W początkach kariery łykałem niczym młody pelikan, że: „derby to nic takiego”, „mecz jak każdy inny”, „my do tego podchodzimy spokojnie”. Działacze oraz zawodnicy mieli na dwa spotkania w roku utarte formułki, a nosy rosły i z uszu się dymiło. Później obejrzałem od kuchni, na stadionach i w telewizji kilkanaście tych „zwyczajnych” pojedynków i już wiem, że gorączka starcia lubuskich zespołów żużlowych udziela się absolutnie wszystkim. Przeżywa pani z warzywniaka i degustatorzy z leśnego kasyna, ale także działacze i sami zawodnicy. Nawet policja świruje i niebiescy są wrażliwi niczym osy w upalne popołudnie. Przesada? Niekoniecznie.
Pamiętacie ostatni numer z kaucją i spóźnionym Darcy’m Wardem? Pewnie, że pamiętacie. A zadymę i paraliż po śmierci Lee Richardsona? Były też rozmaite dewastacje stadionów, bomby domowej roboty i inne popisy. Żużlowcy niby są na to uodpornieni, ale bankowo nie wszyscy. Na pewno nie ci, bo są jeszcze tacy, którzy mieszkają w Gorzowie czy Zielonej Górze i czują wzrok fanów na każdym kroku. Pojawia się trema lub ręka niebezpiecznie sztywnieje na manetce.
Derby to jednak przede wszystkim wspaniałe widowisko. Wszystkie „naj” kumulują się w jednym miejscu i powodują, że każdy wynik jest możliwy. Nie liczy się kalkulacja i przeszłość. Nie w derbach i za to je lubię.
Zobacz też: Marek Cieślak: Nie podniecam się derbami [WIDEO]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?