Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeby pacjent i jego rodzina czuli się jak ludzie

Zbigniew Borek 95 722 57 72 [email protected]
archiwum GL
- Lepiej od nas musicie sobie radzić ze stresem - apeluję do personelu po tym, jak trzy razy trafiłem do szpitala.

Nie byłem tam jako dziennikarz ani jako pacjent. W ciągu ostatniego pół roku jako członek rodziny chorych zaliczyłem: kardiologię, neurologię i Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR). Nie mam zastrzeżeń do leczenia. Przekonałem się jednak, że szpital albo nie ma procedur informacyjnych, albo pozostawia tu pracownikom pełną dowolność. Skutek? Spotkałem lekarzy i pielęgniarki, których podejście było w pełni profesjonalne, jak i takich, którzy mentalnie jeszcze tkwią w komunie, gdzie "doktor" był panem i władcą, a pacjentom i rodzinie zostawało czapkować. No, ale po kolei.

Mimo późnej pory transport mojej mamy do szpitala, "przejście" przez SOR i pobyt na kardiologii przebiegał jak "książka każe". Przez cały czas wiedziałem, co i dlaczego dzieje się z moją mamą, czy i kiedy mogę jej towarzyszyć, gdzie i ile mniej więcej czasu mam zaczekać. W środku nocy młoda lekarka na oddziale kardiologii przedstawiła się, poinformowała mnie, jaki jest stan mojej mamy, jaki zabieg przed chwilą wykonano i dlaczego akurat ten, dlaczego na wszczepienie rozrusznika serca trzeba czekać do rana i jak ten czas moja mama spędzi, a nawet to gdzie ja mogę go spędzić. Moje pytania doczekały się wyczerpujących odpowiedzi udzielonych zrozumiałym dla laika językiem.

Druga sprawa to szwagier z udarem. Tu dołączyłem już "w trakcie", ale wiem, że pogotowie przyjechało błyskawicznie, rozpoznanie było równie szybkie, a w parze z tym poszło rozpoczęcie leczenia. Informacje od lekarzy trzeba było jednak wyciągać. Potwierdzili jedynie, że to udar, ale nie wzięli pod uwagę tego, że przeciętnemu człowiekowi niewiele to mówi. Na "dzień dobry" nie zna ani przyczyn choroby, ani przebiegu, ani tym bardziej rokowań. Gdy spotyka to bliskich, przeciętny człowiek tkwi w szoku. Naoglądał się też filmów, na których widać, że nawet w dramatycznie trudnych sytuacjach zawsze w szpitalu znajdzie się ktoś, kto choćby wstępnie poinformuje rodzinę, co i jak.

No i przypadek trzeci: żona, którą potworny ból brzucha budzi w niedzielę nad ranem. Nie możesz z nią jechać od razu do szpitala, bo tam i tak odeślą was najpierw do ambulatorium przy ul. Piłsudskiego (na SOR-ze byłem świadkiem, jak bez jednego spojrzenia odesłano kobietę, która skarżyła się na nagłe kłopoty z widzeniem). W ambulatorium lekarz spróbuje żonie pomóc zastrzykiem, ale bez skutku, więc wyśle na chirurgię do szpitala. Nie dowiesz się od niego, że na chirurgię żona może trafić tylko przez SOR, tego musisz dowiedzieć się sam. Pan za ladą na SOR-ze odsyła do konkretnej sali, ale tam trwa akcja ratowania starszej pani. Drzwi są szeroko otwarte, patrzysz na to wszystko, a żona zwija się na ścianie. Kiedy chcesz zapytać, gdzie masz czekać, żeby nie zawadzać, nie zdążysz otworzyć ust - przechodząca obok pielęgniarka cię ofuknie: "czekać!". Kiedy akcja ratunkowa minie, ty dalej czekasz. Widzą cię lekarze, pielęgniarki, sanitariusze, ale nikt nie reaguje. Żona dalej zwija się z bólu, więc w końcu grzecznie (tak!) pytasz, kiedy otrzyma pomoc i gdzie ma na nią zaczekać. Wywiązuje się dyskusja z doświadczoną lekarką, która najwyraźniej uważa, że "czekać znaczy czekać". Napięcie przerywa młody lekarz. Uśmiechnięty szybko rozładowuje atmosferę i zajmuje się żoną. Potem wszystko już idzie profesjonalnie, włącznie z badaniami, środkami zaradczymi i diagnozą chirurga.

Wiem, wiem, najpierw jest ratowanie życia i zdrowia, a dopiero potem "grzeczności". Rozumiem, że "czasem nie ma czasu". Myślę jednak, że nie w tym tkwi sedno problemu. Żeby była jasność: nie chodzi mi o to, by kogokolwiek piętnować. Moja rodzina doczekała się szybkiej i trafnej diagnozy oraz skutecznego leczenia, jestem więc personelowi wdzięczny. Jest tylko jedno "ale" i to jest mój apel do lekarzy i pielęgniarek: traktujcie nas jak równych sobie. Dla nas - chorych czy ich bliskich - wizyta w szpitalu zwykle wiążę się z urazem. Dla Was jest codziennością. Wy w szpitalu pracujecie, my jesteśmy gośćmi. Bez ogródek: to Wy lepiej od nas musicie sobie lepiej radzić ze stresem. A tak niewiele trzeba: wystarczy zacząć od dzień dobry, nazywam się tak i tak, proszę czekać tu i tu, otrzyma pani/pan dalsze informacje za tyle i tyle. To zajmuje kilkanaście sekund, a gdy trzeba, da się skrócić do kilku. To mieści się w granicach profesjonalizmu, etyki zawodowej i kultury osobistej, a dla pacjenta i jego rodziny, która zawsze "choruje" razem z nim, zmienia postać rzeczy.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska