Andrzeju Huszczy i moim tacie. To przy nich stawiałem „pierwsze kroki”.

Kim jest dla ciebie twój ojciec, jeżeli chodzi o żużel?
Pomocnikiem. Chce bardzo dobrze dla swojego syna. Tata bardzo mnie wspiera. Gdyby nie on, to bym nie jeździł. Ten sport jest bardzo kosztowny, a jak ja przychodziłem do szkółki, to nie było już możliwości, aby trenować na sprzęcie klubowym.

Podczas trwania twojej kariery rodzic także inwestował w ciebie dalsze pieniądze?
Tak, cały czas dokładał. Teraz praktycznie sam już na siebie zarabiam.

Masz zawodowy kontrakt?
Tak, od samego początku.

Opowiedz o swojej bazie sprzętowej, sponsorach, całym tym zapleczu...
Warsztat mam w domu. Mama miała mieć garaż na samochód, ale plany się zmieniły (śmiech). Teraz są tam motocykle, szafki i moje ciuchy. W moim teamie jest tata oraz Tomasz Tołoczko, który przez osiem lat pracował dla Hansa Andersena.

I kiedyś sam jeździł na żużlu…
Zgadza się. Teraz przeszedł do mnie. Z miłą chęcią przyjąłbym jeszcze jedną osobę do pomocy. Mam kilku sponsorów. Na pewno do tego grona należy zaliczyć ojca oraz wujka z pomocy drogowej. Do tego kilka innych firm.

Jak do tej pory godziłeś żużel ze szkołą?
Było ciężko. Dlatego wybór padł na prywatne liceum ogólnokształcące. Jakoś sobie poradziłem. Wiadomo, że nauczyciele „szli mi na rękę”. Z frekwencją bywało różnie, bo przecież zdarzały się wyjazdy. Nadrabiałem jednak zaległości i udało się.

O studiach na razie nie myślisz?
Trudno byłoby pogodzić je z tym sportem. Nawet jeżeli chciałbym pójść na zaoczne, to wiadomo, że mecze ligowe odbywają się głównie w niedziele. Dzienne też nie za bardzo, bo w tygodniu startują różne rozgrywki młodzieżowe i inne.

Zobaczymy ciebie też w którejś z zagranicznych lig?
Jeszcze nie podpisałem tam kontraktu. Jednak może, lada dzień, uda się jeszcze zrobić coś w tej kwestii.

Opowiedz o planach i celach na nadchodzący sezon. Czy są to jakieś konkretne założenia?
Nie sprzedaję tego. To tylko dla mnie. Jak wszystko ułoży się po mojej myśli, to będziemy mogli porozmawiać o tym po zakończeniu rozgrywek. Powiem wtedy co chciałem osiągnąć, a co udało mi się wykonać.

Alex Zgardziński
Oliwer Kubus Alex Zgardziński ma 20 lat. Licencję uzyskał w 2012 roku. W kolejnym sezonie zadebiutował w lidze
Jakub Lesiński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.