Ja tylko dodam, że w dwudniowym finale może zdarzyć się tak, że jakaś ekipa zleje wszystkich rywali w 12 wyścigach, a i tak nie wygra całej imprezy. Bo w zupełnie niepotrzebnym biegu finałowym może mieć pecha. Załóżmy, że Patryk Dudek z Maciejem Janowskim po raz 13 prowadzą podwójnie, ale jednemu z nich defektuje sprzęt. Wtedy triumfatorami SoN będą ich rywale. Bardziej głupiego regulaminu już dawno w żużlu nie było.
Obok różnych SoN-ów, SEC-ów, Best Pairs-ów najważniejsza jest oczywiście polska ekstraliga. A za nią jest silna szwedzka Elitserien. Przy okazji meczu Indianerny Kumla z Dackarną Malilla telewizyjni komentatorzy przypomnieli, jak mocno wydłuża się sportowy wiek żużlowców. Średnia wieku zawodników startujących w jednym z wyścigów wyniosła ponad 42 lata. Przed taśmą startową stanęli obok siebie Greg Hancock (48 lat), Piotr Protasiewicz (43), Bjarne Pedersen (40) i Hans Andersen (38). Niemal w takiej samej kolejności dojechali do mety, miejscami zamienili się tylko Duńczycy. Przy tej okazji, myślami cofnąłem się mocno w czasie, do końcówki lat 80. ubiegłego wieku. Któż nie pamięta świetnych wtedy - Andrzeja Huszczy, Romana Jankowskiego, Wojciecha Żabiałowicza – ikon Falubazu Zielona Góra, Unii Leszno i Apatora Toruń. Wszystkich łączy ten sam rok urodzenia – 1957. W 1990 roku mieli po 33 lata. To dziś mało wyobrażalne, ale wtedy trudno było wskazać starszych zawodników od wspaniałej trójki. W ekstraklasie jeździł bodaj tylko torunianin Eugeniusz Miastkowski, rocznik 1956, ale od niektórych z nich starszy ledwie o kilka miesięcy. Rok wcześniej, w sezonie 1989, swoją wspaniałą karierę zakończył gorzowianin Jerzy Rembas. W wieku 33 lat! Taki był wtedy żużel, zawodników po trzydziestce nazywano już weteranami torów. Jeszcze jeden przykład, tym razem z Falubazu. Na Stefana Żeromskiego, który kończył przygodę z zielonogórskim klubem w 1985 roku kibice mówili „dziadek”. Miał 31 lat. Tyle ma dziś Chris Holder, a za rok 31 wiosen „stuknie” np. Grzegorzowi Zengocie i Leonowi Madsenowi.
ZOBACZ TEŻ:Składy Falubazu Zielona Góra i Stali Gorzów na lubuskie derby
Fajnie, że w czasach, gdy wyczynowym sportem rządzą wielkie pieniądze, jest tam jeszcze miejsce na prawdziwy sport, z prawdziwymi łzami wzruszania. Uronił ich sporo, m.in. przed kamerami telewizyjnymi, Kamil Łączyński, koszykarz Anwilu Włocławek, z którym sięgnął po tytuł mistrza Polski. 29-letni syn słynnego niegdyś gracza warszawskich klubów Jacka Łączyńskiego, zdobył nagrodę MVP finałów. Słusznie, choćby dlatego, że w ostatnim meczu ze Stalą Ostrów to on, a nie żadna zagraniczna gwiazda włocławskiej drużyny, wziął na swoje barki odpowiedzialność za wynik spotkania. Kamil Łączyński, inni koszykarze Anwilu oraz srebrni gracze z Ostrowa pokazali to, czego przez większą część sezonu nie potrafili wyrazić zawodnicy Stelmetu Zielona Góra, czyli zaangażowania, woli walki i wielkiej wiary w sukces. Ci pierwsi po prostu chcieli medale zdobyć, dlatego je zdobyli.
OBEJRZYJ najnowszy odcinek magazynu żużlowego "Tylko w lewo"
PRZECZYTAJ TEŻ: Przed derbami Stal Gorzów widoczna nad morzem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?