Przeczytaj też: Złodziej uratował ochroniarza, który go zatrzymał na gorącym uczynku
W minioną sobotę 21-letni mężczyzna ze Skwierzyny tuż za rogatkami miasta stracił panowanie nad samochodem. - Musiał jechać bardzo szybko. Uderzenie w drzewo było tak silne, że akumulator przeleciał kilkadziesiąt metrów - opowiada Michał Kowalewski, naczelnik strażaków ochotników ze Skwierzyny, który kierował akcją ratowniczą.
Ale jako pierwszy płonący wrak zaczął gasić Waldemar Kieżuń. Właśnie jechał do rodzinnej Skwierzyny po zakończeniu służby w komendzie policji w Międzyrzeczu, gdzie jest zastępcą oficera dyżurnego. Był świadkiem wypadku. - Widziałem tylko rozmytą smugę reflektorów. Po chwili usłyszałem huk i zobaczyłem ogień - wspomina.
Przeczytaj też: Pan Stanisław za naszym pośrednictwem dziękuje za uratowanie życia
Kieżuń zatrzymał swoje auto przy rozbitym oplu. Spod maski unosiły się płomienie i kłęby dymu. W środku siedział mężczyzna. Nie mógł się wydostać, był zakleszczony między fotelem a kierownicą. Policjant wyciągnął go na zewnątrz i odprowadził w bezpieczne miejsce. Potem wezwał pogotowie, strażaków i zaczął gasić opla. Samochodową gaśnicą tylko na chwilę stłumił płomienie wydobywające się spod maski. W sukurs przyszli inni kierowcy, którzy zatrzymali się przy wraku. Ale ich gaśnice miały zbyt małą pojemność. Dopiero kierowca autobusu poradził sobie z ogniem, który ostatecznie dogasili strażacy.
Opel jest kompletnie rozbity. Pokiereszowanych blach nie wyklepie nawet najlepszy fachowiec. - Gdyby tam siedział pasażer, mielibyśmy pogrzeb w Skwierzynie - komentują strażacy. Kierowca ze złamaną ręką i ogólnymi potłuczeniami trafił do szpitala. - Mógł spłonąć w samochodzie albo się zaczadzić. Uratowała go błyskawiczna reakcja policjanta - podkreśla Krzysztof Gwizdała, komendant powiatowy policji z Międzyrzecza. Zapowiada, że wystąpi o odznaczenie dla Kieżunia.
Z kolei nasz bohater jest wyraźnie speszony medialnym szumem wokół siebie. Twierdzi, że inni na jego miejscu postąpiliby tak samo. W policji służy od 19 lat. Wiosną ub. roku uratował życie innemu kierowcy (pisaliśmy o tym 1 kwietnia 2009). Pracownik firmy transportowej z Miedzichowa wracał busem z Holandii do kraju. Miał udar. Zdążył tylko zadzwonić do szefa i powiedzieć, że czuje okropny ból w piersiach. Połączenie zostało przerwane. Wtedy szef ze swojej komórki zatelefonował na numer alarmowy policji. Powinien odebrać dyżurny z Nowego Tomyśla, ale rozmowa została przekierowana do Międzyrzecza. Zgłosił się właśnie Kieżuń. Razem z dyżurnym Leszkiem Cichoniem poinformowali o zdarzeniu polski konsulat w Hadze, który zaalarmował holenderskie służby ratownicze. Dzięki ich przytomności umysłu, kierowca trafił do szpitala. - Potem szef firmy zadzwonił na komendę i podziękował nam w jego imieniu - dodaje Gwizdała.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?