Nasi pokonali Intar Lazur w Ostrowie i pokazali, że ekstraliga musi zostać w Zielonej Górze. Goście mieli w niedzielę tylko jeden mocny punkt i aż pięć słabych, w które solidnie dostali.
Działacze i dziennikarze z Ostrowa zapowiadali walkę, ale podkreślali, że to ZKŻ Kronopol jest faworytem. - No bo kto ma pokonać Protasiewicza, Walaska, Lindgrena? - pytali retorycznie. - Przecież nie mamy kim jechać.
Na braki kadrowe nałożyła się fatalna atmosfera w parkingu. Wszyscy wydawali się trochę przygaszeni po aferze, która wybuchła po spotkaniu w Gorzowie. - Nie jest nam do śmiechu, bo pierwszego gwoździa do trumny wbiła nam Stal, a drugiego wiadomo kto - mówił przed spotkaniem trener gospodarzy Lech Kędziora.
I faktycznie drużyna z Ostrowa tylko przez chwilę przypominała jedną z najlepszych ekip z zaplecza ekstraklasy.
Wybitny jedynak
Intar Lazur miał w niedzielę tylko jednego bohatera. Świetny mecz zaliczył Peter Karlsson. Szwed dysponował bardzo szybkimi motocyklami, a przegrane starty nadrabiał na dystansie. Jego plecy oglądali wszyscy najlepsi w naszym zespole, a tylko Grzegorzowi Walaskowi udało się go pokonać. W ostatnim biegu miało to jednak wyłącznie prestiżowy wymiar.
Mimo dobrego początku, w końcówce zupełnie pogubili się Mikael Max i Daniel King. Ten ostatni z powodzeniem walczy na Wyspach, ale motocykle i technika, które są atutem na krótkich angielskich torach, zupełnie zawiodły w Polsce.
- Karlsson nie miał kolegów, którzy mogliby mu pomóc. Zupełnie zawiodła druga linia Zbyszek Czerwiński i Łukasz Jankowski, a King był daleki od dobrej dyspozycji - ocenił Kędziora. - A czy mamy jeszcze szanse? Nadzieja umiera ostatnia.
Pod kontrolą
A nasi? Nie ma co sztucznie pompować balonu dramaturgii, bo zawodnicy i kibice Falubazu kontrolowali sytuację. O ile ci drudzy od początku do końca zdominowali trybuny, o tyle żużlowcy potrzebowali trochę czasu. Defekty Fredrika Lindgrena, Piotra Świderskiego i karkołomny atak Nielsa Kristiana Iversena zakończony upadkiem, a później wykluczeniem, trochę podcięły naszym skrzydła. Na posterunku stali jednak liderzy.
Piotr Protasiewicz i Walasek zanotowali drobne wpadki, ale przywieźli prawie połowę punktów drużyny i ich dominacja nie podlegała dyskusji. Nasz kapitan przyznał później, że wygrywał, ale na trasie nie był tak szybki, jak chciał i dopiero w ostatnim wyścigu trafił z korektą sprzętu. "PePe" dołożyłby pewnie coś do swych 11 "oczek", ale nawet nie wystartował do XV biegu, bo rozpadł mu się silnik.
- Szkoda, że przytrafiły się nam aż trzy defekty i wykluczenie, bo zwycięstwo mogło być bardziej okazałe i spokojniej czekalibyśmy na niedzielny rewanż - podsumował nasz szkoleniowiec Jan Grabowski.
Nadal z rezerwą
Choć trudno w to uwierzyć (wygraliśmy 50:43, jedziemy u siebie), trener i zawodnicy z dystansem mówią o rewanżu.
- Proszę nie zapominać, że to jest sport. Był kiedyś taki mecz, w którym Bydgoszcz pokonała na wyjeździe Wrocław. Rewanż miał być tylko formalnością, a zdarzyła się katastrofa, bo ze składu wypadła para asów i wrocławianie wywalczyli tytuł mistrza kraju - przypomniał Grabowski. - Oczywiście jesteśmy w komfortowej sytuacji, ale...
Prezes Intaru Lazuru ma jakby mniej wątpliwości. - Przegraliśmy cały sezon pracy. Odczuwam, że nasi zawodnicy nie chcieli ekstraligi, bo mieli ją dwukrotnie podaną na tacy: w pierwszym meczu ze Stalą w Ostrowie i raz w Gorzowie - powiedział Jan Łyczywek. - Dlaczego nie chcieli? Rozmawiałem z nimi i nie potrafili odpowiedzieć. Nasze drogi z większością zawodników na pewno się rozejdą. Nie porzucamy jednak zasad fair play i postaramy się nawiązać walkę w meczu, którego zdecydowanym faworytem są gospodarze.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?