Przyszli tłumnie. Na początku byli spokojni, później puściły im nerwy. - Gdzie nasze pieniądze!? - grzmiała w piątek Jolanta Krupska, a wraz z nią ponad setka ludzi. Okradzionych, jak rzucił ktoś z sali. O tym, że w kasie zapomogowo-pożyczkowej pracowników oświaty brakuje pieniędzy i że zniknęła kasjerka, która ją prowadziła, pisaliśmy już w środę. W piątek było zebranie członków kasy. Zwołał je zarząd.
Twór w próżni
- Byłam w domu kasjerki, córka powiedziała, że mama wyjechała - relacjonowała Kazimiera Nowakowska, szefowa zarządu kasy. Wtedy zarząd poprosił o kontrolę. Wyszło, że brakuje 267 tys. zł. - Mieliśmy kłopoty z wejściem do komputera, żeby zobaczyć, kto wziął pożyczkę. Księgowość jest niepełna - mówiła Nowakowska.
- Wiemy, na czym polega złodziejstwo, ale kto za to odpowiada? - pytał ktoś z sali.
Tu odpowiedzi nie było. - Jak więc kasa funkcjonowała? - pytał Kopyść.
- Kiedyś kasa należała do związku, później do oświaty, teraz okazuje się, że jest poza wydziałem oświaty - oświadczyła szefowa zarządu. I to najbardziej wkurzyło ludzi: niewiedza i brak kontroli ze strony zarządu.
- Kto płacił wynagrodzenie złodziejce? - dopytywali ludzie.
- Wydział oświaty - odpowiedziała przewodnicząca Nowakowska.
Czy to prawda? Zapytaliśmy o to telefonicznie naczelnika wydziału Adama Kozłowskiego. - Kasa nie jest przy wydziale, to dawne dzieje. Wydział wspierał kasę, bo dał pomieszczenie. Kasjerka była zatrudniona w szkole. Tak, pieniądze dawał wydział, ale z kasą nie miał nic wspólnego - powiedział.
Stracili tysiące
Ludzie wyliczali, ile mieli pieniędzy w kasie. - Ja, córka i zięć jakieś 8 tys. zł - przyznała rozgoryczona Elżbieta Pawlik. Roman Wączek razem z żoną - ponad 6 tys. zł. Krystyna Słobodzian - ponad 2,5 tys. zł. - Może część odzyskam - mówiła z nadzieją kobieta.
- Niech pani nie ma złudzeń - rzuciła rozmawiająca z nią pani Krystyna.
- Kasa była ratunkiem w trudnych sytuacjach. Składaliśmy tam pieniądze z myślą o weselach dzieci, żeby mieć na remonty - przyznała Krystyna Pogorzelska.
R. Wączek pytał, co dalej. Inni domagali się kompetentnych osób, tzn. naczelnika wydziału oświaty. - Wydział się na nas wypiął. Traktuje nauczycieli jak upośledzone dzieci - złościła się Helena Zejdler. Wymogli na przewodniczącej zarządu, by zaprosiła naczelnika Kozłowskiego na następne zebranie. - Ale kasa nie należała do wydziału. Też jestem wykiwany - powiedział nam Kozłowski.
Jak w Nowej Soli
Sprawą pieniędzy z gorzowskiej kasy zajęła się prokuratura. - W piątek wszczęliśmy dochodzenie - poinformował nas prokurator Dariusz Domarecki.
Pięć lat temu pieniądze z podobnej kasy zniknęły w Nowej Soli. - 380 tys. zł, poszkodowanych jest około 300 pracowników. Pozwaliśmy kasjerkę do sądu. Mamy prawomocne wyroki sądowe i nie możemy odzyskać pieniędzy. A kasjerka ma piękny dom nad jeziorem - powiedział nam Leszek Witko. Teraz poszkodowani z Nowej Soli składają wnioski do komornika. Witko przestrzega: - Kontrolujcie swoje kasjerki! Pilnujcie swoich pieniędzy!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?