Kierowcy strajkują w Hiszpanii, Holandii i Francji. Wczoraj przed południem nieznani sprawcy pobili strajkujących w Holandii Polaków, dwóch trafiło do szpitala.
Wczoraj pod wieczór żarska policja przerwała protest w dwóch ciężarówkach w Jagłowicach. Urszula Łoś z Żar nie może sobie znaleźć miejsca. Boi się o męża. Zadzwonił spod Paryża, że również strajkuje z kolegami. Dodał, że 12 polskich kierowców tirów z jego firmy zostało brutalnie pobitych w Hazeldong w Holandii.
Dwóch z pobitych trafiło do szpitala z poważnymi obrażeniami. - Koledzy barykadują się w ciężarówkach, my stoimy pod Paryżem od soboty. Będziemy protestować aż do skutku. Sprawę pobicia kolegów zgłosiliśmy policji i powiadomiliśmy ambasadę w Hadze - powiedział nam Paweł Łoś. Kierowca tłumaczy, że powodem strajku są okrojone diety i inne świadczenia. A zwalniani są po kolei wszyscy kierowcy należący do "Solidarności” - dodał.
Kierowcy tłumaczą, że spór zbiorowy zaczął się kilka tygodni temu. Teraz pobicie polskich kierowców w Holandii wywołało oburzenie i odruch solidarności. - Nie możemy zebrać się w jednym miejscu i strajkować. Właśnie jedynie kiedy jesteśmy w trasie możemy protestować - tłumaczy nam jeden z kierowców.
Policja ochraniała protest?
Wczoraj na stacji paliw w Jagłowicach (gm. Tuplice) położonej obok autostrady zaroiło się od policji. Powodem akcji był protest załóg okupujących dwa tiry. - Protestowaliśmy najpierw pod Magdeburgiem w Niemczech, ale tamtejsza policja wyprosiła nas i sprowadziła do granicy z Polską. Tutaj wsiedli jacyś kierowcy i zabrali nam kluczyki.
Zamknęliśmy się z moim zmiennikiem Grzegorzem i już 17 godzin protestujemy na polskiej ziemi - opowiada Ania. Para siedziała w ciągniku bez naczepy. Obok stał tir z naczepą, a w jego kabinie protestowali Tomek i Maniek. Protestujących wspierało przez komórki kilku kolegów kierowców, którzy przyjechali specjalnie do Jagłowic. Obok tirów stały cztery radiowozy i ok. 15 policjantów.
Prowadzono negocjacje z protestującymi, którzy nie chcieli opuścić ciężarówek. Flagi i wywieszki z napisem "Strajk” ozdabiały jedną z kabin.
Referendum było albo i nie
Na miejscu protestu był przedstawiciel firmy Wojciech Matyła, kierownik działu transportu. - Strajk jest nielegalny, nie było żadnego referendum. Wozimy drogi sprzęt, nie możemy dopuścić do tego, żeby został zniszczony. Dlatego odczepiliśmy naczepę, która została wywieziona przez innych kierowców - powiedział nam Matyła. Kierowcy twierdzą, że strajk jest legalny, bo było referendum.
- Właśnie kierownik Matyła rujnuje firmę, bo zwalnia wszystkich kierowców, którzy należą do "Solidarności”. Postawił sobie zadanie - zwolnić 60 osób - opowiadają. W. Matyła kwituje te twierdzenia krótko: - Bzdura. Na pytanie czy firma ma jakąś wiedzę na temat pobicia w Holandii, unika odpowiedzi stwierdzeniem: - Ja wiem tylko, co się dzieje w Polsce - odpowiada. - Bzdura, to jest więcej jak pewne, że to firma wynajęła mięśniaków, którzy mówili po rosyjsku i pobili naszych kolegów - twierdzą kierowcy.
Wczoraj tuż po zachodzie słońca pracownik firmy w asyście policji wybił szybę w ciągniku siodłowym i wdarł się do środka kabiny. Potem rozwiązał pasy, którymi Ania i Grzegorz przywiązali się do siedzenia. Następnie policjanci wyprowadzili Grzegorza, a potem jego zmienniczkę Anię. To samo spotkało załogę drugiego tira. - W innych krajach Europy, nikt nie usuwa protestujących kierowców z Polski - komentują. - Ale dalej będziemy walczyć o swoje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?