[galeria_glowna]
Do wypadku doszło w sobotę, tuż po 17.00. Podczas próby lądowania jeden ze spadochroniarzy z Aeroklubu Ziemi Lubuskiej z impetem uderzył w ziemię. Wypadek wyglądał bardzo groźnie. - Skoczek odbił się od ziemi na jakieś dwa metry i gdy uderzył w nią drugi raz, słychać było, jak kość gruchnęła - opowiadają świadkowie zdarzenia.
Mężczyzna doznał otwartego złamania nogi. - To był błąd skoczka przy podejściu - zapewnił nas na miejscu Arnold Schneider, instruktor spadochronowy, który z ziemi naprowadzał na cel czterech spadochroniarzy.
Dwaj pierwsi, w tym poszkodowany lecieli bardzo szybko, lądując, jakby walczyli z mocnym wiatrem. Czyżby pogoda była za ciężka na skok. - Nie. Warunki były normalne - zapewnił A. Schneider.
Karetka musiała zostać
Na miejsce wezwano helikopter z Zielonej Góry, który zabrał poszkodowanego do szpitala. Wtedy pojawiły się pytania, czemu nie zawieziono poszkodowanego do szpitala w Żarach. Przecież tam jest nowoczesny SOR (szpitalny Oddział Ratunkowy). - O wezwaniu lotniczego pogotowia zadecydował prowadzący akcję - dowódca jednostki strażaków - mówił nam w sobotę anonimowo jeden z uczestników akcji.
Dziś rozmawialiśmy o akcji ze strażakami oraz przedstawicielami Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. - Dobrze, że wezwano śmigłowiec. Po dotarciu ratowników na miejsce okazało się, że poszkodowany miał wiele urazów - tłumaczy Justyna Sochacka, rzeczniczka LPR. - Wyjazd z terenów koło muzeum, gdzie odbywały się uroczystości nie jest przyjemny. Poza tym karetka zabezpieczała imprezę i musiała zostać na miejscu.
Żagańscy strażacy zapewniają, że działali zgodnie z wszelkimi przepisami. - Także zgodnie z zasadami współpracy z Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym - podkreśla rzecznik żagańskiej komendy powiatowej Waldemar Kasperowicz. - Istniało podejrzenie urazów wewnętrznych oraz uszkodzenia kręgosłupa. W takim wypadku należy wezwać śmigłowiec i dowodzący akcją to zrobił.
Dlaczego akcją dowodził strażak? - Bo na miejscu nie było żadnego lekarza, a jedynie społeczni ratownicy medyczni. W takim wypadku my obejmujemy dowodzenie - tłumaczy Kasperowicz.
Podziękował za pomoc
Śmigłowiec przyleciał do Żagania po ok. 50 minutach od wypadku, karetka w Żarach byłaby zapewne w kilkanaście minut. - Śmigłowiec leciał z Zielonej Góry 17 minut. Wcześniej trwało przygotowanie poszkodowanego do transportu. Czy karetka dojechałaby do szpitala w Żarach w 17 minut, wyjeżdżając z tak trudnego terenu - komentuje żagański strażak.
W. Kasperowicz poinformował nas także, że dziś w szpitalu w Zielonej Górze, gdzie leży ranny spadochroniarz, był strażak dowodzący żagańską akcją. - Skoczek podziękował mu za sprawą akcję - zapewnia rzecznik.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?