Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złombol - rajd do Stambułu po pieniądze dla dzieci

Leszek Kalinowski 68 324 88 74 [email protected]
Załoga nyski: Krystian Chmielewski, Przemysław Tryniszewski, Dawid Borodo i żuka: Zbigniew Trompa, Anna Zwiahel, Danuta Polańska-Trompa, Marek Wawrzoła i Dariusz Kożuch
Załoga nyski: Krystian Chmielewski, Przemysław Tryniszewski, Dawid Borodo i żuka: Zbigniew Trompa, Anna Zwiahel, Danuta Polańska-Trompa, Marek Wawrzoła i Dariusz Kożuch fot. Mariusz Kapała i Archiwum uczestników
- Zarypiasta przygoda i dobry uczynek w jednym. Co można chcieć więcej?! - tak o charytatywnym rajdzie do Stambułu autami z PRL-u mówi Anna Zwiahel z załogi Bąki z łąki z Sulechowa.

To był rekordowy rajd. Sponsorzy za nazwę firmy na samochodach przekazali na konto domów dziecka ponad 144 tys. zł. Na starcie stanęło 127 załóg, do Stambułu dotarło około 100. Łatwo nie było. Ale nikt tego nie obiecywał. Złombol - bo tak nazywa się impreza - to nie wczasy.
Złombolowiczów spotkać można wszędzie. W Gorzowie, Krośnie Odrzańskim, Sulechowie, Zielonej Górze... Jak się rodzą?
- W telewizji zobaczyłam program o Złombolu. Zaraz zadzwoniłam do Zbyszka i jego żony Danki. To coś dla nas. Musimy jechać - opowiada Anna Zwiahel z Sulechowa. Jeszcze tego samego dnia o rajdzie wiedzieli wszystko.

- Stworzyliśmy załogę Bąki z łąki. Potrzebny był samochód z PRL-u - dodaje Zbyszek Trompa. - Buszowaliśmy po internecie. Jak się okazało, nie tylko my. Stare auta rozchodziły się jak świeże bułeczki.
Od właścicieli słyszeli, że już ktoś kupił, bo wybiera się do Turcji. Ale w końcu się udało. We Wrocławiu. Żuk za tysiąc złotych. Trochę zardzewiały, bez tylnych świateł pozycyjnych, ze zużytym zawieszeniem i trzy dni przed końcem ważności badań technicznych. Ale był!

Kompan z interntu i z imprezy

- Trasę z Wrocławia do Sulechowa pokonałem w cztery i pół godziny, a hałas był taki, że nie dało się rozmawiać przez telefon - wspomina Zbyszek.
Ekipa z Krosna Odrzańskiego, czyli Krystian Chmielewski i Dawid Borodo swoją nyskę kupili na allegro. Aż w Tarnowie. Za 600 zł. Dojechali nią do Wrocławia. Tam odmówiła posłuszeństwa. Trzeba było pchać... Żeby zabezpieczyć się przed kolejnymi awariami, kupili drugą nyskę. Na części.
Ale to nie przygotowanie aut do podróży było największym problemem. Z rajdu wycofali się znajomi, którzy mieli znaleźć się w załogach.

- Nie mogliśmy zawieść sponsorów, którzy przekazali pieniądze na Fundację Nasz Śląsk z Chorzowa - podkreśla Trompa, na co dzień szef firmy transportowej. - Przeprowadziliśmy szybką akcję wśród znajomych i na forum Złombolu w internecie. Dołączył do nas kolega Darek Kożuch i zupełnie nam obcy, ale jak się okazało, przesympatyczny 21-letni Marek Wawrzoła ze Szczecina.
Krośnianie znaleźli zaś kompana na imprezie urodzinowej.
- To chłopak mojej koleżanki Przemek Tryniszewski z Zielonej Góry. Zaproponowaliśmy mu wyjazd. Zgodził się bez wahania - opowiada Borodo, tegoroczny absolwent turystyki i rekreacji.
Nyskę pomalowali w barwy Falubazu. Na szybie powiesili klubowy szalik. Sulechowski żuk zyskał zaś nowe, wygodne siedzenia. No i też został odmalowany.

Przyjaźń Stali z Falubazem

Wystartowali z Katowic. I zaraz okazało się, że mimo ustaleń, uczestnicy wybrali różne drogi. - Pierwszy etap do węgierskiego Debreczyna pokonaliśmy sami - mówi Zbyszek. - Całą noc padał deszcz, nocleg w namiotach nie należał do udanych.
Od tego momentu siedem żuków, pamiętających kartki żywnościowe i zjazdy plenarne KC PZPR, stworzyło grupę. Prowadziła ją profesjonalna załoga Hawana Team z Odolanowa.
- Szczególną uwagę przykuwał zespół Szczupaki z Gorzowa. Choć kibicujemy różnym zespołom żużlowym, na trasie się zaprzyjaźniliśmy - wspomina załoga Bąki z łąki. - Szczupaki od początku walczyły o każdy kilometr trasy. Zapchany układ paliwowy sprawił, że całą drogę jechały bez pokrywy silnika, by na każdym górskim podjeździe, których po były setki, ktoś mógł ręcznie pompować paliwo. Ale zespół miał ogromną wolę walki i osiągnął cel.

- Atmosfera była niesamowita. Wszyscy chętni do pomocy, pozytywnie nabuzowani, jak po soku z gumijagód - uśmiecha się Zwiahel. - Przez CB przekazywali potrzebne informacje, pozdrawiali się na drodze. Pożyczali części lub podrzucali pomysły na naprawę. Jak jakiś samochód wjechał w małego fiata, że w tym nie można było wrzucać biegów, to zaraz inny polonez go naprostował... Żuki wyły syrenami na powitanie każdego auta wjeżdżającego na kemping. Cały czas towarzyszył nam hymn złombolowiczów.
Czasu na zwiedzanie nie było. Fotki strzelali zza szyb samochodu. Rumunia to kraj kontrastów.
- Zapamiętałem małego, brudnego chłopca, który pasł chudego konia obok salonu z luksusowymi samochodami - opowiada Zbyszek.
A Dawid dodaje: - Ale jacy życzliwi ludzie tam mieszkają! Węgry to słoneczniki. Bułgaria dziurawe, wąskie drogi.
W Rumunii żuki nie zatrzymywały się na kempingu, którym było... pole. Krętymi drogami Karpat, między tirami, po 26 godzinach dotarli do bułgarskiego Sozopolu.

Magik wyczyniał cuda

Wjazd do Turcji oznaczał kontrolę na granicy.
- Ustawiliśmy się w kolejce po wizę. Następnie pieczątka od policji. A potem kierowca musi otrzymać wpis do paszportu z danymi auta, którym wjeżdża. Kontrola samochodu. Trzy razy okazanie paszportu. Wreszcie otwarcie szlabanu... A później wjazd do azjatyckiej części Stambułu. Gratulacje, szampan - wspominają złombolowicze.
I długo opowiadają o trudnościach. Zwłaszcza awariach, jakie miała załoga krośnieńsko-zielonogórska.
- To była przeprawa przez mękę - podkreślają: Krystian, Dawid i Przemek. - Poszły nam hamulce, most, silnik, zawieszenie... Właściwie łatwiej wymienić, co się nie popsuło. W górach sześciu Bułgarów podniosło nam nyskę, by można było ją naprawiać. Jechaliśmy 40 na godzinę. Spóźnialiśmy się na miejsca zbiórki. Ale najważniejsze, że dotarliśmy.

Powrót był jeszcze gorszy, jechali bez oleju, bo licznik siadł. Zatarli silnik. Ech, szkoda gadać. Krystian, z zawodu mechanik, nie zdążył się umyć, bo znów trzeba było wchodzić pod auto.
- Wszyscy go podziwiali. Zyskał ksywkę Magik. Bo rzeczywiście cuda wyczyniał, byśmy nie musieli wracać z trasy - chwalą kolegę Dawid i Przemek. Zielonogórzanin, raczej artystyczna dusza, podtrzymywał kumpli na duchu, grając na gitarze. A w Stambule takie show z bańkami mydlanymi odstawił, że piękne Iranki załogą z Polski bardzo się zainteresowały...

Pojadą trabantami

Ale były też przykre momenty, kiedy np. okradli ich w Turcji. A tu trzeba wracać. Dzięki pomocy innym udało się we wtorek w nocy dotrzeć do Zielonej Góry i do Krosna.
- Nie wszyscy jednak wrócili swoimi autami. Ekipa z Gorzowa sprzedała żuka w Bułgarii. Tam ciągle jest popularny - zauważa Trompa. - Fani Stali wrócili do domu... samolotem.
Wszyscy przyznają, że Złombol to droga wyprawa. Uczestnicy sami muszą zadbać o wszystko: samochody, paliwo, wyżywienie. Ale najważniejsze, że swoją podróżą w czasie i przestrzeni mogą pomóc podopiecznym domów dziecka.
- Żuk zostaje w rodzinie. W przyszłym roku znów pojedziemy. Marzy nam się, by meta była na Krymie - mówią sulechowianie.
- Nyską będziemy jeździli na mecze Falubazu. A w przyszłym roku planujemy wyruszyć trabantami - dodaje załoga krośnieńsko-zielonogórska. - Takich emocji, pozytywnej energii, jak na Złombolu, nie ma nigdzie. I nie da się tego wszystkiego opowiedzieć. To trzeba przeżyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska