Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Źle i coraz gorzej

Andrzej Flügel
Zamieszanie pod bramką Walki. Mecz z zabrzanami był kolejnym, w którym Lechia mając sporą przewagę nie potrafiła zwyciężyć. Czy wiosną coś się zmieni?
Zamieszanie pod bramką Walki. Mecz z zabrzanami był kolejnym, w którym Lechia mając sporą przewagę nie potrafiła zwyciężyć. Czy wiosną coś się zmieni?
Trenerzy, działacze i zawodnicy obiecali w rundzie jesiennej dobrą, ambitną grę. Miejsce w środku tabeli i spokój przed wiosną. Nic z tego nie wyszło.

Kiedy po słabiutkiej drugiej rundzie poprzedniego sezonu odeszli czołowi zawodnicy, wydawało się, że można jednak w Lechii stworzyć fajną ekipę.

Zostali dwudziestokilkulatkowie, którzy dotąd nie mieli większych szans na grę. Było oczywiste, że teraz albo pokażą, że coś potrafią, albo utoną w lokalnym futbolu, z którego można jakoś żyć, ale o prawdziwej karierze już tylko marzyć. Dziś są chyba bliżej tej drugiej opcji...

Zawiodło bardzo wielu

Niestety, nic nie pokazali ci, na których najbardziej liczyliśmy: Mateusz Świniarek, Krzysztof Wierzbicki, Emil Drozdowicz czy Adrian Jeremicz.

Zupełnie nie przypominał zawodnika z poprzednich sezonów Krzysztof Cierniak. Mimo zdobycia pięciu goli, Krzysztof Rośmiarek znów nie potwierdził zasadności sprowadzania do Zielonej Góry. Gdzieś zagubił się Michał Zawadzki.

Każdy sobie

W zasadzie w tej nieudanej rundzie pochwalić można tylko Adriana Łuszkiewicza i Mirosława Kasprzaka (szkoda jego talentu na trzecią ligę). Zespół podrywał się do walki tylko w niektórych meczach. Co dziwne, w większości przegranych częściej był przy piłce, nie wydawał się gorszy od rywala, ale ciągle zwyciężali przeciwnicy.

Czemu tak się działo? Po prostu Lechia jesienią nie tworzyła zespołu. Piłkarze sprawiali wrażenie, że grają dla siebie, a nie dla drużyny. Do tego doszły jeszcze problemy finansowe i mamy odpowiedź na to, czemu zielonogórzanie zdobyli zaledwie 18 punktów. Kiedy kłopoty inne zespoły mobilizowały, oni po stracie bramki gubili się zupełnie, a cały plan taktyczny sypał się w gruzy.

Nie potrafił wstrząsnąć zespołem trener. Grzegorz Kowalski zna się na piłce, jest sympatycznym człowiekiem i nikt nie może mu zarzucić braku kompetencji. W tym zawodzie trzeba mieć jednak też trochę szczęścia, a czasem zaryzykować, by mu pomóc. Tego szkoleniowcowi zabrakło.

W podobnym letargu tkwiło szefostwo klubu. Kiedy wszyscy widzieli, że zespołem trzeba wstrząsnąć, zrobić jakiś ruch, który spowoduje wyrwanie zespołu z marazmu, czekano do końca rundy, powiększonej przecież o dwa mecze wiosny. Jak się wydaje, takim momentem była skandaliczna i wstydliwa porażka z odstającym od pozostałych TOR-em Dobrzeń Wielki.

Nic się nie stało, a zespół grał coraz gorzej. W trzech ostatnich meczach (w tym dwóch na własnym boisku) wywalczył zaledwie jeden punkt. Niech fatalną końcówkę Lechii zobrazuje statystyka. W październiku i listopadzie zaliczyli siedem spotkań. Raz wygrali i zremisowali i aż pięciokrotnie przegrali.

Czarno widzę...

Co dalej? Lechia jest w olbrzymim dole. W klubie (jak prawie zawsze) nie ma pieniędzy. Sponsorzy usłyszawszy o tym, co piłkarze wyprawiali jesienią, nie chcą ich wspomóc. Zawodnicy bez pieniędzy grają coraz gorzej i koło się zamyka.

Trzeba chyba znaleźć szkoleniowca, który potrafi poderwać zawodników, a w klubie niech zostaną ci, dla których gra w trzeciej lidze jest jakąś szansą zrobienia kariery. Może wtedy coś uda się jeszcze sklecić. Choć biorąc pod uwagę to, co dzieje się w zielonogórskiej piłce, czarno widzę...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska