Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złoto dla przegranych

Dariusz Chajewski
fot. www.sxc.hu
"Mieszkańcy Krosna Odrzańskiego są poruszeni" - tak rozpoczyna się większość reportaży kryminalnych. Przed kilkoma laty uchodząca za sensacyjną informacja o tym, że młodzi obywatele Krosna Odrzańskiego rabowali jubilerów w całej Europie nikogo w tym mieście nie zaskoczyła.

Mówiło się o tym od lat na ulicy, w szkole, a nawet w kuluarach miejscowej komendy policji. Młodzi rabusie obnosili się z sukcesami i o każdym udanym skoku mówiono już nazajutrz. Ile wzięli, co sprzedali, co przetopili...
W Krośnie piękni dwudziestoletni i krótko ostrzyżeni dresiarze stali się czymś pośrednim między Robin Hoodem, Jeanem Veljeanem i ani czarną, ani białą postacią z kryminalnej powieści.

Przed laty reporterskie śledztwo zaczęliśmy w rozrywkowej dziupli o nazwie Delicja, później w osiedlowym lokaliku U Bobra. Tam podobno spotykali się wszyscy bywalcy w markowych dresach i z krótkimi fryzurkami. Po kilku próbach podjęcia rozmowy (odpowiedzi: "spierdalaj" i "chłopie, chcesz żyć?") rozmawialismy z jednym z nich. A może tylko z kimś, kto chciał za takiego uchodzić.

Dwa razy prawa

- Jak masz na imię?
- Śmieszny jesteś? Powiedzmy, że Jarek...
Miał wówczas 24 lata, niepełne średnie wykształcenie, czyste konto zawodowe, niezły kilkuletni samochód i apetyt na więcej. Więcej od życia.

To zaczęło się jeszcze w szkole. Miała być czadowa przygoda bez żadnych obciążeń moralnych. Jak stwierdził kumpel, okradanie Niemców to przecież nie jest grzech - rewanż za drugą wojnę światową, Oświęcim i rozbiory. Niemal jak w seksie ten pierwszy raz był banalny. Ściągnął adidasy ze stojaka przed sklepem. Dwaj koledzy i koleżanka zagadali sprzedawczynię, on sięgnął po fanty. Później okazało się, że oba były prawe. Wydawało mu się, że wszyscy na niego patrzą, czuł łomot krwi w uszach.

Te pierwsze wyprawy oceniali później jako szczeniackie wygłupy. Brali co popadnie i ryzykowali niemal za frajer. Jednak szybko poszła fama, że jumają. Zaczęli przychodzić sąsiedzi, znajomi i znajomi znajomych. Jeden potrzebował radio, inny odlotowy dres lub monitor. Szybko zdobyli markę, że ściągną każdy towar za pół ceny. Jak zapewnia Jarek, głośny numer z telewizorami we Frankfurcie to ich pomysł. Wchodzili do sklepu ze znalezionym na śmietniku kartonem po telewizorze wypakowanym styropianem. Twierdzili, że telewizor nie działa i robili awanturę sprzedawczyni. Gdy ta wychodziła na zaplecze, znikali z prawdziwym telewizorem. Były specjalne puszki do wkładania tzw. straszaków, ubieranie na cebulę w domu towarowym, lecz przede wszystkim wejścia na bezczelnego.

- Wiesz, jak sklep jest mały, nas trzech i jedna sprzedawczyni, to ona sama się odwracała, żeby nic nie widzieć.
Później były popularne "miśki" zamykające drogę do Niemiec, drobne kary w niemieckich więzieniach. Jednak nie one były najgorsze. Przyzwyczaili się, że jeden wyjazd do "Rajchu" dawał tyle, ile zarabiali oboje rodzice w ciągu miesiąca. Był alkohol, wózki z kopnięciem pod maską, i prochy.
- Nie, wtedy nie baliśmy się - opowiada Jarek. - To było jak rozróba na podwórku. Tak naprawdę nikt nie mógł ci za te kilka marek nic zrobić. Byliśmy jak rozrabiające dzieci. Strach przyszedł znacznie później.

Kilka lat później. W sklepach robił się tłok, stada ochroniarzy, puste opakowania zamiast towaru, lecz przede wszystkim pieniądze, które nie przystawały do apetytu. W końcu mieli dziewczyny, a nawet swoje własne rodziny. Jak długo można żyć z drobnych skubnięć...?
- Pierwszy raz to było... nie podam miejscowości, bo będą wiedzieli z kim gadałeś. Weszliśmy we trzech. Już wiedzieliśmy, że u tego jubilera o tej godzinie jest tylko stara baba. Nawet nie krzyczała, tylko przewracała oczami jak żaba. Stary, nic prawie nie brałem, bo ze strachu wszystko leciało mi z rąk. Mieliśmy nic do siebie nie gadać, lecz ja ciągle tylko mówiłem: k, o k..., o k...

Towar przenieśli przez zieloną granicę. Nie, nie byli pierwsi, o łatwym szmalu na jubilerach słyszeli już wcześniej - kilku chłopaków wytrenowanych na przemycie papierosów pracowało już z nowosolaninami, którzy podobno wymyślili wszystko, łącznie ze sposobem na tarana.. Konsekwencją było to, że paserzy kręcili nosem na ten towar, lecz jednocześnie błyszczały im oczy. Wtedy też powiedziano im, co mają brać.

- Adrenalina jest taka, że później aż mdlejesz, jak to z ciebie już zejdzie - Jak na twardziela Jarek był dziwnie roztrzęsiony, dygotał i co chwila mówił: k... W jego ustach nie brzmiało to jak przekleństwo, raczej jak haczyk, dzięki któremu utrzymuje się na powierzchni.
Przyznał się do kilkunastu skoków. To legenda, że celem są tylko zakłady jubilerskie czy sklepy ze sprzętem fotograficznym. Ten towar łatwo sprzedać, jest niewielki i ma stosunkowo dużą wartość. Jednak wziąć można wszystko i napaść na wszystko. Nawet na burdel w Portugalii. Chwalił się, że zna Niemcy, Belgię, Holandię, Francję lepiej niż Polskę.
- Pewnie, że chciałem się urwać, skończyć z tym, lecz myślisz, że ci dadzą? Z tego się nie da wykręcić, zwłaszcza że nie ma roboty, a trzeba mieć na życie i na dragi.

Szlif na niebiesko

- Nie mogę nic na ten temat powiedzieć, wszczęliśmy śledztwo w ramach pomocy prawnej dla naszych belgijskich kolegów - mówił ówczesny naczelnik wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. - Według ich ustaleń sprawcy brutalnych napadów na jubilerów i sklepy z artykułami fotograficznymi pochodzą z naszego regionu. Dlaczego tak późno? Dla nas i dla policjantów nie ma znaczenia to, co jedna pani powiedział drugiej pani. Dla nas liczą się tylko dowody. Przestępstwa zostały popełnione poza granicami naszego kraju.

O jubilerskiej specjalności młodych Lubuszan wiadomo było od dawna, lecz ponieważ gros przestępstw popełniono poza granicami naszego kraju, oficjalna wiedza polskiego aparatu ścigania była raczej znikoma. A to młody mieszkaniec Kożuchowa został zastrzelony przez czeskiego jubilera, a to fanty z napadu w Niemczech, które wypłynęły na naszym terenie, wreszcie apel o pomoc z północnych Niemiec...

We wrześniu 1999 r. podczas napadu na sklep jubilerski w belgijskiej miejscowości Hareldam - nieznani sprawcy obrabowali jubilera, lecz w chwili, gdy odjeżdżali z miejsca zdarzenia pojawił się obudzony hałasem właściciel sklepu. Próbując powstrzymać przestępców, postrzelił jednego z intruzów, jak później się okazało, młodego mieszkańca Krosna. Wspólnicy bez większych skrupułów porzucili rannego w skradzionym samochodzie, mimo że natychmiastowa pomoc lekarska mogła ocalić mu życie.

- Mówią, że jesteśmy słabi, a przecież sami mieli tych rabusi już u siebie i wypuścili ich z braku dowodów - denerwował się pytany wówczas zielonogórski policjant. - Gdybyście wiedzieli tyle, ile my wiemy...

O pomoc w rozwikłaniu tej sprawy belgijscy policjanci zwrócili się do polskich kolegów. Po ustaleniu tożsamości martwego Lubuszanina zaczęto budować obraz gangu, którego trzon stanowili mieszkańcy Krosna.. Do śledztwa przyłączyli się policjanci niemieccy i norwescy - w tych krajach także prawdziwą plagą stały się napady na sklepy jubilerskie i fotograficzne. Rabunków dokonywano z reguły metodą na tarana. Przestępcy skradzionym pojazdem dostawczym wjeżdżali w witrynę sklepu, po czym rabowali wszystkie cenne przedmioty. Część rozbójników zabierała łupy, inni utrudniali pościg blokując drogi.

Ówczesny rzecznik prasowy lubuskiego komendanta wojewódzkiego policji Wiesław Ciepiela mówił, że w skład tego gangu mogło wchodzić nawet... 120 osób. Byli to fałszerze, kierowcy, rozpoznanie, tzw. żołnierze od brudnej i czasem mokrej roboty oraz specjaliści od zbytu i paserzy. Grupa dopuściła się prawdopodobnie ponad stu rabunków w całej Europie. Szacunkowa wartość bandyckiego łupu była ogromna - mówiło się o milionach złotych.

Młotkowcy

Tylko w Niemczech w latach 2001 do 2003 roku odnotowano blisko 200 napadów na sklepy jubilerskie. Zatrzymano około 120 podejrzanych o udział w bandach, które Niemcy nazwali Hammerbande (młotkowa banda - od sposobu działania, który polegał na wybiciu szyby młotkiem). Niemiecka policja stworzyła nawet do walki z tą przestępczością grupę roboczą pod nazwą Hammer (młotek). Kilkudziesięciu zatrzymanych Polaków osądzono w Niemczech.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska