Patryk Kubik z Głogowa przyjechał do podzielonogórskiego Przylepu po towar. Przyglądał się nadlatującemu od strony lotniska niewielkiemu samolotowi. Miał wrażenie, że maszyna wykonuje podniebne ewolucje. Dopiero, gdy morava zamiast wyjść z korkociągu, wbiła się w dwa stojące na dziedzińcu firmy spedycyjnej kontenery zrozumiał, że jest świadkiem katastrofy lotniczej.
- Pobiegłem na ratunek - opowiada Kubik. - Ktoś wołał, że wycieka paliwo i za chwilę wszystko wybuchnie. Odeszliśmy, ale po chwili usłyszeliśmy krzyki wydobywające się z samolotu. Najpierw zobaczyliśmy leżącego mężczyznę. Od razu wiedzieliśmy, że nie żyje. Temu krzyczącemu w samolocie też nie mogliśmy pomóc. Był wbity między poskręcane blachy...
Zwalił się ze stu metrów
Morava wystartowała godzinę wcześniej z lotniska w Przylepie. Na jej pokładzie lecieli 71-letni instruktor i 32-letni pilot. Pierwszy przeleciał na samolotach typu morava ponad pięć tysięcy godzin. Drugi, mający za sobą dwa tysiące godzin w powietrzu, chciał rozszerzyć swoje uprawnienia na maszyny dwusilnikowe. Nie wiadomo, który z mężczyzn siedział za sterem. Cytując świadków - nadlatujący od strony Zielonej Góry samolot wykonał kilka skrętów, po czym, mniej więcej z wysokości stu metrów w korkociągu spadł między dwa kontenery. Zginął instruktor. Pilot w ciężkim stanie został przewieziony śmigłowcem do nowosolskiego szpitala. Niemal przez godzinę wydobywano go z wraku. Był przytomny.
To pilot z Lubina. Poprzedniego dnia zaliczył zajęcia na ziemi w kabinie samolotu. Ponieważ lot maszyną dwusilnikową wymaga innego pilotażu, w Zielonej Górze miał opanować tajniki moravy i zdać egzamin rozszerzający uprawnienia. Pod okiem bardzo doświadczonego zielonogórskiego pilota.
Utrata siły nośnej?
Katastrofa po raz trzeci
Maszyna była sprawna technicznie, wcześniej nie było z nią żadnych problemów.
- Nie mam pojęcia, jak do tego mogło dojść - opowiada Zbig-niew Książkiewicz z aeroklubu zielonogórskiego. - Miałem dyżur na lotnisku, gdy zobaczyłem, że do maszyny biegnie załoga śmigłowca sanitarnego. Nie pomyślałem, że to do naszych. Straszne.
Co mogło się stać? Książkiewicz mówi o tzw. przeciągnięciu, czyli utracie siły nośnej. Spekulować na temat przyczyn katastrofy nie chce także Leszek Drygasiewicz, zielonogórski pilot, który przed rokiem brał udział w katastrofie samolotu AN. To musi sprawdzić specjalna komisja.
W ciągu ostatnich trzech lat to trzecia katastrofa lotnicza w pobliżu Przylepu. Jednak piloci zdecydowanie zaprzeczają, że ma to jakikolwiek związek z podzielonogórskim lotniskiem. Jest bardzo dobrze położone. To raczej koszmarny, tragiczny zbieg okoliczności.
- Nawet nie myślałem, żeby zrezygnować z lotów - zapewnia młody pilot, który przyjechał na miejsce katastrofy. - Wypadek samochodowy też nie sprawia, że przestajemy wsiadać do auta.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?