Zawsze jest kilka hipotez. Najważniejsze, to wybrać tę właściwą

Czytaj dalej
Fot. 123RF
Dorota Kowalska

Zawsze jest kilka hipotez. Najważniejsze, to wybrać tę właściwą

Dorota Kowalska

Zaginięcie czy zabójstwo? Odpowiedź często przychodzi po latach. Ktoś znajdzie ciało, a raczej szczątki, ktoś sobie coś przypomni, ktoś się wygada. Czasami pomaga przypadek, częściej wytężona praca śledczych albo rodzina, która nie chcę się poddać. Bo najważniejsze jest rozwiązanie zagadki. Nie zawsze się to udaje

Za tymi sprawami często stoją policjanci z Archiwum X. Ci z Krakowa, zajęli się w zeszłym roku historią zaginięcia pewnej 34-latki. 29 czerwca 2016 roku, w Komendzie Powiatowej Policji w Limanowej pojawił się mężczyzna. Zgłosił zaginięcie swojej 34-letniej partnerki. Kobiety, jak tłumaczył, nie było od 25 czerwca. Po awanturze miała wyjść z domu „po papierosy” i już więcej się w nim nie pojawić, tak mówił.

Śledczy z Limanowej wszczęli poszukiwania zaginionej. Wypytywali rodzinę i znajomych kobiety. Sprawdzali szpitale, placówki zdrowia, noclegownie, rozpytywali przewoźników autobusowych. Komunikat o zaginięciu wraz z rysopisem i zdjęciem zaginionej rozesłano do innych jednostek policji. Policjanci sprawdzali wszystkie informacje dotyczące znalezienia zwłok nieznanej osoby. Nic. Żadnych śladów.

W 2023 roku sprawą tajemniczego zaginięcia zainteresowali się policjanci małopolskiego Archiwum X. Jeszcze raz przeanalizowali wszelkie pojawiające w sprawie tropy i ustalenia. Doszli do wniosku, że kobieta najprawdopodobniej nie żyje. Automatycznie prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie zabójstwa.

Rozpoczęły się zakrojone na szeroką skalę poszukiwania zwłok. Jednocześnie śledczy weryfikowali inne hipotezy. Kobieta mogła przecież wyjechać w inny rejon Polski, za granicę, może chciała zerwać kontakty z rodziną.

Na początku lutego przyszedł wyczekiwany przełom w sprawie. Zebrany materiał pozwolił wykluczyć szereg wersji i w znacznym stopniu uprawdopodobnił tezę o zabójstwie kobiety przez osobę z bliskiego jej kręgu. Policjanci wytypowali też pewne miejsca, w których może być ukryte ciało. Wciąż go szukają.

- Wśród zaginięć, ukryta jest ciemna liczba zabójstw popełnionych w Polsce. Nie ma jednak nigdy znaku równości pomiędzy zaginięciem a zabójstwem. To na całym świecie, nie tylko w Polsce przysparza masę problemów. Trzeba być fachowcem, żeby takie sprawy rozwiązać. Czasami ważna jest jedna informacja, która wskazuje na to, z czym mamy do czynienia, czy na przykład nie było udziału osób trzecich w tym zdarzeniu. Tu nie ma wróżenia z fusów. Trzeba znać ciemną liczbę zabójstw, wiedzieć, jakimi prawami się rządzi. Dopiero potem dokonywać analizy. Długo się tego uczyłem. Z czasem, kiedy czyta się akta sprawy określonej jako zaginięcie, bardzo łatwo wyłapać, kiedy mamy do czynienia z zaginięciem, a kiedy z zabójstwem - opowiadał mi swego czasu Bogdan Michalec, współtwórca i długoletni szef krakowskiego Archiwum X.

Tak było z zaginięciem Joanny Gibner. 26 maja 2020 roku na dnie jeziora Dywity odnaleziono jej ciało. Szczątki kobiety odkrył Marcel Korkuś, dwukrotny rekordzista świata w nurkowaniu wysokogórskim.

Joanna Gibner miała 23 lata. Razem z mężem 21-letnim Markiem W., mieszkała w Olsztynie. 13 września 1996 roku między małżonkami doszło do kłótni. Podobnie jak w Limanowej, mąż Joanny, zeznał, że ta wzburzona wyszła z domu. Nie było jednak żadnego świadka, który mógłby potwierdzić jego słowa.

Joanny szukano przez 7 lat, w tym czasie Marek W. związał się z inną kobietą. We wrześniu 2003 roku ta zgłosiła się na policję i stwierdziła, że podczas kłótni Marek W. zagroził, że rozbije ją, jak swoją żonę. Zaczęły się żmudne przesłuchania, łączenie faktów. Mężczyzna w końcu przyznał się do zabójstwa, opisał je ze szczegółami. Wyjaśnił, że feralnego dnia w wynajmowanym mieszkaniu doszło między nimi do ostrej wymiany zdań, Joanna W. zaczęła go upokarzać. Wpadł w szał, udusił swoją żonę, choć jak zapewniał, nie miał zamiaru jej zabić. Potem umieścił jej ciało w wersalce. Wiedział, że musi je ukryć poza domem. Więc poćwiartował zwłoki i wrzucił do Jeziora Dywickiego.

Potem Marek W. odwołał swoje wyjaśnienia, w których przyznał się do zabójstwa. Tłumaczył, że zostały na nim wymuszone przez funkcjonariuszy policji, którzy mieli go bić i zastraszać.

Biegli, po wnikliwych badaniach, orzekli, że Marek W., nie ma objawów choroby psychicznej czy niedorozwoju umysłowego. Rozpoznali za to u niego nieprawidłową osobowość, niedostatek uczuciowości wyższej, zaburzenia w sferze emocji oraz woli, obniżony wgląd we własną osobowość, obniżony krytycyzm, postawę aspołeczną oraz doraźne zaspokajanie swoich potrzeb nie zważając na konsekwencje.

Jezioro Dywickie zostało dwukrotnie przeszukane przez płetwonurków z Marynarki Wojennej. Nic. Mimo tego Marka W. skazano za zabójstwo na 15 lat więzienia. Po odbyciu kary, we wrześniu 2018 roku mężczyzna wyszedł na wolność, pół roku później zmarł. Tajemnicę o miejscu ukrycia Joanny zabrał ze sobą do grobu. W czerwcu ubiegłego roku odnalezienia zwłok Joanny podjął się Janusz Szostak, dziennikarz śledczy i prezes Fundacji Na Tropie. Grupa płetwonurków przez tydzień przeszukiwała dno jeziora. Nic nie przykuło ich uwagi. Dopiero 26 maja 2020 roku wolontariusze Fundacji ponownie pojawili się nad zbiornikiem. Był z nimi Marcel Korkuś - dwukrotny rekordzista świata w nurkowaniu wysokogórskim. To on znalazł szczątki Joanny.

Kiedy zaginięcie zmienia się w zabójstwo? Kiedy wiadomo, że zaginiona osoba nie żyje?

- Po kilku miesiącach od zaginięcia można się pokusić o analizę sprawy. Zawsze trzeba rozpatrywać kilka wersji, zanim wyłoni się wersję ostateczną. Trzeba zakładać, że ktoś mógł popełnić samobójstwo, ktoś mógł wyjechać od rodziny, zmienić dotychczasowy tryb życia, czasami mamy do czynienia z ucieczkami z domów, zwłaszcza wśród młodych ludzi, zwłaszcza w czasie wakacji. Trzeba zbadać życie człowieka zaginionego, sprawdzić, czy już wcześniej znikał, czy ma jakieś choroby, schorzenia. Jest szereg informacji, które należy posiadać zabierając się do takiej sprawy. Zawsze powtarzam, że trzeba bardzo indywidualnie podchodzić do każdego takiego zdarzenia. Jest oczywiście ogólny wzór postępowania, ale równie ważne, albo nawet ważniejsze są szczegóły związane z tą konkretną zaginioną osobą. Najważniejsza rzecz, to rytm życia osoby zaginionej - opowiadał mi Bogdan Michalec. I wspominał jedną ze spraw, która mocno zaintrygowała go w kryminalistyce, bo dotyczyła właśnie ciemnej liczby zabójstw popełnianych w Polsce.

Pamięta, to było jesienią, doszedł do niego telegram z okolic Nowego Sącza. Tamtejsi policjanci pisali, że zaginęła matka z dziećmi, że będzie prowadzona akcja poszukiwawcza. Z tego telegramu wynikało, że jedno z tych dzieci stale zażywa leki, a od blisko dwóch miesięcy matka nie dawała znaków życia. Nie wzięła ze sobą żadnych ubrań, a rodzina zaginęła w środku lata. Było bardzo gorąco.

- Szybko sobie uświadomiłem, że ta kobieta nie mając żadnych pieniędzy i oszczędności w banku, nie mogła przetrwać z dwójką dzieci przez prawie trzy miesiące. Uznaliśmy, że mamy do czynienia z zabójstwem - tłumaczył.

Podejrzanym był ojciec chłopców. Ten człowiek po zaginięciu konkubiny i dzieci wypowiadał dziwne zdania. Nie mieszkał już z tą kobietą, był z nią w konflikcie. Z akt sprawy i z materiałów zgromadzonych w śledztwie wynikało, że to on może być mordercą. Michalec rozmawiał z nim trzy godziny i nie zauważył żadnych oznak, które wskazywałyby na jego winę.

- Pamiętam miejscową policję, która cały czas zakładała, że ta matka albo żyje albo zabiła synów, a potem sama powiesiła się w lesie. Tyle tylko, że akcja poszukiwawcza nie przynosiła żadnego efektu, dlatego nas wezwano. Zwłoki całej trójki znaleźliśmy trochę przez przypadek. Pies do wykrywania ciał, niestety, nie bardzo nam pomógł. Już mieliśmy stamtąd odjeżdżać, bo robiliśmy przeszukanie w domu byłego męża tej kobiety, kiedy jeden z kolegów poszedł za potrzebą i zauważył lekko wzruszoną ziemię. Postanowiliśmy to sprawdzić - opowiadał.

Zaczęli kopać. Odkopali szczątki. Gdy zauważyli rękę dziecka towarzyszący im miejscowi funkcjonariusze policji przekonywali, że to noga świni. Ludzie w tej okolicy w ten sposób zakopują niepotrzebne resztki po zabiciu zwierząt. Potem odkopali kolejną rękę, wreszcie trzecie zwłoki. Zatrzymali człowieka, który dokonał morderstwa. Nie był nim pierwszy mąż kobiety ani jej konkubent. Zabił syn kobiety z pierwszego małżeństwa.

Dlaczego?

- Nie pamiętam, który polski psycholog, ale czoła przed nim chylę, napisał w swojej książce - „demon poczucia krzywdy”. Ten człowiek czuł się niekochany przez swoją matkę, ona opiekowała się dwójką jego młodszego rodzeństwa z drugiego związku. A on był traktowany na zasadzie: przynieś, podaj, pozamiataj. Nie wytrzymał - wspominał Bogdan Michalec.

Prowadził sprawę zaginięcia człowieka, który mieszkał na co dzień w Austrii. Przyjechał odwiedzić matkę do Krakowa. Miał pieniądze na zakup małego fiata, bo to się działo na początku lat 90. Matka wyszła na uroczystości związane z Bożym Ciałem, wróciła z kościoła i nie zastała syna. Córka stwierdziła, że brat trzasnął drzwiami i wyszedł. Człowieka nie było 12 czy 13 lat, zanim on pochylił się nad sprawą. Przeczytał akta i wiedział, że to żadne zaginięcie, że poszukiwany nie żyje. Zwłoki znaleźli w piwnicy. Mężczyznę zabił jego szwagier. Dla tych nieszczęsnych pieniędzy na samochód.

Ale są historie, w których wciąż nie widać końca, żadnego sensownego rozwiązania. Tą sprawą żyje nie tylko Ameryka, twarz 21-letniej Maury Murray znają miliony ludzi na całym świecie.

7 lutego 2004 roku, ojciec kobiety - Fred pojechał odwiedzić córkę, która studiowała pielęgniarstwo na Uniwersytecie Massachusetts. Chciał kupić jej nowy samochód. Ojciec z córką obejrzeli kilka aut, później zjedli razem kolację. Mieli ze sobą świetny kontakt, lubili spędzać razem czas. Ojciec pożyczył Maurze swój samochód, córka odwiozła go do motelu, a sama udała się na studencką imprezę. Kiedy wracała nad ranem do akademika, doszło do wypadku. Maurze nic się nie stało, ale szkody wyceniono na 10 tys. dolarów. Martwiła się, zadzwoniła do swojego chłopaka, który studiował w innym stanie. Uspokajał ją.

W poniedziałek 9 lutego Maura spakowała swoje rzeczy, wybrała pieniądze z bankomatu, wydrukowała mapy i napisała maila do swoich profesorów, że nie będzie jej tydzień. Skłamała, że umarł ktoś z rodziny. Kupiła jeszcze trochę alkoholu i ruszyła przed siebie. Prawdopodobnie zmierzała w jedno z miejsc, które odwiedzała w dzieciństwie z ojcem w pobliżu Gór Białych. Próbowała nawet zarezerwować sobie nocleg, ale ostatecznie jej się to nie udało.

Według policji z Haverhill w stanie New Hampshire, jeszcze tego samego dnia, o godz. 19.27, samochód Maury uderzył w drzewo na Wild Ammonoosuc Road w Woodsville. Na miejsce policjantów wezwał kierowca autobusu, świadek zdarzenia. Maura była cała i zdrowa, mówiła, żeby nie wzywał służb, że już to zrobiła. Nie uwierzył, w tym rejonie ciężko było z zasięgiem, wrócił do domu i zadzwonił po policję. Funkcjonariusze przybyli na miejsce, ale młodej studentki nie było. Psy tropiące szybko zgubiły trop, Maura prawdopodobnie przeszła poboczem kilkadziesiąt metrów, potem zniknęła. Śledczy przyjęli kilka możliwych teorii: jedna zakłada, że Maura przestraszona kolejnym wypadkiem uciekła, zgubiła drogę i zmarła z wyziębienia. Inna, że wsiadła do przejeżdżającego samochodu i została zamordowana. Jeszcze inna, że popełniła samobójstwo, w co nie wierzy rodzina kobiet.

Tydzień po zniknięciu Murray, jej ojciec i chłopak wystąpili w programie „American Morning” stacji CNN. Do śledztwa kobiety włączyło się FBI. Dziesięć dni po jej zniknięciu przeprowadzono drugie przeszukanie terenu, na którym znaleziono samochód młodej kobiety, wykorzystano psy tropiące specjalizujące się w znajdowaniu zwłok, helikopter z kamerą termowizyjną. Nic. 26 lutego starsza siostra Maury odkryła podartą białą bieliznę damską leżącą w śniegu na ustronnym szlaku, ale testy DNA jednoznacznie wykazały, że bielizna nie należała do Murray. Na początku marca wyczerpana poszukiwaniami rodzina wymeldowała się z motelu, bliscy studentki wrócili do swoich domów. O historii Maury powstało kilka książek, podcastów, nawet blogów. Rodzina wciąż jej szuka.

Podobnie tajemnicza wydaje się historia Tomka Cichowicza. Chłopiec zniknął sprzed domu w Dobrym Mieście 27 lat temu - 17 marca w 1990 roku. Był pod opieką ojca, który na kilka chwil stracił go z oczu. Zrozpaczona rodzina rozpoczęła poszukiwania na własną rękę, powiadomiła o zaginięciu milicję. Jeden z kolegów zaginionego Tomka powiedział, że chłopiec odszedł z nieznajomym mężczyzną, ten miał być brzydki - tak mówił przynajmniej świadek zdarzenia. I rzeczywiście, w kierunku, który wskazał odnaleziono charakterystyczne ślady obuwia, jakie tego dnia miał na sobie zaginiony chłopiec.

Jolanta Cichowicz - matka Tomka jest przekonana, że jej syn żyje, ale przez ponad 30 lat nie udało się znaleźć dzisiaj dorosłego już mężczyzny.

W 2008 roku policyjni specjaliści sporządzają tzw. portret progresywny Tomka. Siedem lat później na portalu Facebook zostaje utworzona strona „Tomasz Cichowicz” poświęcona poszukiwaniom Tomka. Po około miesiącu zaangażowana w poszukiwania Iwona Modliborska tworzy anglojęzyczną stronę „Missing / Kidnapped Tomasz Cichowicz”.

I wtedy stała się rzecz niebywała, użytkownik o nazwie Warner Douglas napisał do Iwony maila sugerując, że zaginiony Tomek to zasłużony wojskowy. Dołączył do swojej informacji zdjęcie. Mama Tomka oglądając je poczuła, że to rzeczywiście może być jej syn. Udało się ustalić, że mężczyzna ze zdjęcia to Ryan Pitts, amerykański żołnierz odznaczony przez prezydenta USA Baracka Obamę medalem honoru za wojnę w Afganistanie. Nie wiadomo dokładnie, kiedy się urodził, na pewno w 1985 roku, jest więc rówieśnikiem Tomka Cichowicza. Jego rodzice, podobnie jak przyrodni brat mają inne nazwiska niż Ryan. Wiadomo, że dziadek mężczyzny miał polskie korzenie, mówił w języku polskim. Uczył wnuka w domu. Rodzina Ryana bardzo często się przeprowadzała, nie wiadomo jednak, dlaczego tak się działo.

Iwona Modliborska skontaktowała się z Ryanem, opisała mu historię zaginięcia Tomka. Mężczyzna na początku chętnie odpisywał, potem przestał odpowiadać na maile. Nie przysłał zdjęcia z dzieciństwa, nie potwierdził, czy ma bliznę po wycięciu wyrostka robaczkowego, bo taką miał Tomek, nie napisał, jaką ma grupę krwi. Wreszcie nie wyraził zgody na przeprowadzenie badań DNA, a takie badania można wykonać tylko za zgodą osoby zainteresowanej. Sąd jest w takich przypadkach bezradny.

Cóż, być może nigdy nie dowiemy się, czy Ryan Pitts, to Tomek Cichowicz, chyba że przyjdzie taki moment, kiedy Ryan będzie chciał poznać prawdę. A może Tomek nie żyje?

Może kiedyś poznamy prawdę. Czasami trzeba na nią poczekać wiele lat.

Policjanci z łódzkiego Archiwum X mimo to cały czas pracowali nad sprawą zaginionej 16 lat temu kobiety. W grudniu 2022 roku śledczy z udziałem archeologów, antropologów i specjalistycznego sprzętu rozpoczęli przeszukiwania obszaru na terenie dzielnicy Łódź-Górna. Pół roku później odkopali ciało kobiety, to była poszukiwana od 16 lat zaginiona.

Śledczy zatrzymali też 42-latka, prawdopodobnego sprawcę. Mężczyzna podczas przesłuchania przyznał się do zbrodni, złożył też bardzo szczegółowe wyjaśnienia.

25 lipca 2007 roku zobaczył kobietę i zaplanował jej zabójstwo. Wykopał w lesie grób. Następnego dnia czekał aż ofiara będzie szła w kierunku autobusu, którym dojeżdżała do pracy, mieszkał tuż obok. Zaatakował ją, próbował zgwałcić, wreszcie zabił. Ciało przeniósł do wykopanego dołu, tam je zakopał.

Zaginięcie kobiety zgłosiła w 2007 roku rodzina. Pracujący wówczas nad sprawą śledczy przesłuchali wiele osób, weryfikowali każdą informację mogącą mieć związek z zaginięciem. Zakładano wiele hipotez. Jedna z nich zakładała, że kobieta mogła zostać zamordowana. Po 16 latach historia została rozwiązana.

Bogdan Michalec mówi, że człowiek będzie pamiętał zabójstwo do końca życia, że zostawia ono ślad na jego duszy. Zbrodnia dotyka trzech kategorii osób - sprawcy, pokrzywdzonej rodziny, świadków, którzy przypadkowo coś wiedzą. Do końca życia ich to gnębi. Bardzo często dopiero na łożu śmierci decydują się mówić. Podobnie jest z zabójcami. Oni też, albo noszą w sobie piętno zbrodni, albo boją się, że ktoś pozna ich tajemnicę. I często poznaje.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.