Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zginęli od kul pijanego sołdata. Należała im się część naszej pamięci

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Mariusz Kapała
W Karszynie odbyła się niezwykła uroczystość. Na miejscowym cmentarzu pochowano szczątki trzynastu osób, Niemców i Polaka zabitych w tej wsi w 1945 roku przez pijanego sołdata.

Pastor z Drezna i kargowski proboszcz pokropili czarne skrzyneczki w kształcie trumien święconą wodą, wypowiedzieli nad otwartą mogiłą ważne słowa. Było o duszy, pojednaniu i sprawiedliwości. Tej boskiej. Młodzież zapaliła znicze, strażacy włączyli syreny. Ale dla Tadeusza Mąkosy najważniejsze było, aby już nie słyszał. Aby przestał słyszeć płacz, lament umierającej 2,5 letniej Renate...

- Przychodziłem tutaj, do naszego karszyńskiego kościoła i modliłem się przed obrazem św. Jadwigi Śląskiej, aby jako patronka wszystkich mieszkańców Śląska, i Polaków, i Niemców, pozwoliła mi nadać tej historii godny finał, uciszyć ten lament, który rozlegał się w mojej głowie - mówi z trudem, kryjąc wzruszenie, drżącą brodę.

Seria z automatu

Mroźny, styczniowy dzień 1945 roku. Karszyn jest pusty, słychać jedynie pokrzykujących rosyjskich żołnierzy, może jakąś muzykę graną na harmoszce w klimacie "Kalinki", może warkot silników wojskowych pojazdów? Niemców już we wsi niemal nie ma, uciekli do obozu przejściowego w Świdnicy. Może zobaczylibyśmy otwarte okna opuszczonych domów ze zwisającymi jak całuny firankami, wyrzucone na podwórka meble, może usłyszelibyśmy jeszcze wycie jakiegoś porzuconego psa? Pozostały jedynie dwie rodziny. Vogtowie, którzy czekają na powrót starszej pani Vogt, bo trafiła właśnie do szpitala i Mätzschke. Głowa tej drugiej rodziny, Hermann, jako piekarz był przekonany, że nic mu nie grozi. Bolszewicy przecież także chleb jeść muszą. Wierzył także, że pomoże im wstawiennictwo Władysława Dymalskiego, polskiego robotnika przymusowego, którego przecież traktowali niemal jak członka rodziny.

Mimo to tego dnia postanawiają opuścić centrum wsi, gdzie robi się niebezpiecznie. Samogon, żołnierze, strzały... Niestety, na swojej drodze spotkają pijanego rosyjskiego sołdata. Droga jest piaszczysta, wokół płoty, niewielki plac. Żołnierz może ma skośne oczy, rozchełstany mundur, może coś wykrzykuje bełkotliwie w ich kierunku. Nie rozumieją o co chodzi do chwili, gdy pociąga za spust automatu. Starsi wiedzą, że właśnie umierają. Na gruntowej drodze obok piaszczystego placu pozostali w dziwnych, wykręconych pozach Josef Vogt - lat 63; Lucie Vogt - lat 35; Gertrud Vogt - lat 27; Marie Vogt - lat 65; Antonia Vogt - lat 19; Irene Vogt - lat 14; Christa Vogt - lat 10; Reinhold Vogt - lat 9; Hermann Mätzschke - lat 65; Anna Mätzschke - lat 63; Elizabeth Mätzschke - lat 24; Renate Mätzschke - lat 2,5 oraz polski robotnik przymusowy Władysław Dymalski lat 41. Ciała ofiar leżały niepochowane przez wiele tygodni. Dopiero, kiedy ziemia rozmarzła, zostały zakopane w tym samym miejscu, gdzie zginęli...

- Po latach historię tę dopowiedziała córka autochtonów, którzy wówczas także zostali w Karszynie - dodaje Mąkosa i nie kryje wzruszenia. - Ta rodzina mieszkała tuż obok, usłyszała serię z karabinu, ale bała się nawet wystawić głowę. I później długie godziny, może dni nawet, rozlegał się płacz, kwilenie dziecka. Była to właśnie Renate, która była zbyt mała, by także ją trafiła kula. I leżała tak obok stygnących, a później zimnych zwłok matki. Tak długo trwało zanim zamilkła. Zamarzła. I od tamtej chwili słyszę ten lament...

Co oni winni?

Przed tygodniem na karszyńskim cmentarzu, we wspólnej mogile spoczęły szczątki trzynastu ofiar tamtej serii z karabinu. Proboszcz Marek Pietkiewicz podczas uroczystości pogrzebowych mówił o godności człowieka i o nadziei, że karszynianie przychodzący tutaj na groby swoich bliskich, poświęcą modlitwę także tym ludziom. A drezdeński pastor Erich Busse powoływał się na słowa Jezusa, apelującego o to, abyśmy dbali o pokój na świecie. Jednak uczestnicy tego pogrzebu nie mogli oderwać oczu od tych czarnych skrzynek. Bo niby to pomyślny finał tej tragedii, przywrócenie pamięci, ale...

- Boże, te dzieci... - Krystyna Benyskiewicz chwilę modliła się przy grobie rodziców. - Ja rozumiem, wojna, ale przecież to byli zwykli, normalni ludzie, tacy jak my. Rolnik, piekarz, kobiety, dzieci. Co oni mieli wspólnego z Hitlerem, z tymi zbrodniami?
- Ja myślę tylko o tym, że mieszkali w jednym z tych domów, chodzili tymi samymi drogami, kochali swoich bliskich, ciężko pracowali i tak jak my i... chcieli żyć - dodaje Edmund Wrona. - I nagle pijany żołdak z pepeszą. Co oni byli winni?

Bogdan Włodarczyk i Bolesław Woźniak pamiętają 1945 rok w Klenicy i Swarzenicach. Pamiętają niemieckiego księdza, któremu nie ufali i to, że wcześniej byli wielokrotnie przez Niemców upokarzani.
- Tak, ten pogrzeb powinien się odbyć - tłumaczy Włodarczyk. - Ci ludzie na to zasłużyli. Dość już nienawiści. To przez tę nienawiść były i są te wszystkie Hitlery, Staliny. Przed 1939 rokiem do czegoś takiego dojść by nie mogło, Niemcy byli przekonani o swojej wyższości. Ale i po 1945 też, bo my ich wszystkich mieliśmy za bandytów, morderców. I bez sensu jest mówienie, że Niemcy sami sobie byli winni. Co winni byli ci ludzie?
- Wujka ten żołnierz zastrzelił jako pierwszego - mówi Mirosława Borowska, bratanica Władysława Dymalskiego. - Próbował stanąć w obronie tych Niemców. Był robotnikiem przymusowym, przywieziono go z Ostrowa, ale ten piekarz, jego rodzina, byli dla niego bardzo dobrzy...

Ktoś mówi o sprawiedliwości, tej ludzkiej. Że rosyjski żołnierz strzelał, gdyż stracił rodzinę. Ktoś inny dodaje, że podobno tego sołdata zastrzelił zaraz po tej zbrodni radziecki oficer. Obok leśniczówki.
- Bzdura, dla nich było zastrzelić Niemca, czy Polaka, jak do psa strzelić - wzrusza ramionami starszy mężczyzna. - Mało to jeszcze takich dołów z pogubionymi na wojnie ludźmi.

Trzynastu parafian

Pastor Erich Busse nie ma wątpliwości, zrobiliśmy to dla przywrócenia godności tym ludziom zamordowanym i zakopanym w przydrożnym dole. A wszystkich ludzi trzeba przecież traktować z szacunkiem.
- Jednak to także sprawa zdrowia psychicznego nas, którzy znaliśmy tę historię i naszych narodów - dodaje. - Musimy dać spokój duszom. Ich i naszym. Odpowiedzialność za wojnę? Nie ma tak, że w historii coś jest białe, a coś jest czarne i w każdej społeczności trafiają się zbrodniarze. Polacy też mają zresztą problem z wieloma kartami swojej historii. A ja chylę czoła przed ludźmi, którzy uczynili tak wiele, aby przywrócić szacunek tym ludziom.
Zadumany proboszcz Marek Pietkiewicz stwierdził, że przybyło mu trzynaścioro parafian, bowiem chrześcijaństwo jest dla wszystkich i jesteśmy jednacy wobec Boga.

O tragedii ze stycznia 1945 roku na dobrą sprawę wiedziano zawsze. Słyszał o niej przybyły w 1945 roku do Karszyna Józef Marek, który mieszka o rzut kamieniem od miejsca zbrodni. Została zresztą zapisana w księgach parafialnych przez miejscowego proboszcza. Głośno przypomniał o niej w 1960 roku proboszcz Jan Meger podczas administracyjnego pochówku ekshumowanych wcześniej 41 robotnic, ofiar niemieckiego tzw. marszu śmierci. Duchowny przypomniał wówczas o ofiarach z Karszyna, które czekają na swoją porcję pamięci. Później kilkakrotnie szukano bezimiennego grobu. Wreszcie wytrwałość Mąkosy sprawiła, że członkowie stowarzyszenia Pomost wbili łopaty we właściwym miejscu. To oni także pomagali teraz pochować szczątki ofiar.

- Czy czuję satysfakcję? Raczej smutek. Zła się nie cofnie - tłumaczy Adam Białas z Pomostu. - Ale to, co robimy, to takie memento. Im dalej od wojny ludzie zapominają, jaka jest okrutna. I takie wydarzenia to przypominają...
Na dnie jednej z trumien znalazło się ledwie kilka kosteczek. Znaleziono je w bucikach Renate... Miała 2,5 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska