Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeby otworzyć własny biznes, musiał przejść przez horror

Danuta Kuleszyńska
- Chciałem być stolarzem, ale się nie udało. No to jestem wulkanizatorem. Ważne, żeby w życiu znaleźć dla siebie miejsce - mówi Stanisław Bojkowski
- Chciałem być stolarzem, ale się nie udało. No to jestem wulkanizatorem. Ważne, żeby w życiu znaleźć dla siebie miejsce - mówi Stanisław Bojkowski fot. Aleksander Majdański
- Ufa pan ludziom? - Nie, odkąd mnie okradli, a potem zamknęli w piwnicy. Straciłem wiarę w uczciwość, po tym jak kazali mi kopać dół dla siebie.

Trzy tysiące opon. Tyle Stanisław Bojkowski ułożył na swoim podwórku w Budziechowie. Sprowadził je z Niemiec. Są używane, mają po dwa, trzy lata. - Niczym się nie różnią od nowych - przekonuje. - A nowe w sklepie kosztują ze 300 zł. od sztuki. A u mnie można dostać za stówę.

W maju Stanisław Bojkowski zrobił kurs wulkanizatora, dostał dyplom i papiery na naprawę opon do samochodów osobowych i ciężarowych. Jako bezrobotny dostał pożyczkę z Europejskiego Funduszu Społecznego na otwarcie własnego biznesu: 8 tysięcy zł. Dorzucił trochę własnych oszczędności, kupił maszyny, garaż przerobił na zakład wulkanizacyjny. Nad wejściem namalował wielki szyld, żeby z ulicy było widać. Firmę nazwał "Gum Boj" - Gum, bo opony są gumowe, a Boj od mojego nazwiska - wyjaśnia.

Mówi, że nareszcie swobodnie oddycha. I że już nie boi się nikogo, że może spokojnie spać. - Mam stabilny dochód i wiem, że biznes będzie dobrze się kręcił. Nie wchodzę z nikim w interes, bo zawsze kończyło się to dla mnie tragicznie - przyznaje.

Licho jakieś podkusiło

W kieszeni ma fach stolarza. W Jasieniu przy fabryce mebli kończył zawodówkę. Swoją przyszłość wiązał z zakładem. Zaczął pracować na lakierni, gdy dostał powołanie do wojska. Miał 19 lat. Tak jak Lilianna, jego dziewczyna. - Z Lilą wystrychnęliśmy wojsko na dudka. Zaplanowaliśmy dziecko, wzięliśmy sądownie ślub i jako jedynego żywiciela rodziny zostawili mnie w spokoju - wspomina.

Dziewięć miesięcy później na świat przyszła Daria. Dziś ma 18 lat, gra na skrzypcach i kończy ogólniak muzyczny we Wrocławiu.

Po ślubie z Lilianą szybko stracił pracę. Wrócił do Budziechowa i zajął popegeerowski dom w którym mieszka do dziś. - Niedawno wykupiliśmy go na własność - dodaje.

Żeby przeżyć, handlował donicami. Ale był ambitny, zamarzył o własnym biznesie. Postawił na stolarkę. Wcześniej u stolarza Wołoszyna nauczył się robić meble kuchenne. W Jasieniu wydzierżawił zakład z maszynami, zatrudnił ludzi, zaczął produkcję łóżek piętrowych. Biznes kręcił się dobrze, szybko stanął na nogi. - I wtedy jakieś licho podkusiło mnie, żebym z Ukraińcami wszedł w interes - wspomina. - Namówili, żebym stolarkę otworzył u nich, bo na Ukrainie drewno tańsze. Na przyczepę wrzuciłem maszyny i pojechałem.

Partnerzy byli nieuczciwi. Stanisława Bojkowskiego uwięzili w piwnicy i okradli ze wszystkiego: z pieniędzy, maszyn, samochodu. - Trzymali mnie ponad dwa miesiące - wspomina. - Nie powiem, traktowali dobrze, ale co z tego skoro straciłem wszystko, popadłem w długi, musiałem zlikwidować zakład w Jasieniu.

Straszyli że mnie podpalą

Pomysł na wystawki przyszedł z modą. Wszyscy wokół zwozili z Niemiec używane sprzęty i handlowali. Co drugi dom w Budziechowie trudnił się tym zajęciem. Bojkowski nie chciał być gorszy. - Musiałem jakoś stanąć na nogi - tłumaczy. - Nie mogłem pozwolić, żeby Lila utrzymywała cały dom.

Za towarem jeździł do Berlina. Pierwszy sprzęt ściągał - jak mówi - ze śmietnika. Zwoził lodówki, pralki, telewizory, rowery... - Dziennie pięć samochodów jeździło do Niemiec - mówi - Potem doszły jeszcze meble...

Interes rozkręcił się na dobre, niemiecki towar hurtowo zabierali z podwórka klienci zza wschodniej granicy. Bojkowski znów stanął na nogi. Ale komuś to się nie spodobało.

- Było tak, że zrobiłem ludziom przysługę bo mnie o to poprosili. A jak zrobiłem, to wywieźli do lasu i zaczęli torturować - opowiada ze spokojem w głosie. - Żeby wystawki wybić mi z głowy... No więc przywiązali do góry nogami, przypalali papierosami, skopali, połamali żebra. Do gardła wlali jakieś narkotyki, a potem zamknęli w bagażniku i wywieźli w głąb lasu. Straszyli, że obleją mnie benzyną i podpalą. Potem kazali kopać dół... Żegnałem się z życiem... I jakiś cud się stał, że mnie po prostu nad tym dołem zostawili. Zagrozili, że jak pisnę na policji, to zabiją całą rodzinę...

Na policję nie poszedł, bał się o dzieci. Zrezygnował z wystawek, został bezrobotnym.

Co człowiek ma w środku

Dziś ze spokojem przechadza się między oponami. - To mój cały świat - pokazuje.
- A jak znów coś dziwnego panu się przydarzy?
- Przestałem być naiwny. Po tamtych wypadkach już nie ufam ludziom, nie wierzę w uczciwość w interesach... Wolę robić je sam... Nie potrzebuję żadnych spółek i układów. Mam swoją firmę i tyle.

Po tych doświadczeniach zrozumiał jedno: że nie bogactwo jest wartością. Wartością jest sam człowiek i to, co ma w środku. - Bo największym bogactwem człowieka jest jego dusza - sumuje filozoficznie. - I wystarczy, gdy jest na chleb i żeby w rodzinie nikt głodny nie chodził.

Córkom i synowi powtarza, że najważniejsze, to być sobą, nie grać i zawsze mówić prawdę bez względu na to jaka ona jest. I dążyć do szczęścia trzeba.
- A szczęście to cieszyć się z każdego dnia i żyć spokojnie - mówi. - I ja teraz jestem szczęśliwy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska