Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ziemkiewicz: Ogarnia nas "bydlęcość wszech-ogólna”. Antypisowską histerię nakręcają schamiałe elity

Anita Czupryn
Rafał Ziemkiewicz
Rafał Ziemkiewicz Bartek Syta
- To na pewno największa słabość PiS - jest Komendant, który jako jedyny wszystko wie i ogarnia, a hierarchia zależy od wierności Komendantowi - mówi Rafał A. Ziemkiewicz, publicysta, w rozmowie z Anitą Czupryn.

Dobrze się Pan bawił na Balu Dziennikarzy?
Jak co roku świetnie. Choć nazwałbym go raczej balem „u dziennikarzy”, bo tradycyjnie większość na sali stanowią biznesmeni, politycy i pijarowcy. Fundacji udało się zorganizować całkiem niezłe targowisko próżności.

A Pan ma w sobie próżność?
W odpowiedniej dozie, mam nadzieję. Lubię się chwalić swoją żoną, jest piękna, ma klasę i wszystko to, czego mi brakuje, i jest pod każdym względem godna tego, żeby mi jej zazdrościć. Ale obecność na balu nie oznacza, jak ciska na mnie gromy prawicowy hardkor, „bratania się z Targowicą”. Aula Politechniki Warszawskiej jest duża. Można się omijać z daleka. Mnie w każdym razie nikt z ludzi starego porządku nie próbował wchodzić w drogę.

Szczerze mówiąc, mnie to nie dziwi (śmiech).
Podział był taki, że oni raczej siedzieli przy stolikach i popijali, a myśmy głownie tańczyli.

Chyba nie tylko popijali, bo miałam wrażenie, że tegorocznemu balowi towarzyszył inny klimat. Podobno dziennikarze witali się słowami: „Jesteś przed dobrą zmianą, czy już po dobrej zmianie?”
W moim środowisku nie bardzo się to dostrzega, myśmy swoje zmiany przeszli kilka lat temu. Właśnie obchodzimy trzecią rocznicę powstania tygodnika „Do Rzeczy”. Niemal bez pieniędzy, „nadludzkim wysiłkiem woli”, by użyć zwrotu ze starej pisarskiej anegdoty, udało nam się odbudować najpoczytniejszy swego czasu tygodnik opinii, zniszczony przez paru aparatczyków PO na czele z ministrem Gradem, drugim ministrem Grasiem, jego kolesiem spod śmietnika Hajdarowiczem i bankierem spod esbeckiej gwiazdy, Czarneckim. A musieliśmy walczyć nie tylko z władzą, ale i z frondą braci Karnowskich, wykorzystujących zaplecze finansowe SKOK-ów do bezlitosnego dumpingu i agresywnie grających na prawicowych emocjach. Dziś mamy stabilną pozycję, wzrost sprzedaży rok do roku 10 proc. i wszystko to udało się bez odstępstwa od idei merytorycznego, rzetelnego dziennikarstwa, wolnego od politycznej histerii. Rozumie pani, że z tym doświadczeniem na lamenty zwalnianych z państwowych mediów „gwiazdorów”, którzy kariery zawdzięczają „podwieszeniu”, patrzy się z niesmakiem i zażenowaniem. No, może i z odrobiną zdrowej schadenfraude, pamiętając, jak kibicowali oni swojej władzuni przy niszczeniu presspubliki i innych jej draństwach.

Pan się w tę „dobrą zmianę” włącza?
Dementuję hurtem wszystkie plotki, że mam gdzieś być dyrektorem czy prezesem. Ani mi nikt tego nie proponuje, ani ja się nie ubiegam. Tak jak, o ile wiem, większość dziennikarzy, którzy w ostatnich latach budowali opozycyjne media. Nie rzuca się tego, co z trudem się stworzyło, dla państwowej posadki.

No, to w jaki sposób patrzy Pan na to, co się w mediach dzieje? Zwolnienia w telewizji, część postanowiła zbojkotować media publiczne. Pan Wojciech Czuchnowski, który zaproszony jako ekspert, odczytuje oświadczenie, pani Dominika Wielowieyska też oświadcza, że do telewizji publicznej chodzić nie będzie.
Nie będzie prowadzić autorskiego programu, który nowy zarząd chciał pozostawić na antenie, co samo w sobie pokazuje, że to przywoływanie peerelowskich klimatów, profanowanie oporników i „Murów” Kaczmarskiego, to kabotyństwo i idiotyzm. Jak można porównywać kazuistyczny spór o wybór kilku sędziów ze stanem wojennym? I operetkowe protesty tłustych kotów z podziemną „Solidarnością”? Witkacy miał takie określenie: „bydlęcość wszech-ogólna”. Naprawdę to, co wyrabiają niektórzy ludzie by nakręcić antypisowską histerię sprawia, że ona właśnie nas ogarnia.
Którzy niektórzy?
Jeśli Krystyna Janda, wybitna aktorka, dyrektor teatru, pozwala sobie publicznie na uwagi o klimakterium pani poseł z PiS-u, godne przekupy, to trudno nie mówić o kompletnym schamieniu elit. I co najgorsze, ich samoprzyzwoleniu na to. Jestem przekonany, że nikt jej nie powiedział: „Krysiu, przegięłaś, przeproś, nie wariuj”, przeciwnie, podbechtują: „Brawo, dobrze pisówie dowaliłaś!” i łypią po sobie, kto dowali jeszcze lepiej. Tygodnik „Polityka”, który kiedyś wydawał mi się przeciwnikiem godnym szacunku, zdolnym do dyskusji, a nie tylko obelg i judzenia, wzywa, by sporządzać listy pisowców, i żeby tych pisowców, mało ich samych, żeby ich dzieci publicznie poniżać, zawstydzać i upokarzać! No, przepraszam pani kobiece uszy, ale muszę powiedzieć: kurwa żesz mać!

Proszę bardzo.
Ja chodziłem do szkoły z Moniką Jaruzelską. W czasach „Wujka”, Lubina, morderstw „nieznanych sprawców”. I nikomu przez myśl nie przeszło, żeby ją upokarzać, zawstydzać i atakować, skoro nie możemy dosięgnąć ojca. A generalnie towarzystwo było „anty”, i w szkole, i na wydziale polonistyki.

Ona sama też wtedy z tym towarzystwem trzymała.
Zawsze bardzo szanowałem to, jak potrafiła radzić sobie ze swą trudną sytuacją, zachowując lojalność wobec ojca, własną osobność i zarazem dystansując się od jakichkolwiek profitów z racji urodzenia - dziś dzieci byle wzbogaconego cinkciarza zachowują się bardziej wyniośle niż Monika będąc córką dyktatora. Ale nie każdy to wiedział, zresztą do liceum chodziły i inne dzieci „prominentów” i naprawdę, pomysł, by kogoś szykanować za rodziców, byłby uznany za aberrację. A dziś, w demokratycznej Polsce, taka „Polityka” tylko dlatego, że jej partia po dwóch kadencjach nieudolności, korupcji i afer przegrała wybory, ściąga jakiegoś idiotę z Waszyngtonu, by udzielił czytelnikom instruktażu, jak walczyć z autorytaryzmem, na przykładach z czasów okupacji hitlerowskiej! Fakt, że przynajmniej w Danii, a nie u nas. Mówi o Polsce, w której partie opozycyjne mają pełną swobodę działania, wciąż większy od rządu wpływ na media, dotacje budżetowe, niczym o Birmie czy jakiejś latynoskiej dyktaturze, i uczy, jak organizować ruch oporu, i jak wzywać światową opinię publiczną na pomoc. Zamiast poradzić opozycji, żeby po prostu przemyślała przyczyny przegranej i popracowała nad odzyskaniem społecznego poparcia.

No i właśnie pracują!
Raczej nad tym, by stać się sektą wariatów, która utrzymuje swych wyznawców w poczuciu zagrożenia, histerii i wierze, że tylko guru może ich uratować. W wyborach to się musi skończyć fatalnie, choć pewnie na krótką metę po poprawi sprzedaż „Gazety Wyborczej”, bo KOD-owcy będą kupować po kilka egzemplarzy…

(Śmiech).
Przecież apelował o to otwarcie były wicemichnik, Piotr Pacewicz: kupujcie po dwa egzemplarze gazety, w ten sposób obronicie demokrację. No, przecież Ministerstwa już nie będą im płacić po 120 tysięcy zł artykuł - znalazła się ostatnio taka faktura w resorcie cyfryzacji - więc jakoś to muszą sobie zrekompensować. Oni zresztą nawet nie ukrywają inspiracji drogą Ojca Dyrektora i Tomasza Sakiewicza, stąd wymyślili ten KOD, jako takie „kluby Gazety Wyborczej” i „rodzinę Radia Tok FM”.

Ale czy bojkot polegający na tym, że dziennikarze nie będą chodzić do mediów publicznych, bo media publiczne są polityczne, ma sens? Są i takie głosy, że sensu nie ma, bo wtedy w tych mediach będzie występowała tylko jedna strona.
Oni mi się, en masse, wydają wiernymi uczniami kapitana Betty’ego z mojej ulubionej powieści „451º Fahrenheita”: „nie pozwól, by ludzie byli nieszczęśliwi z powodu polityki, nie pokazuj im dwóch stron zagadnienia, pokaż tylko jedną”. Nie może być tak, że jesteśmy i my, i oni, na równych prawach. Jak już nie da się dłużej, że tylko my - to niech będą tylko oni, a my sobie zbudujemy swój osobny, wolny od drugiej strony świat gdzie indziej.
Są pokazywane różne strony, ostatnio Jacek Żakowski, Bronisław Wildstein i Sławomir Sierakowski byli na debacie w TVP, u Krzysztofa Ziemca.
Skuteczny bojkot to bardzo trudna sprawa, zawsze znajdą się chętni, by skorzystać z okazji do zajęcia miejsca nieobecnych na własne życzenie. No i dobrze, wolę na przyszłość widzieć w mediach państwowych - bo tak je nazywajmy - jako drugą stronę ludzi z Kultury Liberalnej czy Partii Razem, zamiast starych wycirusów jeszcze z Unii Demokratycznej. Ważne, żeby pozwalać ludziom z różnych stron kontrować się nawzajem, powstrzymywać przed zapędzaniem w radykalizm i zgłupienie, jakim się zawsze kończy zamykanie w gronie wyznawców poglądów jedynych i jedynie słusznych. W końcu jeśli taka pani Janda od tej propagandy zwariowała, to czego chcieć od ludzi o mniejszym kapitale kulturowym?

Widzi Pan jakieś rozwiązanie, pomysł na te media?
Na zachodzie zrobiono to tak, że po prostu podzielono strefy wpływu - na zasadzie, pierwszy program dla lewicy, drugi dla prawicy. Ale, szczerze powiem, wzorce zachodnie w tej chwili przestają być warte naśladowania.

Ma Pan na myśli to, jak zachowały się niemieckie media w sprawie wydarzeń w Kolonii?
Wszystko to, co ta sprawa ujawniła, jak kostki domina: że to nie pierwsze takie wydarzenia, dziś doliczono się ich już w 12 landach, że zgwałcone kobiety były zastraszane przez policję, nie przyjmowano od nich zgłoszeń, nie udzielano pomocy lekarskiej, żądając, aby najpierw wpisały jakiś lipny powód przybycia, bo prawdziwy nie pasuje. A teoretycznie wolne media, które należą albo do państwa, albo do któregoś z czterech powymienianych akcjami koncernów, kierowanych przez menadżerów totalnie zblatowanych z władzą, wytworzyły wokół tego wszystkiego ścisłą zmowę milczenia. To tam właśnie jest dziś peerel! Przecież KOR zaczął się wcale nie od wielkiej polityki, tylko od takich wypadków, że jakiś partyjny kacyk przejechał dziecko na ulicy, i zamiast ścigać jego, prokuratury i milicja zastraszały rodziców - i ludzie, nie mając znikąd pomocy, trafiali ze swą krzywdą do Kuronia czy do Romaszewskich. Niepojęte, że Zachód doszedł do tego samego w drodze ewolucji, niepostrzeżenie. Wiem, że ta teza zabrzmi szaleńczo, ale w Polsce nawet za Tuska było więcej wolności słowa, bo jednak mógł się, jak u nas, ukazać tekst, nawet okładkowy, krytykujący politykę imigracyjną, mity „globalnego ocieplenia”, tęczową rewolucję… A tam - maul halten! Więc trzeba się wzorować na tym, co Zachód robił zanim tak się zdegenerował, a nie jaki jest w tej chwili.

Spójrzmy z drugiej strony - ukazał się tekst pani Doroty Kani o Ryszardzie Petru i wśród ludzi przychylnych nowemu porządkowi i nowym władzom pojawiły się głosy, że to przegięcie, bo obliczono, że pan Petru będąc dzieckiem w Związku Sowieckim, miał 12 lat, nie mógł więc być szkolony przez GRU.
Nie będę bronił medialnej praktyki wyciągania z jakiegoś faktu - na przykład właśnie, że ojciec polityka był „fizyk w Moskwie” - daleko idących wniosków. Zresztą powszechnej po obu stronach, ale dlaczego miałbym poddawać się modzie na moralność Kalego? Że jak „pisowcy” to samo, to dobrze? Przecież ta figura „pisowca” to też element matrixu, który stworzyła III RP. Jak w balladzie Okudżawy: „by się nie musiał czerwienić, kto kiep, i by mógł poznawać swój swego, każdemu mądremu stempelek na łeb przybiło się razu pewnego”. I oni właśnie przez dwadzieścia parę lat III Rzeczpospolitej przybijali takie stempelki: „ajatollah”, „prawicowiec”, „pisowiec”, z tym się nie rozmawia, z tym się nie dyskutuje, tego się nie wpuszcza i ręki nie podaje... O tych stempelkach decydowała wyłącznie logika wykluczania, w ogóle wykluczanie jest żywiołem „salonu”, michnikowszczyzny, właśnie dlatego, gdy już nie mają siły wykluczać na przykład z mediów, to roją o bojkocie, czyli wykluczeniu z dyskursu publicznego samych siebie, w kabotyńskim przekonaniu, że wymierzając społeczeństwu tak straszną karę, wstrząsną nim. Więc „pisowiec” w mowie elit III RP nie oznacza sympatyka PiS-u, tylko wszelkiego wroga, obcego, nie z towarzystwa. I myśląc w takich kategoriach, odrzucona elita nie może zrozumieć, że „pisowcy” wcale nie są jednomyślni i zdyscyplinowani w poparciu dla swojego towarzystwa.
Jak Pan widzi los owej odrzuconej elity?
Sądzę, że ta - nazwijmy to tak - sekta z Magdalenki będzie się kurczyć. Będzie się coraz bardziej zacinać w swojej histerii, słać na Zachód coraz głupsze apele i donosy... Co prawda, Piotra Stasińskiego, wicenaczelnego „Gazety Wyborczej”, który ostatnio naopowiadał hiszpańskiemu dziennikowi „El Pais”, że faszystowski rząd Kaczyńskiego wspiera 200 tysięcy umundurowanych i uzbrojonych bojówkarzy (chodziło mu zdaje się o grupy rekonstrukcyjne) trudno przebić, ale przecież jestem spokojny - niebawem ktoś go przelicytuje, i to mocno. Jednak większość Polaków ma przecież jakiś kontakt z rzeczywistością, nie tylko przez establishmentowe media, i widzi, że „elity” i „autorytety” totalnie odleciały i odlatują coraz bardziej.

Ale właśnie profesorowie - Jadwiga Staniszkis, Ryszard Bugaj, Paweł Śpiewak, o czym zresztą pisała niedawno „Polska”, ci, którzy byli kojarzeni z tymi pieczątkami PiS, teraz dostrzegają błędy w tym, co PiS robi.
Przykłady podaliście niezbyt fortunne, bo Paweł Śpiewak raczej był kojarzony z Platformą.

Głosował na PiS, pełen był nadziei, jak rząd PiS powstawał.
Ryszard Bugaj, na przykład, został „pisowcem”, bo złamał tabu, mówiąc o założycielskim szwindlu „Agory”. Jadwiga Staniszkis mocniej deklarowała poparcie dla PiS, ale nigdy bezwarunkowo, formułowała wyraźnie swe nadzieje i oczekiwania, który nie zostały spełnione. To nigdy nie byli przekonani zwolennicy Kaczyńskiego, tylko propaganda establishmentu, jak to już mówiłem, stempelkiem „pisowiec” starała się ludzi unieważnić. Oczywiście, Jarosław Kaczyński ma swoich oddanych i bezkrytycznych wyznawców, swój żelazny elektorat, trzeba przyznać, spojony wyjątkowo silnymi więziami emocjonalnymi, zwłaszcza po Smoleńsku i całej symfonii podłości PO i jej mediów wobec tej tragedii. Ale nie ma nic dziwnego, że ktoś, kto chciał odsunięcia PO i PSL od władzy, krytykuje dziś za to czy tamto rząd PiS. No, bo on idealny nie jest. Problem, że, jak zwykłem powtarzać, w demokracji jak w knajpie: niby możesz zjeść, co chcesz, ale tylko z tego, co jest w karcie. A w karcie jedno danie było już absolutnie nie do przyjęcia. I PiS-u był dla wielu wyborem mniejszego zła. Dla mnie też. Z rządem PiS wiążę w zasadzie tylko jedną nadzieję: że do cna zniszczy, wypali tę ośmiornicę, którą wyhodował Donald Tusk. Natomiast nie jestem przekonany, czy będzie równie dobry w zbudowaniu normalności. Na pewno kolejny rząd, który, mam nadzieję, będzie bardziej na prawo od PiS, wyrośnie raczej z tych środowisk, które dzisiaj skupili Kukiz i Korwin, za cztery lata będzie miał naprawdę dużo do poprawiania po PiS-ie. Ale jaki jest wybór, gdy stary porządek oferuje tylko duszny światek pisofobii i obsesji, strasząc się wizją dwustu tysięcy bojówkarzy? No dobrze, powiedzmy, że nie PiS - to kto? Medialna wydmuszka, jaką jest, przynajmniej na razie, Petru? Rząd nieudaczników, rządzący wyłącznie po to, by zablokować drogę do rządzenia Kaczyńskiemu? I jak to wymsknęło się było pani Agnieszce Holland: „żeby znowu było tak, jak było”?

Czyli jak?
No właśnie! Premier, która zamiast przygotować ustawę o policji, a miała na to po wyroku Trybunału 18 miesięcy, jeździła pendolino i zaglądała ludziom w kotleciki? I ogólnikowa, mglista „europejskość”, która po kolejnych zawalonych przez Unię kryzysach, walutowym, greckim, a teraz migracyjnym, niczego dobrego już nie znaczy? Opozycja musi naprawdę przysiąść fałdów, oczyścić się w oczach wyborców, odzyskać zaufanie. Ma na to cztery lata. Na razie cała para idzie w agresję, pogardę, histerię i „ruch oporu”. Od dawna nie było wiarygodnych sondaży, ale na mojego nosa, gdyby powtórzyć teraz wybory, wynik PiS i Kukiza byłby jeszcze wyższy.

Pan nie dostrzega błędów w rządzie PiS?
Rządzi na tyle krótko, że trudno dostrzec jakieś zasadnicze błędy. Ten rząd ma na pewno wielki handicap w tym, co nazwałem formułą Bugaja. Jak to on powiedział, jak ma już dosyć PiS-u, to sobie czyta „Gazetę Wyborczą” i mu przechodzi.
Powiedział to w rozmowie ze mną, dla „Polski”.
Świetny bon mot. Jeżeli opozycja odlatuje, to rząd może sobie na wiele pozwalać, i można tylko mieć nadzieję, że PiS z tego nie skorzysta. Co do pani pytania o błędy, to na razie widać je wyraźnie w samej technologii rządzenia. Fatalna jest komunikacja ze społeczeństwem, przykładem kompletne zawalenie sprawy TK. Nikt nie pofatygował się wytłumaczyć ludziom, co PiS robi i o co mu chodzi. Zapewne dlatego, że rzucając sygnał do „konwalidacji” sam Kaczyński nie pofatygował się wytłumaczyć swojej partii, co robi i po co - wykon, łapki w górę i nie ma czasu na dyskusje, jest przecież rewolucja. To na pewno największa słabość PiS: niestety w tej partii odrodził się wzorzec sanacyjny. Jest Komendant, który jako jedyny wszystko wie i ogarnia, a hierarchia zależy od wierności Komendantowi. Pani pyta mnie o błędy, ja na razie mogę mówić o obawach, bo wciąż słyszę z rządu sprzeczne zapowiedzi, czasem stawiające włosy na głowie, na przykład, gdy premier Morawiecki zapowiada zmienną kwotę wolną od podatku w zależności od dochodu… To zresztą sprzeczne z konstytucją, mam więc nadzieję, że mu szybko ten pomysł z głowy wybiją. Pojawiają się wciąż kolejne wersje podatku od sklepów, wciąż inne sygnały co do programu „500 plus”…

Jakie więc ma Pan obawy?
Kolejna ekipa zaplątała się w to samo wyborcze kłamstwo o „pełnych szufladach” gotowych projektów. A w miarę konkretne plany PiS miał tylko w jednej sprawie, żeby Platformę i Tuska, przepraszam, że powiem to wytwornym językiem lorda Sikorskiego, „zajebać komisjami”. Na tym odcinku - porządków w resortach siłowych i prokuraturze widać gotowy, realizowany sprawnie plan. Dobre i to, bo już co do państwowych mediów wyraźnie starły się dwie frakcje, jedna chcąca głębokich zmian, druga pragnąca tylko odebrać łupy wrogowi i przemalować szyldy. I bardzo się boję, że ta prowizorka, którą zrobiono w postaci małej ustawy medialnej, może się stać trwałą prowizorką. A to byłoby fatalne.

A to, że nie będzie konkursów na urzędników państwowych, tylko mają być z nadania?
To niestety jeden z najgorszych przejawów tego, co nazywam dziedzictwem sanacji. Kajetan Morawski pisał w latach 30., że Piłsudski widzi Polskę jak folwark, a siebie jak dziedzica, który zna każdego ekonoma, nadzoruje, nagradza i karze, czasem pogoni i weźmie nowego. Jarosław Kaczyński jest bliski tej wizji. Wierzy w kadry, będąc etatystą do szpiku kości nie przykłada wagi do procedur, tylko do czynnika ludzkiego. I nabrał w swym swój trudnym życiorysie przekonania, że tylko on jest w stanie odpowiednich ludzi na odpowiednie stanowiska dobrać. A ktoś, kto zrobił premierem Kazimierza Marcinkiewicza - i ile jeszcze by tu nazwisk można wymienić? - nie bardzo może uchodzić za „headhunterski” talent. Choć pewnie Jarosław Kaczyński, gdyby uczestniczył w tej rozmowie, odparłby, że mu takich ludzi zasugerowano, że błąd był tylko w tym, iż uległ, by gdyby kierował się własnym wyczuciem, to takiego Kazia, prokuratora Kaczmarka czy innych by nigdy nie wziął. Tak czy owak, jest w PiS ta wiara: dobierzmy tylko odpowiednich ludzi, to wszystko załatwi. Ofiarą tego pada służba cywilna. Podobnie chyba jest w prokuraturze.

Pan prezydent Andrzej Duda wybije się na samodzielność?
W oskarżeniach o niesamodzielność jest wiele propagandowego nadużycia, ale na razie prezydent rzeczywiście nie zdecydował się na wejście w jakikolwiek konflikt z Komendantem. Stracił znakomitą okazję do zbudowania, z pożytkiem dla wszystkich, także dla PiS, swej politycznej siły, bo powinien był po wyborze pięciu sędziów przez obecną większość sejmową ogłosić, że z przyjęciem od nich ślubowania również się wstrzymuje i czeka na werdykt TK. Dziś widać, że konflikt mniej byłby wtedy dla Polski niszczący, a i samego prezydenta trudniej byłoby atakować. A po tym ewidentnym potknięciu z pośpiesznym przyjmowaniem ślubowań, prezydent trochę ucieka w sprawy zagraniczne i politykę historyczną. Robi tam dobra robotę, ale widać, że szuka sobie takiego pola działania, na którym nie zderzy się z liderem PiS. A warunkiem odegrania przez Andrzeja Dudę znaczącej roli jest to, aby się z nim w końcu zderzył. Nie ma polityki bez ojcobójstwa. Gdyby Lech Kaczyński nie „odwdzięczył się” Jerzemu Buzkowi za wydobycie z politycznego niebytu wbiciem politycznego noża w plecy, to PiS-u dzisiaj by nie było. Andrzej Duda ma wybór: może być prezydentem wizerunkowym, a może stać się przywódcą narodowym. Na razie daję mu jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ziemkiewicz: Ogarnia nas "bydlęcość wszech-ogólna”. Antypisowską histerię nakręcają schamiałe elity - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska