Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawodówka to za mało

DANUTA KULESZYŃSKA 0 68 324 88 43 [email protected]
- Nie znam mistrza fryzjerskiego, który nie kochałby swego zawodu – przyznaje Piotr Rybak, mistrz fryzjerski od 11 lat, egzaminator od ośmiu lat
- Nie znam mistrza fryzjerskiego, który nie kochałby swego zawodu – przyznaje Piotr Rybak, mistrz fryzjerski od 11 lat, egzaminator od ośmiu lat Fot. Paweł Janczaruk
Coraz mniej osób chce zdobywać wyższy etap wykształcenia w rzemiośle, chociaż daje to wymierne korzyści.

- Czeladnicy często zostają czeladnikami z przypadku. Ale ci, co już robią papiery mistrzowskie, kochają swój zawód - twierdzi Krzysztof Gorajewski, egzaminator.
Pan Krzysztof od 25 lat prowadzi własny zakład samochodowy, wyszkolił 15 uczniów, większość z nich pracuje w zawodzie mechanika. Od ponad 20 lat jest również egzaminatorem w Izbie Rzemieślniczej. Chcąc zdobyć świadectwo czeladnika, a potem dyplom mistrza trzeba u niego zdać egzaminy. - O ile z praktyką młodzi sobie jakoś radzą, o tyle z wiedzą bywa różnie - przyznaje. - Bo szkoły nie spełniają swojej podstawowej roli: nie dają dobrego wykształcenia, co odzwierciedla się właśnie na egzaminach.

Odbimbać egzamin

Zdaniem Gorajewskiego, czeladnik, a więc osoba pełnoletnia (po skończeniu zawodówki ma 18-19 lat) nie potrafi wysławiać się po polsku, nie umie liczyć, brakuje jej wiedzy ogólnej. jest natomiast w miarę dobrze przygotowana z przedmiotów zawodowych. - Ale co z tego, skoro po zdaniu egzaminu wielu z nich rezygnuje z pracy w wyuczonym zawodzie - dodaje.
Dlaczego tak się dzieje? - Bo wiele osób wybiera zawód przypadkowo, bo nie wiedzą, co zrobić z życiem, bo rodzice namawiają - uważa Henryk Woźniak, rzeczoznawca piekarnictwa, kierownik ciastkarni przez 30 lat, egzaminator od lat 7. - Dziś większość chce odbimbać egzamin. Kiedyś młodym bardziej zależało na pracy.
Tak bywa z czeladnikami. Są młodzi, szukają swego miejsca w życiu, dochodzą do wniosku, że zawód, który zdobyli nie daje im satysfakcji. Odfajkują egzamin, świadectwo wrzucą do szuflady i ruszają w świat. Tak jak Urszula z Kożuchowa. - Napisała prośbę do Izby, żeby egzamin czeladniczy z fryzjerstwa przyspieszyć, bo właśnie wyjeżdża za granicę - opowiada Krzysztof Hnat, prezes Izby.

Po uznanie i renomę

Ale wśród czeladników są również osoby ambitne. Takie, które chcą piąć się w górę, które z wykonywanym zawodem wiążą konkretne plany. Ale żeby zdobyć uznanie i renomę muszą pokonać kolejny próg: jest nim dyplom mistrzowski. Według Zbigniewa Zawadzkiego (właściciel zakładu samochodowego od 30 lat, egzaminator od roku) takie osoby zdobyty zawód traktują poważnie, a fachowcami są z zamiłowania. - I na pewno na długie lata zostaną w branży - dodaje. - Bo tacy właśnie rzemieślnicy tworzą z czasem rodzinne tradycje.

Mistrzów ubywa

Niestety, kandydatów na mistrzów z roku na rok ubywa. W ubiegłym roku na 110 osób, które przystąpiły do egzaminów w branży motoryzacyjnej tylko osiem starało się o dyplom mistrzowski. We fryzjerstwie było podobnie: egzamin zaliczyło 63 czeladników i tylko sześciu mistrzów. A w piekarnictwie i cukiernictwie na mistrza nie zgłosił się żaden kandydat.
Dlaczego tak się dzieje? Egzaminatorzy twierdzą, że w pewnych branżach rynek już się nasycił. - A ja myślę, że w grę wchodzą też względy finansowe - podejrzewa Józef Koszałko (branża motoryzacyjna, egzaminator od 30 lat). - Bo egzamin mistrzowski kosztuje i nie każdego na to stać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska