Sprawą zajmuje się dziś gorzowski sąd, ale ma ona swój początek 1 czerwca 2001 r. Wtedy na przetargu w Warszawie sprzedano za 5,5 mln zł nieruchomość (dwie działki z budynkami w atrakcyjnym miejscu) Agencji Mienia Wojskowego położoną w Poznaniu. Wszystko pilotował gorzowski oddział agencji, jeden z większych w kraju. Bomba wybuchła półtora miesiąca po przetargu. Przegrany uczestnik przetargu poskarżył się ministrowi skarbu, że nie dopełniono wymaganej procedury. - Zadzwonił wiceprezes z centrali z pytaniem, czy w gazecie ukazało się ogłoszenie z wykazem sprzedawanych nieruchomości. Tu była panika jak skurczybyk! - mówi dyrektor AMW w Gorzowie Włodzimierz Strzemiecki.
Zmontowane ogłoszenie
Spotykamy się w siedzibie agencji w byłych koszarach przy ul. Chopina: dyr. Strzemiecki, radca prawny oddziału Krystyna Klonowska i reporter. Dyrektor opowiada, ale co rusz szuka potwierdzenia: - Tak, pani mecenas?
- Wezwałem kierowniczkę wydziału nieruchomości i poprosiłem, by przygotowała pismo, kiedy i gdzie ukazało się ogłoszenie z wykazem sprzedawanych nieruchomości - mówi dyr. Strzemiecki.
Kiedy przekazujemy jego wersję, kierowniczka X (zastrzega swoje dane) protestuje: - Nieprawda! Dyrektor domagał się pisma, że ogłoszenie ukazało się w prasie lokalnej, w tym wypadku ,,Gazecie Zachodniej'', gorzowsko - zielonogórskim dodatku ,,Wyborczej''. Dyrektor mówił, że wiceprezes z centrali Otto Cymerman pytał go, dlaczego wykazu nieruchomości nie zamieszczono w prasie wychodzącej w miejscu ich położenia, czyli w Poznaniu. Tymczasem ustawa mówi, że wykaz powinien ukazać się w prasie lokalnej, nie precyzując, czy w miejscu położenia nieruchomości. Zacytowałam dyrektorowi ten przepis, a on polecił przytoczenie go w piśmie.
Na polecenie kierowniczki X pismo sporządziła jej podwładna Y. Zostało zatwierdzone przez ówczesnego radcę prawnego i wysłane do Warszawy. Wtedy centrala odkryła, że takie ogłoszenie w ogóle się nie ukazało! Posypały się gromy. - W moim wydziale nieruchomości zrobiono montaż! - twierdzi dyr. Strzemiecki. Ksero dokumentu z ogłoszeniem zawiera stronę tytułową gazety z 4 kwietnia 2001 r., a niżej wykaz nieruchomości do sprzedaży.
Przyniosła kierowniczka
Według dyrektora wszystko działo się 16 lipca 2001 r. Kierowniczka przyniosła mu najpierw żądane pismo, a po kwadransie ksero ogłoszenia. - Pismo uwiarygodnił ówczesny radca, złożyłem więc swój podpis i wysłałem je do Warszawy - mówi dyr. Strzemiecki.
Z zeznań dyr. Strzemieckiego z akt sądowych: - Przy wydawaniu pani X polecenia powiedziałem, że projekt pisma ma uwiarygodnić radca, w tym sensie, że ogłoszenie rzeczywiście się ukazało.
Tymczasem radca Klonowska w rozmowie z reporterem, w obecności dyrektora, mówi: - Z treści pisma nie wynika, że ogłoszenie się ukazało. Radca nie firmuje wszystkich pism, tylko wymagające kwalifikacji prawnej. Moim zdaniem poświadczył fakt, że ,,Gazeta Zachodnia'' jest w rozumieniu ustawy o gospodarce nieruchomościami gazetą lokalną.
Przyniosła podwładna
Kierowniczka X mówi, że dyrektor wezwał ją 16 lipca przed 15.00. - Trzymał kopię ogłoszenia, wtedy widziałam je po raz pierwszy - mówi. -Chciał, żebym napisała, że ogłoszenie ukazało się w prasie lokalnej. Pismo napisała moja podwładna, radca zaakceptował je dopiero następnego dnia. I wtedy podwładna, a nie ja, zaniosła je dyrektorowi, czyli kłamał on w sądzie pod przysięgą.
Kierowniczka jest tym mocno wzburzona. Z zeznań jej podwładnej w sądzie: - To ja, po akceptacji radcy, zaniosłam pismo dyrektorowi.
Kto w oddziale agencji zajmuje się ogłoszeniami? Tu także obowiązują dwie wersje.
Według kierowniczki X to działka marketingu, którego pracownicy - zgodnie z zakresami obowiązków, jakie są w posiadaniu pani X - mają za zadanie ,,przygotowanie i zamieszczanie anonsów prasowych''. - Wydział nieruchomości nigdy nie zajmował się ogłoszeniami - mówi X, kierowniczka wydziału nieruchomości.
Dyr. Strzemiecki twierdzi, że za ogłoszenia odpowiada wydział nieruchomości i jego oskarża o sfałszowanie ogłoszenia. - U nas jest taka reguła: pion zagospodarowania nieruchomościami zajmuje się nimi od przejęcia do sprzedaży, włącznie z tym, że daje ogłoszenie do... - dyrektor nie kończy, bo przerywa radca Klonowska: - To znaczy poleca, żeby inny wydział dał.
Nie wiadomo, kto podrobił
Ostatecznie przetargu na poznańską nieruchomość nie unieważniono. Kiedy w warszawskiej centrali AMW próbowaliśmy się dowiedzieć, dlaczego i kto poniósł konsekwencje za zmontowanie ogłoszenia, odsyłano nas od jednego urzędnika do drugiego. W końcu usłyszeliśmy, że informacji o sprawie może udzielać tylko... dyr. Strzemiecki. Ten już wcześniej mówił nam, że zwierzchnicy przeprowadzili z nim rozmowę dyscyplinującą, bo to on odpowiada za całokształt pracy gorzowskiego oddziału.
W październiku 2001 r. dyr. Strzemiecki zawiadomił prokuraturę, że podrobiono dokument z ogłoszeniem. Dochodzenie trwało dwa miesiące. W końcu prokuratura postanowiła umorzyć sprawę. Z powodu niewykrycia sprawcy. Do dziś nie ustalono, kto zmontował ogłoszenie.
- Tu nie mamy wiedzy, nikt nie ma. Kierowniczka mówi, że ja wykonałem kopię. Bzdury! Pismo do Warszawy podpisałem razem z kopią - tłumaczy dyr. Strzemiecki.
Choć agencja nie wiedziała i nie wie, kto podrobił ogłoszenie, postanowiła zwolnić dwie pracownice: kierowniczkę X i jej podwładną Y.
- Z powodu utraty zaufania do pracownika. Było to wypowiedzenie w trybie ustawowym - wyjaśnia radca Klonowska. Zwolnione odwołały się do sądu, który w lipcu 2002 r. nakazał ich przywrócenie do pracy. Uznał, że nie ponoszą winy. - O winie mówi się przy zwolnieniu dyscyplinarnym, tu chodziło o brak zaufania, dlatego odwołaliśmy się od wyroku - tłumaczy radczyni.
W czerwcu 2003 r. sąd II instancji zmienił wyrok: do pracy przywrócił tylko podwładną Y. Argumentował, że wykonywała jedynie polecenie zwierzchnika.
Pani X nie może pogodzić się, że obciążono ją winą za spreparowanie ogłoszenia. Jej zdaniem wyrok sądu jest oparty na domniemaniach. ,,GL'' dowiedziała się o tym z listu.
Próbuje tłumić krytykę
15 lipca tego roku prezes AMW w Warszawie wypowiedział umowę o pracę pani Y (oddział nie ma takich kompetencji). Jak się dowiedzieliśmy z akt sprawy sądowej, powodem był list pań X i Y do ,,GL'' oraz podanie ,,nieprawdziwych wiadomości (...) do innych organów''. Niestety, pani Y odmówiła zarówno potwierdzenia tego faktu, jak i wszelkich rozmów z reporterem na ten temat.
- Napisanie listu do gazety to żaden powód do zwolnienia. Sąd powinien przywrócić kobietę do pracy. Oczywiście jeśli nie napisała nieprawdziwych informacji i nie dopuściła się oszczerstw - komentuje gorzowski adwokat Jerzy Wierchowicz. Z naszych informacji wynika, że dyr. Strzemiecki groził pracownicom procesem o 50 tys. odszkodowania za rzekome naruszenie jego dóbr osobistych. Próbował również przekonać ,,GL'' do zaniechania publikacji na ten temat.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?