Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodnia, niewinnie skazany i polityka. Czyli partyjna bijatyka zamiast szukania winnych

Marcin Rybak
Tomasz Komenda wyszedł na wolność po 18 latach pobytu za kratami
Tomasz Komenda wyszedł na wolność po 18 latach pobytu za kratami Pawel Relikowski / Polska Press
Wybuchła polityczna burza po ujawnieniu historii Tomasza Komendy. Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki mówi o III RP w pigułce, a mecenas Roman Giertych odpowiada, że „główna faza śledztwa” w tej sprawie przypadała na czasy, w których szefem resortu sprawiedliwości był Lech Kaczyński.

Mowa o historii wrocławianina, który 18 lat siedział w więzieniu skazany za gwałt i morderstwo 15-latki. Teraz prokuratura jest pewna, że tego nie zrobił i chce jego uniewinnienia. W czwartek Tomasz Komenda został przedterminowo zwolniony z więzienia.

O sprawie mówi cała Polska, a politycy zaczęli się przerzucać oskarżeniami, kto zawinił: III RP „stworzona przy okrągłym stole”, czy ręcznie sterujący resortem sprawiedliwości Lech Kaczyński.

„Lech Kaczyński - napisał Roman Giertych na Twitterze - „prezentował się jako szeryf zwalczający bezwzględnie przestępczość”. Wspomniał też, że to za jego czasów „prokuratura wielokrotnie składała wniosek o zastosowanie wobec niewinnego aresztu”.

W odpowiedzi na te zarzuty usłyszeliśmy, że gdy Tomasz Komenda trafił do aresztu, to ministrem sprawiedliwości była Hanna Suchocka. I że dowody w tej sprawie zbierano, zanim Lech Kaczyński został ministrem.

W dyskusjach przypomniano również, że nieprawidłowości w miłoszyckim śledztwie spowodowały postępowania dyscyplinarne wobec prokuratorów, a w końcu - w 2001 roku - doprowadziły do dymisji ówczesnego prokuratora okręgowego we Wrocławiu. I to dziś ma być dowodem na ręczne sterowanie prokuraturą i śledztwami przez Lecha Kaczyńskiego. A wręcz na wywieranie przez niego presji, żeby Tomasza Komendę oskarżyć.

Ze strony PiS pojawiają się pytania o rolę sędziów w wyroku. Wykorzystano przy tym fragment wypowiedzi sędziego Jerzego Nowińskiego z wrocławskiego Sądu Okręgowego. Decydując w czwartek o uwolnieniu Tomasza Komendy, powiedział, że wyroki skazujące niewinnego człowieka za zbrodnię, której nie popełnił, to efekt „fali błędów i pomyłek”. - Sąd być może działał pod pewną presją - dodał Nowiński.

- To oznacza, że sędzia nie kieruje się dowodami, nie kieruje się faktami, tylko kieruje się presją. (...) Oni (sędziowie) jakby przyznali, że tak funkcjonuje III Rzeczpospolita. To kulawe państwo stworzone przy okrągłym stole - mówił wiceminister Patryk Jaki w Polskim Radio. A na Twitterze napisał o „nieudacznikach z PO”.

Sensacyjnie zabrzmiały sobotnie informacje ministra Zbigniewa Ziobry. Jak mówił, już w 2010 roku wrocławski prokurator Bartosz Biernat sugerował, że Komenda jest niewinny. Ale jego przełożeni „zamietli sprawę pod dywan” i nie byli zainteresowani tą sprawą. Dziś prokurator Biernat jest w zespole prowadzącym śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej.

O KULISACH SPRAWY I BŁĘDACH ŚLEDCZYCH - CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Naszym zdaniem to nie polityka i politycy zawinili. Lech Kaczyński dyscyplinował prokuratorów, bo docierały do niego skargi na opieszałe i nieudolne śledztwo. A także na sposób traktowania pokrzywdzonych - rodziców zamordowanej dziewczynki - we wrocławskiej prokuraturze. Sąd zaś wydał wyrok, bo był przekonany, że ma bezsporne dowody winy, iż Tomasz Komenda w nocy z 31 grudnia 1996 na 1 stycznia 1997 rzeczywiście był w podwrocławskich Miłoszycach, gdzie dopuścił się gwałtu i morderstwa 15-latki.

Były trzy ekspertyzy, czterech różnych specjalistów: od badań śladów zapachowych, od genetyki, medycyny sądowej i od mechanoskopii. Ten ostatni ekspert dopasowywał ślady na ciele ofiary do zębów oskarżonego. Dziś prokuratura nie ma wątpliwości, że doszło co najmniej do pomyłki. Jeśli nie fabrykowania dowodów winy. O tym, że Tomasz winny nie jest, świadczyć mają nowe ekspertyzy. Wykonane nowszymi metodami. I dokładniej niż przed laty.

„Wiele wskazuje na to, że tam były kardynalne błędy” - mówił komendant główny policji Jarosław Szymczyk w Radiu Zet. Mówił o śledztwie w sprawie miłoszyckiej zbrodni. To przełom. Pierwszy raz od 21 lat wysoki rangą oficer policji oficjalnie przyznaje coś, co było wiadomo od zawsze - w tej sprawie były kardynalne błędy.

Na wiele z nich wskazywała w swoich pismach i wnioskach ówczesna pełnomocnik rodziców zamordowanej dziewczynki mecenas Ewa Szymecka. Zaczynając od tego, że zabudowania, przy których znaleziono ciało ofiary, przeszukano dopiero po tygodniu.

Mecenas Szymecka do dziś pamięta scenę w gabinecie jednego z prokuratorów prowadzących tę sprawę. - Wyciągnął z szafy kopertę i rzucił ją na stół, oznajmiając: „Proszę sobie to zabrać, to sukienka denatki”. Po czym zdumiona pani adwokat próbowała tłumaczyć prokuratorowi, że na tej sukience mogą być jakieś ślady pozostawione przez mordercę.

„Ta sprawa kwalifikuje się na proces poszlakowy, ale to może się nie udać, można przegrać w sądzie, a ja jeszcze żadnej sprawy nie przegrałem”. To słowa jednego z prokuratorów, jakie zapamiętał ojciec zamordowanej Małgosi. Inny śledczy powiedział ojcu, że musiałby go zamknąć, gdyby nie fakt, że jest pokrzywdzonym. To zapewne komentarz do emocji ujawnianej przez ojca ofiary zbrodni.

Rodzice pisali do przełożonych prokuratorów, nawet do kancelarii Prezydenta RP. „Nie mam już siły, abym ja, zwykły, szary człowiek, doczekał się wyjaśnienia zbrodni, jaka spotkała moją córkę Małgosię” - napisał ojciec w jednej ze skarg.

Dziś wiemy więcej. Choćby to, co szokuje najbardziej - nie zwrócono uwagi na zeznanie jednego ze świadków, który opisał skarpetki Małgosi cztery dni po zbrodni. A te mógł widzieć jedynie morderca. Dziś prokuratura ma dowody, że właśnie ta osoba - Ireneusz M. - to sprawca.

Co prawda był on w 1997 roku w kręgu podejrzanych, ale dziś wydaje się, że zbyt łatwo został z niego wykluczony. Chociaż zadecydowały o tym badania genetyczne i badania śladów jego zębów. Eksperci orzekli, że czapka znaleziona na miejscu zdarzenia nie należy do Ireneusza M., a ślady zębów na ciele ofiary nie należą do niego. Z przeprowadzonych dziś ekspertyz wynika, że jest przeciwnie. Badania genetyczne przeprowadzono niezbyt dokładną metodą. Nie wiemy, dlaczego nie zastosowano innej - dostępnej wówczas, znacznie dokładniej identyfikującej kod genetyczny.

Ale to nie wszystko. Już na pierwszym przesłuchaniu Ireneusza M. - 4 stycznia 1997 roku - pojawił się wątek czapki. I policjant nie zwrócił uwagi na to, co wówczas powiedział świadek. „Miałem na głowie wełnianą czapkę koloru czarnego. Tę czapkę mam do tej pory”.

To sensacyjne wyznanie policjant zignorował. Dlaczego to kluczowe? Bo na miejscu zbrodni znaleziono czarną wełnianą czapkę. A z akt sprawy nie wynika, by policjant sprawdził, czy rzeczywiście Ireneusz M. powiedział prawdę, czy ma tę czapkę i czy to jest ta sama czapka, którą miał przed zbrodnią.

Ci, którzy dziś znają sprawę, mówią, że takich błędów było więcej. Wszystkie trzeba wyjaśnić. Ustalić, skąd wzięły się „dowody” winy Tomasza Komendy. A potem szukać odpowiedzialności politycznej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zbrodnia, niewinnie skazany i polityka. Czyli partyjna bijatyka zamiast szukania winnych - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska