Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zygmunt Strzelczak, strażak - ochotnik ze Złotnika: Dziewczyny też dobrze gaszą pożary

Aleksandra Łuczyńska
Zygmunt Strzelczak ma 80 lat. Mieszka w Złotniku. Od początku działalności jednostki OSP w Złotniku, pracował w niej jako kierowca. Jest też jedynym kowalem we wsi, swój warsztat prowadzi do dziś.
Zygmunt Strzelczak ma 80 lat. Mieszka w Złotniku. Od początku działalności jednostki OSP w Złotniku, pracował w niej jako kierowca. Jest też jedynym kowalem we wsi, swój warsztat prowadzi do dziś. fot. Aleksandra Łuczyńska
Rozmowa z Zygmuntem Strzelczakiem, strażakiem - ochotnikiem ze Złotnika

- Pamięta Pan pierwszą akcję strażaków ze Złotnika?

- Nie chciałbym się pomylić, bo tych akcji było tyle w ciągu kilkudziesięciu lat, że różne fakty mogą się pomieszać. To na pewno był pożar lasu i zdaje się, że wyjeżdżaliśmy aż w okolice Żagania.

- Jak powstałą wasza jednostka? Pewnie na początku nie było łatwo.

- No nie było, to prawda. Zaczynaliśmy w roku 1957. Było nas 35 strażaków. Na wyposażeniu była tylko jedna motopompa i dwa węże. Na początek wystarczyło, do tego wóz, kilka koni ze wsi do dyspozycji i nic więcej. Tego sprzętu nie mieliśmy nawet gdzie trzymać, bo remizy nie było. Wszystko w stodole się chowało. Takie to były początki.

- Chętnych nie brakowało?

- Oj, nie. W ogóle kiedyś straż był bardziej aktywna. Chociaż brakowało wielu rzeczy i czasy były inne, to ludzie inaczej do tego podchodzili niż teraz. Dziś każdy chciałby najpierw zarobić. Chętnych jest coraz mniej, trudniej zwerbować młodych, bo coraz częściej wyjeżdżają za granicę.

- A mimo to straż działa, a Pan ciągle chce gasić pożary.

- A jak! Mam osiemdziesiąt lat, a siły więcej niż moi synowie. Jak słyszę syrenę to od razu na baczność staję. Biegnę do remizy, bo wyjechać trzeba w kilka minut. Dziś już nie tak często jak kiedyś, ale ciągle w pogotowiu jestem.

- Skąd czerpie Pan siłę?

- Sam nie wiem. Pracuję od kiedy skończyłem 10 lat. Niemcy chcieli mnie zabić za zaśpiewanie piosenki o Hitlerze. Młody byłem to nie wiedziałem, że mogę stracić życie. Kiedy jednak zobaczyli, że jestem silny, stwierdzili, że lepiej zamęczyć mnie pracą niż zabić kulką. Ja się jednak nie dałem zamęczyć, żyję do dziś i ciągle chcę coś robić, pracować.

- Żona się nie bała kiedy jeździł Pan do pożaru?

- Gdzie tam. Jeszcze mnie namawiała, żebym jeździł. Ona była za tym, żebym, działał w straży, pochwalała to bardzo.

- Chociaż niebezpiecznych sytuacji nie brakowało.

- Nie brakowało. Kiedyś doszło nawet do tego, żeśmy się z naszymi strażakami zapalili. To było w Zasiekach, ładnych parę lat temu. Ogień szedł górą lasu, a to najgorsze co może się zdarzyć podczas pożaru. Wjechaliśmy w takie miejsce, że nie mogliśmy się z niego wydostać, aż się w końcu samochód zaczął palić. Najbardziej to się baliśmy o to auto właśnie, bo jakby wybuchło wtedy to już by po nas było. Na szczęście pomogli nam inni strażacy.

- To zajęcie dla odważnych, myśli Pan, że kobiety sprawdzają się w jednostkach OSP?

- Oczywiście, że tak. Są wzorowymi strażakami, to trzeba im przyznać. Jak zaczęły przychodzić do nas to z otwartymi rękami je przyjmowaliśmy. One są tak samo odważne jak mężczyźni.

- Synów też zwerbował Pan do straży.

- Sami się do tego garnęli. Cała piątka chciała działać i działają do dzisiaj. Chociaż naprawdę mało wśród młodych chętnych do gaszenia. A szkoda.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska