Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żołnierze z Międzyrzecza przygotowują się do niebezpiecznych misji (Uwaga - drastyczne zdjęcia)

Dariusz Brożek
Koło Kęszycy międzyrzeczanie przygotowali zasadzkę na konwój z żywnością i amunicją.
Koło Kęszycy międzyrzeczanie przygotowali zasadzkę na konwój z żywnością i amunicją. fot. Dariusz Brożek
Wojsko to nie gra w bierki. A trening przed działaniami bojowymi z pewnością nie jest zabawą dla rozkapryszonych dziewczynek. Przekonali się o tym uczestnicy dzisiejszego szkolenia. Pokonali 44 km. brnąc w zaspach śniegu. Po drodze czekały na nich zasadzki i wymazani krwią koledzy.

[galeria_glowna]
Las gdzieś między Kęszycą i Kurskiem pod Międzyrzeczem. Zaspy po kolana, na dziewiczo białej drodze czerwienią się plamy krwi. Jedna, druga, przy trzeciej leży żołnierz. Ma urwaną w kolanie lewą nogę, wystaje z niej kawałek kości. - Zimno, zimno, oddajcie moją nogę. Gdzie jest moja noga - krzyczy.

Na leśnej drodze leży jeszcze dwóch innych żołnierzy. Pierwszy ma urwaną rękę. Wokół jest aż czerwono od krwi, z łokcia wystaje mu kikut kości. Podchodzę do drugiego, czuję coraz większy smród. Wojak trzyma się za brzuch. Bluzę ma upapraną krwią i flakami. To one tak śmierdzą.

Żołnierze są pozorantami. Odkrywają rannych pilotów z rozbitego śmigłowca. Wystające kości są świńskie, podobnie jak krew i flaki, którymi są wymazani. Dlaczego stosują tak drastyczne środki pozoracji?

- W czasie szkolenia staramy się odtwarzać realia działań bojowych. Z wszystkimi detalami. To bardzo ważne, żeby się otrzaskać z prochem i krwią. Rozbitego śmigłowca nie skombinujemy, ale wiadro krwi, czy flaki, to żaden problem - odpowiadają.

Mł. chor. Wojciech Jackowski: - Były błędy!

W naszym kierunku zbliża się grupa żołnierzy. Jedni ubezpieczają drugich. Ratownicy medyczni podbiegają do pozorantów. Omijają tego z flakami na brzuchu. To trup. Szkoda na niego czasu. Zajmują się rannymi. Ich jeszcze można uratować. Po opatrzeniu pozorowanych ran przenoszą ich na pobliską polanę i wzywają śmigłowiec medyczny.

Ćwiczeniem kieruje mł. chor. Wojciech Jackowski. Jak ocenia ewakuację rannych? - Były błędy. Skupili się na jednym, a drugi też czekał na ich pomoc - mówi.

Dowódca-przywódca

Dwóch pozorantów udawało rannych, a jeden zabitego. Byli wymazani krwią i świńskimi flakami, z rąk i nóg wystawały im kikuty kości.
(fot. fot. Dariusz Brożek)

W treningu uczestniczy 16. dowódców drużyn 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu i w Wędrzynie. To ostatni etap nowatorskiego programu szkoleniowego, czyli tzw. kursu liderów. Skąd nazwa?

- Dowódca musi być prawdziwym przywódcą. Wzorem i autorytetem dla podwładnych. Żeby jednak zostać liderem, musi rzeczywiście być najlepszy - tłumaczy chor. Jan Sabiłopełnomocnik dowódcy ,,siedemnastej'' gen. bryg. Sławomira Wojciechowskiego ds. podoficerów.

W podobnych szkoleniach wcześniej uczestniczyli pomocnicy dowódców plutonów. Teraz zostali nim objęci dowódcy drużyn. Każdy z nich ma pod sobą dziesięciu żołnierzy. Po co trening, skoro i tak są dowódcami? Moi rozmówcy zaznaczają, że prawdziwym przywódcą nie zawsze jest ten żołnierz, który ma więcej belek i gwiazdek na pagonach.

- Żołnierze wciąż nas obserwują i oceniają. Dlatego musimy być dynamiczni i elastyczni - tłumaczy kpr. Daniel Dąbrowski.

Zasadzka w śniegu

Uczestnicy szkolenia muszą pokonać 44 km. Każdy z nich ma na sobie ważący 26 kg plecak, a do tego karabinki beryl z amunicją i bojowy ekwipunek; hełmy, kamizelki taktyczne. Byli przygotowani na siarczysty mróz. Największym problemem okazało się jednak śnieg. Głęboki na 30 cm a do tego ciężki i mokry. Marsz w takich warunkach, to wyzwanie dla najlepszych. - Damy radę - mówili po pokonaniu ośmiu kilometrów.

Dodatkowym utrudnieniem były zadania, które przyszli przywódcy musieli wykonać w trakcie marszu. M.in. zdobyć żywność i amunicję. Jak? Oczywiście na przeciwniku. Czyli na rebeliantach, którzy przejęli wojskowy transport.

W parowie pod Kęszycą przygotowali zasadzkę. Pochowali się za drzewami. Snajper ,,zastrzelił'' kierowcę, a jego koledzy ,,rozstrzelali'' załogę. Wyciągnęli zasobniki z żywnością i amunicją, po czym zniknęli w lesie.

- To jakiś cud. Byłem martwy, teraz już żyję, ale niebawem znowu mnie zastrzelą - mówi jeden z pozorantów otrzepując się ze śniegu, w którym leżał przez kilka minut udając zabitego rebelianta

Afganistan w przyszłym roku

Po pewnym czasie żołnierze sami wpadli w zasadzkę. Tym razem rebelianci chcieli odbić żywność. Międzyrzeczanie salwowali się ucieczką. Bieg na odcinku trzech kilometrów to kolejne zadanie dla twardzieli. Podobnie jak forsowanie Strugi Jeziornej. Marsz jeszcze trwa. Do 18.30 nikt nie odpadł...

Uczestnicy kursu służą w 1. batalionie manewrowym. To flagowy pododdział międzyrzeckiej brygady. Ponad tysiąc uzbrojonych po zęby chłopa. I kilka pań. Od 1 stycznia pełnią dyżur w Grupie Bojowej Unii Europejskiej. Muszą być przygotowani, że Bruksela wyśle ich w rejon ogarnięty klęskami żywiołowymi lub wewnętrznymi zamieszkami. Mają pomagać cywilom i lokalnym władzom. Promień działania grupy to sześć tysięcy kilometrów od stolicy zjednoczonej Europy.

Wiosną przyszłego roku żołnierze z Międzyrzecza polecą do Afganistanu. Przed nimi wyruszą tam pancerniacy z 10. Brygady Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa, którzy właśnie rozpoczęli przygotowania do misji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska