Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znikający właściciele

GRAŻYNA ZWOLIŃSKA
Ma Wałbrzych biedaszyby, ma Lubsko rozbieraczy. Po kawałeczku rozbierają upadłe fabryki. Żeby przeżyć. Po ich przejściu z budynków zostają ogryzki.
Ma Wałbrzych biedaszyby, ma Lubsko rozbieraczy. Po kawałeczku rozbierają upadłe fabryki. Żeby przeżyć. Po ich przejściu z budynków zostają ogryzki. PAWEŁ JANCZARUK
Na budynku zdewastowanego magazynu cegielni hasło: "Niech żyje PZPR partia budowniczych socjalizmu". Socjalizmu nie udało się zbudować, mimo dostatku cegieł pod bokiem. Kapitalizm ma w Lubsku twarz bywalca gabinetu krzywych luster.

Na podłodze wśród dokumentów "Wnioski z przeprowadzonej kontroli wykorzystania zdolności produkcyjnej cegielni w Lubsku". Kontrolujący narzekają na dotkliwe braki w zatrudnieniu na podstawowych stanowiskach pracy. Dokument jest z września 1981 r. Dziś brzmi, jakby spadł z księżyca.

Znikający właściciele

Ogromny budynek produkcyjny cegielni byłby turystyczną atrakcją, gdyby stał w zasobniejszym kraju.
- Żeby była praca, to by my tu nie robili - mówią głowy w okiennych otworach. Pojawiły się, bo nie jesteśmy z policji.
Policja wpada i wlepia 20 - 50 zł mandatu. Więc tylko głupi dałby teraz sobie zrobić zdjęcie do gazety. No, chyba że zapłacimy po 20 zł. Jak ci z tygodnika "Nie".
Głowy pracowały w cegielni. Teraz ją rozbierają. Robią to dopiero od trzech tygodni, bo wcześniej byli tu strażnicy. Ale jak długo miasto może pilnować? I tak wydało 30 tys. zł. Kontrola z RIO może zapytać, jakim prawem pilnowało prywatnej posesji. Problem w tym, że właściciele (kapitał niemiecki) są nieuchwytni. A jak już się odezwą, to stawiają wydumane warunki. Miasto chce przejąć pozostałości po cegielni. Wystąpiło z kolejną propozycją. Czeka na odpowiedź. Rozbieracze nie czekają.

Cegielnia ruszyła

Niedaleko nieczynnej stacji kolejowej, resztki murów budynku wyglądają jakby je wygryzły zmutowane korniki. Mówimy rozbieraczom, że byliśmy w cegielni. Ludzie tam już cegłę wyciągają.
- Co? Cegielnia ruszyła? To trzeba się przenieść.
Cegielnia "ruszyła" na początku lutego, jak tylko odeszli strażnicy. Oprócz cegieł, do odzyskania jest złom. Z kołogniotu, co gniótł glinę, z wielkiej koparki.
Facet, na którego wołają "Szkodnik", ma nam opowiedzieć, ile tu ludzi pracowało. Na wytaczarce, na ustawce, na dwie zmiany. Ale koledzy poganiają: "Wchodź do góry, po murku! Musisz, k..., wejść na dach!". Na murze tablica: "Nieszczęśliwe wypadki należy zgłaszać BHP".
Podzielili się na brygady. Każda ma swój teren. Wypadku jeszcze nie było. Jest za to zarobek. Jak się tłucze cały dzień, 50 zł. Cegła dobra, półklinkier. Jak potrzebuję, dowiozą do Zielonej Góry. Żaden problem.
Na słupie ogłoszeniowym w mieście kartka: "Sprzedam cegłę". Sprzedający śpi na tapczanie, drzwi nie zamknął na klucz. Na podwórzu oczyszczone cegły czekają na klientów. Po 30 gr sztuka. W tle - straszą mury "Luweny", sztandarowego niegdyś w Lubsku zakładu. Pracowało w niej 1200 osób. Od czasu jak padła, pracują w niej rozbieracze.
Luwenę B sprzedano 6 października 1993 r. zielonogórskiej spółce Mykol za 280 tys. zł. Kupujący wpłacili tylko 55 tys. zł. Już 12 października 1993 r. dostali z Pomorskiego Banku Kredytowego 700 tys. zł kredytu. Hipoteką była Luwena B. Nowi właściciele nawet nie odebrali kluczy od zakładu. Kredytu, rzecz jasna, nie spłacili. Gmina zaspawała bramę, zamurowała okna, żeby zapobiec dewastacji. Nie zapobiegła. Bo polskie prawo nie pozwala samorządowym władzom na szybkie i skuteczne działanie, kiedy właściciel porzuci zakład. Zgłaszanie sprawy do prokuratury nic nie daje. To zdanie jak refren powtarza się we wszystkich opowieściach o porzuconych, a często najpierw rozgrabionych przez właścicieli zakładach.

Pracownicze piątki

Na bramie firmy Algepa - Pol tabliczka : "Brak przyjęć do pracy". Za bramą kręcą się ludzie. Od grudnia nie dostali grosza. Paru ma w rękach metalowe pręty. Ale nie po to, żeby bić niemieckich właścicieli, tylko na pamiątkę pracy. Te pręty to breszki do równania palet na aucie. Jak trzeba, pogonią nieproszonych gości.
Przychodzą do pracy, choć produkcji już nie ma. W hali zapach surowego drewna. I pracownicza piątka. Bo ludzie dzień i noc pilnują zakładu. Podzielili się na grupy, palą w kotłowni. Jak ostatni raz, w styczniu, zajrzał tu niemiecki współwłaściciel, wzruszył się i dał 210 marek, żeby nie pilnowali o suchym pysku. Ludzie mówią, że on jest w porządku, to ten drugi Niemiec go wykiwał. Ale jak jest naprawdę, kto to wie.
Pracownicy chcieliby przynajmniej wiedzieć, na czym stoją. Bo nawet nie mogą się zarejestrować w pośredniaku. Nie mają świadectw pracy. Upadłość zakładu to dla nich wybawienie. 17 bm. wniosek trafił do sądu. Do końca miesiąca dostaną więc świadectwa.
Kto wtedy będzie pilnował zakładu? Wierzycie? Grupka tych, którzy tu jeszcze zostaną w ramach prac interwencyjnych? Potem syndyk?
- Nie daj Boże, jak światło wyłączą, wszystko wyniosą - mówi jeden z robotników.
- Zdjęcie do gazety? Nie! Pójdę do innej firmy się zatrudnić, to powiedzą: A, to ten rozrabiaka...
- Powiedz mi, do jakiej ty firmy pójdziesz w Lubsku - sprowadza na ziemię kolega.

W kupie raźniej

Ludzie w Algepie mówią, że pani burmistrz rzuca obietnice na wiatr. Wiceburmistrz Lubska Halina Kaczmarek zapewnia, że robi, co może. Akurat jest w zakładzie. Przyznaje, że może niewiele. Ale próbuje zapewnić pomoc prawną, pertraktować z wierzycielami, by wznowili produkcję. - Wybierzcie trójkę, dajcie nazwiska, kontaktowe numery - prosi. Wysuwają jednego. Broni się, że nie jest żadnym przywódcą, a poza tym za co będzie dojeżdżał. Ludzie czują się raźniej w kupie. Władza woli rozmawiać z delegacją.
Pani burmistrz obiecuje, że nic nie będzie sprzedawane, ani wywożone. Jedni milczą, inni klną pod nosem. Słuchają informacji, że może dostaną zaległe pieniądze z Funduszu Świadczeń Gwarantowanych. Kiedy? Lepiej później, niż wcale.

Połowa do kieszeni

Księgowa Algepy Kazimiera Machnicka dziwi się, że jak właściciel posesji nie posypie w zimie piaskiem chodnika przed domem, to może być ukarany, a jak prywatny właściciel nie płaci ludziom, porzuca zakład, rozgrabia, to nic się nie dzieje.
K. Machnicka pracowała poprzednio w lubskim Texpolu i wie, co mówi. Jak tylko firmę kupił Niemiec, zaraz zaczął wszystko sprzedawać, nawet dotowane w 90 proc. przez PFRON maszyny. I dzielił na zasadzie: połowa do kasy, połowa do swojej kieszeni. Księgowa pokserowała materiały, ma całą dokumentację przekrętów Niemca. - Zgłaszałam, myślałam, że ktoś się tym zainteresuje. Ale gdzie tam - mówi. - Faceta już więcej nie widzieliśmy. Jak pytałam, po co wywozi maszyny, to mówił, że za dwa dni przywiezie z powrotem. Chciał nawet sprzedać komputery z nieskończoną jeszcze listą płac. Dokumentacją pracowników po trzech latach zainteresowała się policja, bo po śmietniku fruwała.
W Lubsku czasem też coś się udaje. Jak upadły zakłady obuwnicze, wszedł Niemiec. Jego Helix zatrudnia 200 pracowników. Magnolia z niemieckim kapitałem robi słodycze. Są i inne firmy. Burmistrz podkreśla, że najdłużej utrzymują się jednak na rynku te polskie, rodzinne, zatrudniające do 50 osób. A takim akurat państwo najmniej pomaga.
- Nie można widzieć miasta tylko przez pryzmat rozbieranych fabryk - podkreślają urzędnicy. - Takie pokazywanie odstrasza ewentualnych inwestorów. A jest parę pomysłów, jak ich przyciągnąć. W zwalczaniu bezrobocia też jest trochę skutecznych działań. Jednak to wszystko nie jest na lokalne siły.

Stopy jeżą

Najtrudniej odpowiedzieć, jak wielkie jest w Lubsku bezrobocie.
- GUS ustala tę stopę tylko dla powiatów. Nie oddaje to specyfiki poszczególnych gmin - mówi kierownik lubskiej filii RUP w Żarach Sławomir Jasiński. Mnożąc i dzieląc, oblicza, że w lubskiej gminie ta stopa to 38 proc.. Burmistrz Bogdan Bakalarz mówi o 43 proc. w mieście. Obie liczby, oraz to, że tylko 21 proc. bezrobotnych ma jeszcze prawo do zasiłku, jeżą włos na głowie.
- Decyzje o prywatyzacji zakładów zapadały poza Lubskiem - podkreśla burmistrz. - Nowi właściciele często nawet nie udawali, że chcą utrzymywać produkcję. Zaciągali kredyty w bankach, rozgrabiali zakłady i znikali. Nic nie można było zrobić, bo to prywatna własność. Miejskie władze nie mają nawet prawa wejść, żeby uprzątnąć teren.
Na nic były zgłoszenia do prokuratury, na nic próby skomunalizowania terenu. W Urzędzie Miasta oglądam grube teczki. Luweny i nie tylko.
- Dlaczego dotąd nie ma odpowiednich uregulowań prawnych, pozwalających samorządowi lokalnemu działać, kiedy właściciel dewastuje zakład, wyprowadza pieniądze za granicę, porzuca załogę i ucieka? - na to pytanie ani Józef Welc, naczelnik wydziału geodezji i rolnictwa UM, ani jego zastępca Stanisław Siemion nie znają odpowiedzi.
Burmistrz Lubska opowiada, że dopiero teraz, kiedy wartość majątku Luweny B równa jest zeru, będzie szansa na przejęcie terenu pod fabryką przez miasto. Może też automatycznie wygaśnie hipoteka banku. Gdyby wojewoda mógł z mocy ustawy rozwiązać takie umowy wcześniej, nie musiałoby dochodzić do takiej dewastacji. To sprawa dla parlamentu, podkreśla, bo rzecz dotyczy całego kraju.

Normalnie

Na peronie nieczynnej stacji PKP z napisem na budynku: Niech żyje kolej!, stoi gimnazjalista Patryk Bąk. Pamięta, że jak był mały, jechał stąd do Naratowa.
- Rodzice mają pracę? - pytam.
- Nie.
- To jak żyjecie?
- Normalnie.
Patryk jeszcze nie wie, kim zostanie jak dorośnie. Może nie będzie musiał rozbierać upadłych zakładów. Nie tylko dlatego, że już wszystko będzie rozebrane, ale dlatego, że się w Lubsku polepszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska