Ona jest Rosjanką, żoną sowieckiego pilota. On - polskim oficerem i muzykiem. Połączy ich gorące uczucie. Skutki będą tragiczne...
Werdykt ostatniego, 33. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, nie przypadł do gustu wielu krytykom. Jurorzy postawili na melodramatyczną historię - jak to się mówi - "klasyczny wyciskacz łez". Czyli na film... dla ludzi, szukających w kinie radości i wzruszenia.
Waldemarowi Krzystkowi - autorowi "W zawieszeniu", "Ostatniego promu", "Zwolnionych z życia", serialu "Kryminalni" - nie tylko jednak o uczucia widzów chodziło. Ten reżyser, który w Legnicy się wychował, po raz pierwszy poruszył na kinowym ekranie fragment naszej historii najnowszej: jak przez 48 lat żyło obok siebie kilkadziesiąt tysięcy Polaków i Rosjan.
Wcześniej temat podjął szef legnickiego teatru Leszek Głomb w swojej słynnej sztuce "Ballada o Zakaczawiu".
Bez szowinizmu i rusofilstwa
- Scenariusz filmu napisałem uczciwie i szczerze, bez narodowego szowinizmu, bez polskich fobii, ale i bez rusofilstwa - zapewnia W. Krzystek. Akcja "Małej Moskwy" rozpoczyna się w roku 1967.
Do Legnicy przyjeżdża Jura, młody pilot i niedoszły kosmonauta. Towarzyszy mu piękna młoda żona Wiera, która zafascynowana polską poezją i muzyką, w czasie zabawy z okazji 50. rocznicy Rewolucji Październikowej wygrywa konkurs "Melodie przyjaźni".
Śpiewa częściowo po polsku "Grande Valse Brillante" Ewy Demarczyk. Nagrodę wręcza jej polski porucznik, Michał Janicki. To jest miłość od pierwszego wejrzenia... Miłość jednak w Legnicy zakazana, "niemożliwa". Finał może być tylko tragiczny... Do dziś jest w Legnicy grób Rosjanki, której losy stały się odstawą scenariusza "Małej Moskwy".
Witajcie w Małej Moskwie
To, co sami Rosjanie nazywali Małą Moskwą, było największą bazą wojsk sowieckich we wschodniej części Europy. Garnizon legnicki liczył około 30 tys. ludzi, ściągniętych "na rozkaz" z różnych republik ZSRR.
Koszary, lotnisko, wyrzutnia rakiet, podziemny sztab... A do tego sowieccy wojskowi zajmowali całe, specjalnie wydzielone dzielnice miasta. Tu mieszkali żołnierze zawodowi ze swoimi rodzinami. Tu mieli dwie swoje szkoły, sklepy, szpital, kino, kluby. Ale też prokuraturę i potężne więzienie w centrum miasta...
Specjalne służby z obu stron muru pilnowały, by kontakty polsko-rosyjskie miały charakter wyłącznie oficjalny. Ja wspomina reżyser "Małej Moskwy", władze garnizonu nie życzyły sobie żadnego bratania się Polaków z Rosjanami na stopie prywatnej.
Chrzczono rosyjskie dzieci
Tymczasem kwitł handel, Polki niańczyły rosyjskie dzieci, a rosyjscy lekarze leczyli Polaków. Szczególnie dużym wzięciem cieszyli się okuliści i pediatrzy. Zdarzało się, że potajemnie chrzczono dzieci sowieckich żołnierzy. To wszystko było możliwe, bo prócz tej "przyjaźni" na oficjalnym plakacie, była też czasami między Polakami i Rosjanami przyjaźń autentyczna i głęboka.
Kontakty były bardzo ryzykowne. Każdy mógł być oskarżony o szpiegostwo. Najbardziej tropiono i prześladowano związki intymne między obiema nacjami. Sam seks bywał od biedy tolerowany, wystarczyło tylko złożyć obietnicę poprawy. Uczucie miłości było zakazane.
Do konfliktów też dochodziło. Polacy i Rosjanie mogli wspólnie pić piwo w knajpie Wiarus, ale tylko do momentu podjęcia tematów politycznych. Wtedy wybuchały kłótnie i bijatyki. Zdarzały się pojedynki pistoletowe...
Kiedy Rosjanina lub Rosjankę przyłapano na jakimś "ciężkim grzechu", osobę taką natychmiast odsyłano do ZSRR. Tak miało się też stać w przypadku bohaterki "Małej Moskwy", ale...
Film na ekranach gorzowskiego Heliosa i zielonogórskiego Cinema City.
Zielonogórzanin zagrał sołdata
Mariusz Radkowski statystował na planie "Małej Moskwy". - Film już widziałem. Sporo scen ze mną wycięto, ale widać mnie w niektórych - cieszy się pan Mariusz, który co rusz jeździ do Wrocławia na kolejny plan filmu polskiego, niemieckiego czy rosyjskiego. A na Dolnym Śląsku powstaje ostatnio sporo obrazów o II wojnie światowej, więc zielonogórzanin raz wbija się w mundur czerwonoarmisty, to znów hitlerowca...
Za każdym razem M. Radkowski poznaje kawałek historii. Czego dowiedział się na planie legnickiej "Małej Moskwy"? - Rosyjskich żołnierzy zwożono do Legnicy z różnych części ZSRR. Potem ściągano ich rodziny. Dla wielu z nich było to wyróżnienie. Niczego im w Polsce nie brakowało. Mieli specjalne sklepy, dostawali odpowiednie przydziały na produkty.
Nic dziwnego, że po latach nie chcieli od nas wyjeżdżać - śmieje się pan Mariusz i ujawnia, że w filmie Waldemara Krzystka pada wzmianka o... Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze!
- "Mała Moskwa" jest przede wszystkim filmem o miłości. Spodoba się wszystkim. A rosyjska aktorka podbije serca i kobiet i mężczyzn - zapewnia zielonogórzanin.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?