Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Głogów: Listy znikły w niszczarce? Każdy mówi coś innego

Redakcja
Policja poszukiwała Annę Milicz, licząc na to, że przyniesie im dowód w sprawie - listy do komendy.
Policja poszukiwała Annę Milicz, licząc na to, że przyniesie im dowód w sprawie - listy do komendy. Anna Białęcka
- Potraktowano nas jak przestępców - powiedziała nam Anna Milicz. - Rano policjanci walili w moje drzwi. A później przesłuchiwano mnie przez kilka godzin, a na koniec przeszukano moje mieszkanie.

Całe "zamieszanie" dotyczyło list z podpisami poparcia w sprawie zorganizowania w Głogowie referendum odwołującego prezydenta Jana Zubowskiego. W czasie, gdy zbierane były podpisy, telewizja Master nagrał sytuację, gdy jedna z wolontariuszek wpisuje, najprawdopodobniej, na listę czyjeś dane, otrzymane SMS-em. W samym wpisywaniu nic złego nie było, ale ta sama dziewczyna po wpisaniu ich, składa podpis w miejscu, gdzie powinna podpisać się osoba, której dane wpisano. Zdjęcia filmowe zostały opublikowane przez telewizję. Stały się podstawą do dalszego postępowania. - Pan prezydent niezwłocznie powiadomi o tej sytuacji prokuraturę - powiedział nam po emisji programu w TV Master rzecznik prezydenta Krzysztof Sadowski.

Tak więc listy z podpisami stały się niezbędnym dowodem w sprawie. Jednak po emisji programu ani policja, ani prokuratura nie wystąpiły do organizatorów akcji przedreferendalnej o ich wydanie. Być może liczyli, że będą mieli do nich dostęp, gdy zostaną złożone w poniedziałek u komisarza wyborczego w niedzielę.

We worek okazało się jednak, że listy nie zostały odwiezione do Legnicy, gdyż pomysłodawcy odwołania prezydenta Zubowskiego nie zebrali wymaganej liczny podpisów. Przypomnijmy - zabrakło im 317 nazwisk. Na konferencji prasowej Anna Milicz zapewniła publicznie, że listy, zgodnie z wymogami prawa, zostaną niezwłocznie zniszczone w specjalistycznej firmie. Watro tu także przypomnieć, że zarówno Anna Milicz, jak i Krzysztof Dziechciarz i Robert Dyba wielokrotnie w czasie akcji zapewniali głogowian, ze nie trafia one w niczyje obce ręce poza rękami komisarza wyborczego.

Po konferencji robiło się coraz goręcej w sprawie list. - Telefonicznie policjant zajmujący się sprawą ewentualnego sfałszowania podpisów skontaktował się z panią Milicz i umówił się z nią na rozmowę w komendzie policji - powiedział nam rzecznik policji Bogdan Kaleta. - Miała przyjść o 19.00 ale się nie pojawiła.

Od środy rano policja próbowała ustalić, gdzie jest Anna Milicz. - Nie odbiera od nas telefonu - powiedział nam rzecznik Kaleta. - Nie wiadomo gdzie jest, nie stawiła się do tej pory w komendzie. A przecież została wezwana telefonicznie.
Jak się okazało, kobieta zgłosiła się w środę około godz. 13.00. - Nie rozumiem tego całego zamieszania. Jakbym była jakimś przestępcą - powiedziała nam A. Milicz. - Policja rano było w moim mieszkaniu, przestraszyła mojego siostrzeńca, który im nie otworzył. W drzwi policjanci wsadzili wezwanie, to dość dziwna forma zaproszenia do komendy. A później w komendzie spędziłam kilka godzin, od 13.00 do 18.00 z minutami. A później jeszcze zrobiono mi przeszukanie w mieszkaniu.

Stawiamy Annie Milicz najważniejsze pytanie - czy przyniosła do komendy listy z podpisami? - Nie przyniosłam, ponieważ, zgodnie w wymogami prawa, zostały one niezwłocznie zniszczone w specjalistycznej firmie - zapewniał nas inicjatorka referendum. - Mamy stosowny protokół.

- W czasie przeszukania mieszkania część list znaleźliśmy i zabezpieczyliśmy - powiedział nam rzecznik Kaleta, wbrew słowom A. Milicz.
Teraz policjanci muszą zastanowić się, co dalej, bo czy można mówić o przestępstwie, w sytuacji, gdy "podejrzane" listy nie posłużyły w żadnej sprawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska